Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2013, 23:08   #4
daamian87
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Wystrzał wstrząsnął tłumem. Strach rozpędził tłum. Każdy biegł w swoją stronę, szukając bezpiecznego schronienia. Krasnoud nie należał do wyjątków. Ruszył ile sił w nogach w stronę jakiejś beczki, rozpychając się krępymi rękami. Kiedy dotarł od najbliższej beczki/skrzynki/etc przykucnął za nią, rozglądając się nerwowo. Wprawdzie strzał nie był wymierzony w niego, ale życie ma się tylko jedno i szkoda by je było stracić w tak głupi sposób. Starał się wypatrzeć ewentualnego strzelca, jakaś nagroda za jego ujęcie z pewnością będzie.
Rozglądając się zza skrzyń, dostrzegł nad głowami spanikowanego tłumu, po drugiej stronie rzeki, w jednym z okien smugę białego dymu, unoszącą się na wietrze. W oknie zrujnowanego widział jednak tylko ciemność. Uwagę jego przyciągnęły natomiast cztery postacie biegnące mostem w stronę mieszkańców. Cztery dziwacznie poruszające się sylwetki pędziły na złamanie karku z bronią w rękach. Unold nie miał pojęcia, czy w tym chaosie ktokolwiek zauważył to samo, co on.
Brodacz nie należał do herosów, którzy w bitwie jednym ciosem powalali połowę armi przeciwnika, jednak nie był też tchórzem. Wyłonił się zza swojej zasłony i zaczął szukać wzrokiem strażników albo kogokolwiek, kto był uzbrojony. Przedzierał się przez tłum w stronę mostu drąc się na całe gardło.
- Atakują nas! Bronić mostu kurwa! Atakują miasto!
Krasnolud przepychał się między szalejącymi ludźmi. Jednak wśród wrzawy, krzyków i ogólnego chaosu, jego wezwanie do obrony runęło w powietrze bez żadnej odpowiedzi. Teraz, gdy znalazł się na środku placu, pośród mieszkańców, stracił też z oczu napastników z mostu.
Krasnolud nie miał pojęcia, co powinien robić. Starał się zlokalizować kapitana i ostrzec go przed, jak mniemał, spodziewanym zamachem. Co jak co, ale był to dobry człowiek, który jako jedyny w mieście miał jako takie pojęcie o strategii i zarządzaniu resztkami miasta.
Unold bez opamiętania przedzierał się przez tłum, szukając kapitana, lub kogokowiek ze straży. Miał przy tym wrażenie, że kręci się tylko w kółko.
-Aaaaaaaaaa!! - nagle ze wschodniej strony usłyszał przeraźliwy krzyk paniki i agonii. Potem następny i następny. Mogło to znaczyć tylko jedno, a strażników nie było nigdzie widać.
Stał przez chwilę, zastanawiając się co ma zrobić. Jeśli ktoś tam walczy i chcą zabić kapitana, to miasto niedługo upadnie. Nie widział bowiem żadnego innego powodu by zabijać tego człowieka, jak nie przygotowanie do ponownego ataku. A wtedy zginie na pewno. Jeśli uda mu się uratować kapitana, pozostawał cień nadzieji na to, że przetrwają. Ruszył czym prędzej w stronę skąd dochodziły krzyki wołając jeszcze głośniej niż poprzednio.
- Mordują kapitana! Pomóżmy mu! Atakują kapitana!
Zawrzało jak w ulu. Mieszkańcy Untergardu stracili całkowicie kontrolę nad sobą. Wszyscy rzucili się do ucieczki, byle dalej od napastnika. Dzieci gubiły się w tłumie. Niektórzy starcy byli tratowani. Unold starał się przedrzeć przez morze bezmyślnych, opętanych obłędem ludzi. Wymagało to od niego całej siły, ale w końcu przedarł się przez przerażoną swołodź i zobaczył kilka ciał ziemi i dwóch strażników rozpaczliwie starających się powstrzymać to...coś?
Postacie były o tyle groteskowe co przerażające. Mutacja nie szczędziła wyobraźni. Jeden z napastników, zamiast ramion miał dwie olbrzymie macki, którymi chłostał bez litości. Drugi wyglądał jak połączenie człowieka z kozłem - cały porośnięty sierścią i z imponującym porożem na głowie. Trzeci z nich zamiast twarzy miał pysk. Ani niedźwiedzi, ani wilczy. Przekrwione ślepia dodawały tylko grozy temu obliczu. Ostatni z napastników po środku czoła miał olbrzymie, trzecie oko. Każdy z nich uzbrojony był w miecz. Wszyscy czterej bezlitośnie atakowali strażników, którym prawdopodobnie pozostały ostatnie sekundy życia.
Krasnolud zaklął. Nie wiedział czemu, ale ruszył na pomoc strażnikom. On, który nigdy nie chciał być bohaterem. On, który wolał tworzyć niż niszczyć. Zaszedł przerażających przeciwników od tyłu, chcąc wykorzystać efekt zaskoczenia. Wyciągnął kowalski młot, który miał cały czas przy sobie. Zaatakował, gdy monstrum zdawało się być zajęte strażnikiem.

Unold obrał za cel przeciwnika z mackami zamiast ramion i uderzył. Przeciwnik jednak był bardziej czujny, niż się krasnoludowi wydawało i uniknął ataku bez większego problemu. Chwalać się niepełnym uzębieniem i zaatakował. Okazał się jednak dużo wolniejszy niż Unold myślał, a jego macki mimo, że imponujące okazały się wyjątkowo nieporadne. Cios runął tuż obok krasnoluda. W tym momencie drugi ze strażników upadł pod ciosem mutana z trojgiem oczu. Teraz obrońców było już dwóch i pomimo, że żyjący strażnik ranił tego z pyskiem bestii, szanse nie wyglądały dobrze.
Krasnolud znów zadał cios i znów młot świsnął w powietrzu niewyrządzając przeciwnikom żadnej krzywdy. Mutant zwył z radości prowokując przeciwnika. Trójoki wymierzył sztyc wprost w pierś strażnika. Ostrze ześlizgnęło się po zbroi i tylko lekko raniło mężczyznę. Ten z rogami próbował też dosięgnąć obrońcę, jednak uderzył w bruk, skrząc iskry. Ranny przeciwnik rzucił się na krasnoluda i ciął wlew w prawe udo, raniąc Unolda boleśnie. W tym samym momencie kolejna macka świsnęła nad głową brodacza. Krew zawrzała krasnoludowi w żyłach. Nie był dłużny. Obuch młota brutalnie i krwawo zmiażdzył czaszkę bestii rzucając ją bezwładną na ziemię. Straznik widząc to ujął swój miecz w obie dłonie i ciął prosto w nogę przeciwnika z mackami, odrąbując ja parwie całkowicie. Ten padł na ziemię krzycząc z bólu. Jego towarzysz, z wielkim okiem na czole, wykorzystał moment nieuwagi strażnika, by przebić mu pierś klingą i rzucić truchło pod nogi krasnoluda.
Unold zamachnął się po raz kolejny swoją bronią. Młot trafił w nogę mężczyzno-kozła, jednak cios był zbyt słaby aby wyrządzić mu krzywdę. Sytuacja krasnoludzkiego kowala stawała się coraz gorsza.
Mutant z trzecim okiem wykonał obszerny zamach, jednak minął się z krasnoludem o całe metry. Ten z porożem natomiast, biorąc odwet za uderzenie w nogę, zaatakował identycznie jak Unold. Krew znów się polałą, tym razem z lewego uda. Ból stawał się nie do zniesienia. Rany nie były śmiertelne. ale wysiłek walką i ubytek krwi skutecznie osłąbił kasnoluda. Postanowił jednak walczyć do końca. Zadał cios i usłyszał tępy jęk przeciwnika. Młot uderzył prosto w jego klatkę piersiową, wytrącając na chwilę przeciwnika z równowagi, lecz nie obalając go. Wiedział, że to już jest konie. Nie miał szans by zwyciężyć obu przeciwników...

Nagle usłyszał przeraźliwy huk zza pleców. Poczuł znajomą woń prochu i zobaczył jak obaj przeciwnicy padają trupem na ziemię. Odwrócił się. Za jego plecami stało trzech strażników i kapitan Shiller, którzy zdołali znaleźć w tym chaosie rusznice, koncząc tym samym potyczkę z mutantami na moście.
Krasnolud oddychał ciężko. Walka była bardzo ciężka dla kogoś, kto nie był zawodowym wojakiem. Oparł się dłońmi o kolana, pochylają się mocno, łapiąc powietrze krótkimi chałstami. Miał zdecydowanie dość tego dnia i wszelkich spotkań, na których ktoś miał wychwalać waleczność miejscowych ludzi.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline