Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2013, 23:27   #7
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Harrenhal było w rękach Tywina Lannistera od bardzo niedawna. Jego oddziały nie miały jeszcze czasu się porządnie zadomowić, a nieliczny obrońcy, którzy nie zgodzili się z decyzją Lady Whent wciąż jeszcze dymili, powieszani nad bramą. Olbrzymia budowla górowała nad równiną i kładła się cieniem na wszelkie plany wzięcia tych ziem siłą.
Zamek stał niewzruszony, mimo setek lat ruiny. Przystań była stolicą, ale kto kontrolował Harrenhal, kontrolował Ziemie Korony. Siedziba Czarnego Harrena znajdowałą się o rzut kamieniem od traktu splatającego cienką nitką Północ z Południem kontynentu - jedynej drogi, którą mogły obrać nadciągające z odsieczą siły dowodzone przez Roose’a Boltona. Jeżeli Lwom udałoby się utrzymać to przeklęte miejsce wystarczająco długo, być może mieliby więcej niż szansę by wygrać tę wojnę. Wszystko pozostawało jednak w sferze gdybań. Załoga zamku składała się z niedobitków i wymęczonych rycerzy w obdrapanych pancerzach. Dotarcie z Casterly Rock aż tutaj, kosztowało wasali Tywina Lannistera wiele wysiłku.
Archibald widział, że w ich oczach dwudziestoosobowy oddział był długo wypatrywanym wybawieniem i forpocztą wyśnionych posiłków. Niestety, Algood nie zamierzał pozostać tu długo. Harrenhal było dla niego wygodną bazą wypadową. Przygotowując się do wyruszenia wgłąb wrogich ziem słyszał jedynie o zdobyciu przez Lwy Kamiennej Septy, gdy jednak dotarł do wspomnianej osady, główna siła ruszyła dalej i zalecała się już do czarnego kolosa. Oblężenie takiej fortecy mogłoby trwać w nieskończoność. Lannisterowie mieli szczęście, że stanęli przeciw osamotnionej wdowie.
Obecnie w Harrenhal dowodził Gregor Clegane. Kolejny powód by jak najszybciej opuścić to miejsce. Góra, która jeździ, brutal, barbarzyńca właściwie. Archibald dobrze wiedział do czego zdolny jest starszy z psów Tywina. Mimo wszystko była jedna rzecz, która powstrzymywała Algooda przed dalszą drogą.
Zielony sen o setce białych twarzy na wyspie w oku boga.
Zaczął go śnić zaraz po wyruszeniu w swoją samobójczą misję i choć męczył go w nocy, to od kiedy go miewał ból przestał zaburzać jego myśli, a wybuchy gniewu nie były już tak nagłe i gwałtowne. Sam sen był za to przepełniony cierpieniem i niepokojem. Widział w nim istotę, w której z trudem rozpoznawał skrępowaną łańcuchami Cersei Lannister. Widział kobietę czerwoną jak krwawy płomień. Widział ciemnowłosą dziewczynę odzianą w płatki róży i skrępowaną bluszczem. Widział czarne włosy, odbite w ostrzu miecza. Widział chudą dzikuskę poślubioną szkieletowi, a strzegła jej wataha burych wilków. W końcu, widział trzy rodzące siostry. Jedną ukrytą na dnie zamarzniętego jeziora, jedną na posłaniu z ludzkich kości i jedną w miotanej przez sztorm łupinie orzecha. Wszystkie trzy rodziły smoka, który zasiadał na tronie z ostrzy.
W tym momencie zawsze się budził. Miał jednak przeczucie, że tak blisko Wyspy Twarzy sen może potoczyć się inaczej. Nie mylił się. Gdy tylko smok wpełzł na tron, ciągnąc za sobą jedno koślawe, karłowate skrzydło, Archibald usłyszał szum skrzydeł i nagle oniryczne mary przeistoczyły się w realistyczną wizję świata, jakim mógłby być widziany z lotu ptaka. Archie przez chwilę wpatrywał się w przepływający pod nim krajobraz, nie mogąc rozpoznać w nim nic znajomego, aż wreszcie dostrzegł stopione czarne wieże pośród równiny - Harrenhal. Światło księżyca oblewało płynnym srebrem zamek i otaczające go równiny. Ptak wzleciał wyżej i dalej. Mijały godziny, nadchodził świt, a w oddali, kroczył las. Nie, to nie był las, to nadciągające z północy oddziały.


Nadzieja miała obecnie w życiu Yrsy wyjątkowo wielkie znaczenie. Młoda Lady Bolton miała nadzieję, że dotrze do Królewskiej Przystani bez przeszkód, miała nadzieję, że ogromna grupa dzikich utrzyma dyscyplinę i miała nadzieję, że grupa blisko trzystu ludzi, pochodzących z różnych światów, nie rozejdzie się w szwach.
Yrsa mogła jedynie liczyć na łut szczęścia i na silną wolę Tuathy. Wyglądało na to, że to szamanka przewodziła dzikim klanowcom. Niełatwo było się połapać w hierarchii panującej wśród ludzi z Księżycowych Gór, ani w ich prawach, czy wierzeniach, jednak było pewne, że Tuatha, córka Dannan cieszyła się u nich poważaniem bliskim królowej. Nie było wątpliwości, że to jej osoba przyciągnęła wojowników i wojowniczki z różnych, często wrogich klanów. W tłumie dzikich byli, prócz Spalonych Mężów, ci którzy zwali się Czarnymi Uszami, Mlecznymi Wężami, Księżycowymi Braćmi, Kamiennymi Krukami i Malowanymi Psami.
Gdy Yrsa zobaczyła swoich klanowców po raz pierwszy, członkowie różnych plemion siedzieli wspólnie przy ogniu, dzielili się strawą i trunkiem, i może patrzyli na siebie trochę wilkiem, ale śpiewali jakieś swoje dzikie pieśni i nikt nie kłócił się o słowa. Moc szamanki była wielka.
- Nie kazałam im przyłazić - burknęła Tuatha, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na stercie skór. Była skupiona nad czymś grzechoczącym radośnie w niewielkiej glinianej miseczce. Kręciła naczynkiem, przechylała, stawiała i podnosiła do ognia, buzującego w skromnym ognisku, którego doglądały dwie młode kobiety z pomalowanymi czerwonym barwnikiem czołami.
- Przyszli z własnej woli i odejdą jeżeli zachcą. Taki ich psi urok.
Więcej nie powiedziała, złamała gałązkę jakiegoś zielska i wrzuciła do ognia. Płomienie zaskrzeczały gniewnie, a wraz z dymem uniosła się przenikliwa, gryząca woń..
- To wielka szamanka, która przyszła z daleka - szepnęła jedna z młodych kobiet - Córka Ducha Gór. Wie co niesie przyszłość. Lepiej iść z nią niż przeciwko niej.


Ludzie Yrsy, ci lojalni, a także ci pożyczeni, niezbyt chętnie przyjmowali obecność górali. Ludzie Tuathy byli zaskakująco dzicy jak na mieszkańców cywilizowanego Westeros. Członkowie klanu Czarnych Uszu nosili naszyjniki z prawdziwych Uszu, spaleni Ludzie mieli poparzone rytualnie ciała, a Malowane Psy tatowali się od stóp do głów. Barbarzyńcy byli niepokojąco egzotyczni. Nie pomagało że byli dwa razy liczniejsi niż oddział Yrsy i gdyby sobie tego życzyli, mogli wszystkich ‘cywilizowanych’ towarzyszy wyrżnąć jak owce. Właściwie nikt nie miał nad nimi pełnej kontroli, nawet Tuatha, łazili gdzie i kiedy chcieli, a potem wracali bez słowa i szli dalej w grupie. Kolejnym problemem był fakt, że nie wszyscy posiadali konie, co zdecydowanie spowolniło marsz Yrsy na południe.
Na szczęście nie byli daleko. Wystarczyło jedynie minąć Harrenhal i byli praktycznie na progu Królewskiej Przystani. I tutaj szczęście przestawało im dopisywać.
- Lwy w Harrenhal - meldunek jej zwiadowcy był zwięzły i ponury.
- Niewielu w środku, może pięć razy - rozczapierzone palce dwóch dłoni - Da się wziąć ten dom - Ghzeb z Malowanych Ludzi był najlepszym skradaczem Tuathy. Źle mówił we wspólnej i nie wiedział jak nazwać ogromną czarną twierdzę.
- No i jak, moja Pani - szamanka z wielkim upodobaniem żuła przez cały poranek kawałek twardego sera - Bierzemy sukę siłą, czy przemykamy bokiem?
Byli jeden dzień drogi od zamku. Tylko jeden dzień.


Ostrze miecza przeszyło uśmiechniętego kłamcę i wydobyło z niego straszliwy, przeszywający uszy kwik. Przez chwilę Robar czuł dziwną niewłaściwość otaczającego go świata. Nagle wszystko się uspokoiło i rzeka rzeczywistości wróciła do swojego koryta.
Na ziemi leżał martwy muł i krwawił obficie, barwiąc żwir traktu jasną krwią tętniczą. Ferro patrzyła na niego z lekko rozchylonymi ustami, nie mogąc skonkretyzować jednej spójnej myśli.
- Dlaczego zabiłeś osła? - zapytała nie dbając już nawet o właściwe nazwanie zwierzęcia.
- Teraz to już będziesz musiał mnie ze sobą zabrać - prychnął pod nosem mężczyzna - Wiesz, w ramach rekompensaty.
Wszystko było nie tak. Robar mógł przysiąc, że to jego chciał zabić. Dlaczego stał nad martwym zwierzęciem pociągowym? Kłamca też nie wyglądał zbyt dobrze, był blady, na czoło wystąpił mu gorączkowy pot, a oddech stał się ciężki.
- Słuchaj, jestem - zawahał się - Nie ważne, i tak nie zrozumiesz, powiedzmy że magiem, czarodziejem z bajek i tak dalej. Szamanem! O, szamanem - mówił szybko i nerwowo, chcąc zmieścić jak najwięcej słów w czasie potrzebnym Robarowi na ponowny zamach.
- Chcę tylko do pomocy w podróży. Nie radzę sobie sam. Jestem stworzeniem miejskim. Nagrodzę wasz wysiłek. Co tylko chcecie - desperacja zabarwiła jego słowa i wkradła się w spojrzenie. Ostatnie słowo wycedził przez zęby - Proszę.

[MEDIA]http://24.media.tumblr.com/abb9802515ea34d1f9794c77afb790d2/tumblr_mgrxh9YfOJ1qa2a87o1_500.gif[/MEDIA]

Smalljon, Oprawca, Dosher i Harry towarzyszyli Domericowi podczas inspekcji Nieskalanych. W szczególności młody Hardyng był zafascynowany karnością oddziału. Zdawało się, że był to jeden mąż powielony po stokroć i zatopiony w spiżu. Nieskalani stali w absolutnym bezruchu, jak zabawki, których sznurki pociagało się za pomocą słowa i bicza.
Uwolnienie ich nie zmieniło specjalnie sytuacji. Domeric spodziewał się chyba choć odrobiny entuzjazmu, jednak nic takiego nie miało miejsca. Nieskalani stali dalej, nie wiadomo na co czekali. Może starali się zrozumieć przesłanie Namiestnika?
- Oni nie są stworzeni do wolności - mruknął kupiec, obserwując z niechęcią poczynania nowego właściciela. Przekazał Domericowi, że kolejna setka jest już w drodze, napotkała tylko na drobny sztorm i stąd te opóźnienia, a reszta zamówienia jest obecnie realizowana i powinna lada dzień wypłynąć z portu. Gruby astaporczyk, owinięty szczelnie puszystym futrem uświadomił Boltona, że Nieskalani nie rosną na drzewach, a ostatnio wielu jest chętnych na ten zbytkowy towar, więc musi być cierpliwy.
- To nie był dobry pomysł - mruknął Dosher do swojego Namiestnika, gdy wracali już do Twierdzy - Handel niewolnymi jest w Westeros zakazany, a ty praktycznie kupiłeś sobie ludzi. Asher będzie niezadowolony, może przymknąć oko, ale wykorzysta to przeciwko tobie, kiedy tylko nadarzy się okazja.
Nie było czasu na dalsze dywagacje. W Wieży Namiestnika czekały już ważkie sprawy. Dosher miał gościa, jakiegoś sir Donahiu, a Domeric miał wiadomości.
List od człowieka w Eyrie, brak sukcesów, Lysa Arryn szuka męża, jej twierdza jest oblegana przez zastępy czujnych rycerzy.
List od Yrsy, podpisany - Lady Bolton. Prowadziła mu stu ludzi.
Notatka od Qyburna.
Asher Stone - najwyższy w hierarchii, nie wiem o nim praktycznie nic, wychował się na ulicy, wciąż szukam punktu zaczepienia; Josef Grey - sprawy subtelne, inkwizytorski szeptacz; Hal’Thaq - mistrz tortur, pochodzi podobno z Lys, a nie z Braavos, więc może być też trucicielem, interesują mnie jego osiągnięcia; Unger, bękart Clegane - zajął miejsce Doshera, silne ramię Inkwizycji. Organizacja liczy około 250 urzędników, dodać należy blisko stu Synów Wojownika i około 200 Braci Żebraków. Najmują też fachowców z zewnątrz, nie wiemy ilu. Ludzie boją się mówić - to zaskakujące, zwłaszcza, że Inkwizycja wróciła do życia praktycznie wczoraj.
Wiadomość od Varysa
.
Z uwagi na naszą zażyłość informuję Cię jako pierwszego. Harenhall w rękach Lannisterów. Renley Baratheon nie żyje. Brak konkretów. Ktoś go rozpłatał na pół w jego własnym namiocie w noc poprzedzającą pojedynek ze Stannisem. Powiesili strażników. Większość ludzi młodszego przyłaczyła się do starszego Jelenia. Przyjęli wiarę w ognistego bożka.
Margery z wasalami uciekła do Highgarden.
Lekturę przerwało mu wtargnięcie giermka.
- Panie, Najwyższy Inkwizytor - nawet jego dopadł irracjonalny strach przed młotem boskiej sprawiedliwości. Asher Stone nie czekał, wkroczył do komnaty Namiestnika, niemal przewracając zdyszanego chłopaka. Spojrzał na trzymane przez Domerica w ręku listy.
- Jak widzę dostałeś już informację o Stannisie? - głos był zimny jak lód. Asher Stone wyglądał jak kamień, jednak Domeric rozpoznawał w nim pewne cechy swojego ojca. Inkwizytor był wściekły.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 22-01-2013 o 23:42.
F.leja jest offline