Tłum ze zniecierpliwieniem wyczekiwał pojawienia się kapitana straży. Wszyscy byli ciekawi, jakie to wieści przyniesie. Nikt nie zamierzał jednak w międzyczasie próżnować i dyskutowali o najnowszych wydarzeniach, plotkach oraz pogłoskach.
Krasnolud zbliżył się do czteroosobowej grupki chłopów dyskutujących o czymś żywo.
-Mam nadzieję, że ma dla nas jakieś dobre wieści - odparł zrezygnowanym głosem jeden z mężczyzn
-Dobre wieści? Czyś ty się wczoraj urodził? Rozejrzyj się!
-Racja. Stary Mark twierdzi, że widział w lesie jakiś zwierzoludzi. Sam nie wiem, czy w to wierzyć. Ten staruch jest pomylony... -
-Pomylony, czy nie, nie można tego wykluczyć. Ponoć te potwory wyłapały podczas bitwy kilku mieszkańców i torturują ich dla własnej, dzikiej uciechy...
-Głupiś! Nikogo nie brali. Mordowali wszystkich! Poza tym, nie wierzę, by choć jeden z nich tu pozostał.
-Tak? A to jak wyjaśnisz to, że Hansa nie widzieliśmy już od tygodnia? A ten szaleniec do zmroku w tej dziczy siedzi. Pewnikiem go bestie zagryzły dawno!
-Ten stary cap da sobie radę. Bardziej martwię się o Babunię Moescher. Ta obłąkana wiedźma nawet słyszeć nie chce o powrocie do miasta. A jeszcze sieroty przygarnia do swojego domu! W środku Drakwald! Wyobrażasz sobie?
-...u kupca. Mówił, że w naszym kierunku idzie spory oddział najemników z Altdorfu. Taki, jakim kiedyś dowodził Schiller. Łasi są na nagrodę, którą książę wyznaczył za głowę Khazraka Jednookiego - krasnolud usłyszał z innej strony
-I dobrze. Niech by ktoś w końcu zrobił porządek z tym siejącym pożogę demonem!
-Tak! - odkrzyknęło kilka innych głosów.
Rozmowy trwały w najlepsze. W końcu pomiędzy ludźmi pojawił się kapitan Schiller z kilkoma strażnikami. Gergard był człowiekiem w podeszłym wieku. Siwizna chwyciła zarówno jego długie włosy, jak i starannie przystrzyżoną brodę. Ciężar czasu i obowiązków przygarbił nieco jego sylwetkę, jednak krok miał nadal żwawy i stanowczy. Jeden z towarzyszących mu strażników ustawił na środku placu skrzynię, na którą Schiller sprawnie wskoczył.
Gdy był o głowę wyżej niż wszyscy pozostali, zaległa całkowita cisza. Budził niesamowity respekt wśród tej zmęczonej społeczności, nawet pomimo podartego munduru i znoszonej już zbroi.
-Obywatele Untergardu. Jest to doniosły dzień! Otrzymałem list od księcia Todbringera z Middenheim. Stary wilk nadal żyje, a miasto Middenheim wciąż mocno stoi na swej górze!
Tłum wybuchł owacją na te słowa. Kapitan pozwolił ludziom nacieszyć się tą wiadomością, po czym uciszył wszystkich skinieniem dłoni.
-Książę Todbringer śle swoje podziękowania dla całego Untergardu za rolę, jaką odegraliśmy w odparciu najeźdźców. Powiada, co następuje. - Kapitan wyciągnął z kieszeni rozpieczętowany list, otworzył i zaczął czytać.
-Bitwa na moście w Untergardzie zostanie zapamiętana jako jedna z najchwalebniejszych bitwie w historii Middenlandu. Bądźcie dumni, mieszkańcy tego miasta, bowiem wasze poświęcenie nie poszło na marne!
Tłum znowu wybuchł okrzykiem radości i wiwatów na cześć księcia. Kapitan złożył pergamin, schował do kieszeni i cierpliwie czekał, aż ludzie ucichną.
-By okazać wdzięczność za naszą waleczność, książę posyła nam dowód swojego uznania.
Kapitan sięgnął do torby i wyciągnął bochenek chleba oraz butelkę wina.
-Zostaliśmy zaszczyceni darem w postaci trzydziestu bochnów chleba i tuzina flaszek wina, prosto z zapasów Middenheim!
W tym momencie tłum oszalał. Czapki poleciały w powietrze. Każdy, pomimo wiwatów, łapczywie spoglądał na trzymany przez kapitana chleb. Byli bowiem w mieście tacy, którzy nie jedli od dobrych kilku dni.
-Niech żyje książę! Niech żyje książę! - okrzykom nie było końca.
Schiller uniósł wysoko chleb i wino, w geście triumfu, a niezłomni obrońcy Untergardu krzyczeli, zdzierając głosy.
Nagle rozległ się głośny trzask. Butelka, którą trzymał kapitan pękła, obsypując Schillera odłamkami szkła i ochlapując go winem. Ogarnięty paniką tłum rzucił się do ucieczki, szukając schronienia wśród zabudowań.