| Samuel Daniłłowicz
Cóż robić? Pan każe, sługa robi. Pożegnał swojego pracodawcę delikatnym trzaśnięciem drzwiami, czymś za co prawie zawsze "Indyjski słoń" klnie na polskiego sługę, a później wygraża mu natychmiastowym zwolnieniem. Ale Samuel był pewien, że tego nie zrobi. Kto oddałby takiego ochroniarza?
Idąc korytarzem w kierunku wyjścia spojrzał w lustro. Wysoki, chudy, blady, o twarz przeoranej bliznami i z czarnymi włosami- wyglądał jak sama śmierć. Do tego stroje, w sporej części "prezenty" od pracodawcy, żeby prezentował się przynajmniej godnie- długie płaszcze i wysokie, ciężkie buty. Czarne. I chociaż nie szalały już za nim dziewki, jak te w Polsce, to głównie dzięki swojej twarzy znalazł tu pracę.
"Ochroniarz do pokazywania", jak zwierz jakiś w którejś z kolekcji tych bogaczy. Zawsze gdy o tym myślał dochodził do jednego marzenia- cofnąć się i przepołowić tą tłustą świnię, nie słonia czy króla, a właśnie wieprza i z godnością polskiej szlachty (czyli ubijając wcześniej dowolną ilość przypadkowo spotkanych przechodniów i służb porządkowych) odejść do innego świata.
A jednak tylko dzięki temu gnojowi ma jakieś szanse na wzbogacenie się i chociaż cień możliwości zagrożeniu temu, którego szczerze nienawidził. Zdrajcy.
Anglia była zbyt "elegancka" jak dla Daniłłowicza. Nie chadzał w pięknych perukach, nie nosił modnych strojów, a poruszał się tylko i wyłącznie konno. Nie byłoby to niczym złym, gdyby nie to, że jego "Jutrzenka" wiecznie była cała w błocie, a siodło pamiętało chyba czasy jego pradziada. Na dodatek jeszcze, wbrew wszelkim regułom i etykietom, koń poruszał się prawie wyłącznie galopem- czy to w mieście, czy na leśnych traktach. Zaiste, daleko mu było do intrygantów i królów gier dworskich.
W końcu zajechał do domu, czy raczej małego dworku, który Baring "wypożyczył" mu na czas służby. Samo wnętrze nie było niczym wielkim, ledwie parę pomieszczeń pełnych pustych ścian i średniej jakości mebli. Samuel kochał w tym miejscu co innego- las. Las, rozciągający się zaraz za posiadłością, wielki i pełen dzikiej, jakby pragnącej być upolowaną, zwierzyny. Polowania były czymś, co Polak szczerze kochał.
Tymczasem jednak zeskoczył z konia i podał uzdę jakiemuś chłopaczkowi, który od niedawna pełnił tu funkcje stajennego. Nigdy nie pamiętał imion swojej służby- miał tu pięć osób, a znał tylko jedną. Jana, kogoś kogo mógłby nazwać własnym kamerdynerem. Niezbyt znał się na swoich powinnościach, ale miał jedną wielką zaletę- był Polakiem. A nic, jak wiadomo, nie koi serca tak dobrze, jak usłyszenie ojczystego języka gdzieś na emigracji. - Wyjeżdżam.- powiedział, a nawet krzyknął, wchodząc do domu. Był pewien, że ktoś ze służby usłyszał to oświadczenie, więc postanowił kontynuuować- Spakujcie ubrania, te najlepsze, książki, szczególnie te z Polski i...- przerwał na chwilę, nigdy nie był dobrym organizatorem- Resztę. Broń i parę pamiątek wybiorę sam. Za godzinę przed domem ma stać powóz.- skończył, uznając iż powiedział już wystarczajaco dużo. Jak to mówił jego ojciec "Każde zbędne słowo zmniejsza boską miłość", a mu zależało na poparciu przynajmniej u Boga.
Szybkim krokiem pokonał schody i wszedł do swoich komnat, gdzie nawet służbę wpuszczał raz na dwa dni. Nie miał czasu na odpoczynek, musiał szybko się spakować i wskakiwać do dorożki. Z bronią nie było wielkiego problemu- zdjął jedynie starą szablę husarską, którą otrzymał od rodziny gdy wstępował do Legionów, znak prawdziwego wojownika z czasów wielkiej Polski. Owinął ją w tkaninę zamówioną jakiś czas temu w Anglii, z flagą i herbem Rzeczypospolitej. Schował z szacunkiem do niemałej skrzyni, gdzie od zawsze składał broń, której nie mógł czy też nie chciał nosić przy sobie. A jak przystało na pożądnego rębajłę w służbie znacznej persony, broni tej było sporo.
Przyszedł czas na pamiątki. Znów setki wspomnień, znów ból i radość zarazem. Pakował powoli obrazy przedstawiające czasy potężnej Rzeczpospolitej, pakował portrety członków swojej jakże dawniej wielkiej rodziny, pakował stare sygnety i plik papierów trzymanych już niewiadomo po co, bo były to zwykłe pisma, które powstawały setkami spod ręki ojca Samuela. Na końcu zaś do środka włożył pamiątkę najważniejszą- kilkaset stron różnorakich nut i skrzypce, które przed dziesiątkami lat należały do dziadka jego, Stanisława Kazimierza Daniłłowicza...
W końcu Polak był gotowy. Nie miał zamiaru się przebierać, Baring nie chciał widywać go w innych strojach- miał robić wrażenie jakiegoś wynaturzenia, miał wzbudzać grozę. A w razie czego miał też najpierw przestrzelić, a później odrąbać każdą dłoń podniesioną na jego pana. Zszedł powolnym krokiem na dół, na chwilę jeszcze poszedł na krótki spacer po lesie, a gdy już wrócił, skromny acz wygodny wóz był gotowy. Dwa konie, "Jutrzenka" i "Krakus", zaprzągnięte do wozu wyglądały, jakby marzyły już o wyruszeniu. Cóż robić?
Wszedł do środka, zatrzasnął za sobą drzwiczki i zasłonił cieniutką zasłonką okienko. Po chwili ruszyli, a on w myślach pożegnał na długo, a może i na zawsze, swój dworek, niewielki acz jak lubiany przez niego dom.
Żeby tylko ten wieprz nie kazał mu wsiąść do jego powozu...
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |