"Zapytuję, czy istnieje lepsze miejsce w Imperium? Tu są najżyźniejsze ziemie, najlepsze wino, najpiękniejsze pałace i najbardziej urodziwe kobiety. Gdyby reszta Imperium miała zniknąć, nie żałowałbym tego"
- reiklandzki szlachcic
Jesienną porą Reikwald był naprawdę piękny - smukłe drzewa sięgają wysoko pod niebo, pokryte są czerwonymi i żółtymi liśćmi. Słychać śpiew ptaków, po starych konarach skaczą wiewiórki, a lekki podmuch wiatru porusza gałęzie i zrywa z nich wcześniej wspomniane liście, sprawiając, iż wirują w powietrzu.
Jesienną porą Reikwald był naprawdę piękny - o ile ktoś potrafił to docenić.
Wy raczej nie należeliście do takich gości.
Was zadowalał brukowany szlak i brak bandytów na horyzoncie. No i przyszła zapłata, którą mieliście dostać po dostarczeniu witrażu do świątyni Bögenauera w Bögenhafen.
Dzisiejszego dnia było zadziwiająco ciepło jak na tę porę roku, lecz korony drzew dawały przyjemny cień.
Johann Wolfger siedział na koźle waszego (no, nie do końca - po robocie trza go będzie zwrócić) wozu, leniwie poganiając starą pociągową kobyłę. Jego przyjaciel z dzieciństwa, niziołek imieniem
Rudi, zajmował miejsce tuż obok niego i opowiadał mu o pięćdziesięciu sposobach przyrządzania upolowanej zwierzyny według swych własnych przepisów, racząc się przy tym butelką taniego wina. Cały tył wozu zajmowała sterta siana, w której umieszczony był pakunek zawierający cenny witraż.
Krasnoludzki najemnik
Skalfkrag szedł obok burty pojazdu, zwarty i czujny. Po drugiej stronie, nieco mniej bojowo nastawieni, za to pochłonięci rozmową, szli ludzie -
William Schmidt i
Otis.
Istna sielanka.
Do czasu.
Pokonaliście kolejny zakręt leśnej drogi, gdy nagle waszym oczom ukazał się powóz, zaprzężony w karego rumaka, stojący tuż przed zawalającymi przejazd zrąbanymi drzewami. Na kamieniu, obok wspomnianego powozu, siedziała kobieta. Jej bogate odzienie było brudne, postrzępione i ochlapane posoką. Twarz ukrywała w zakrwawionych dłoniach.
Wokół niej leżały ciała.
Jedno z nich znajdowało się tuż obok kozła. Prawdopodobnie woźnica. Dostał bełtem z kuszy zanim zdołał zawrócić.
Drugie należało do potężnego, łysego jegomościa. Oparty był o koło, zaś w dłoni wciąż kurczowo zaciskał rękojeść miecza. Był blady, zaś z jego brzucha sączyła się krew. Może jeszcze żył?
W przeciwieństwie do niego, trzeci osobnik nie miał na to najmniejszych szans. Dało się dostrzec pewne podobieństwo pomiędzy nim, a tym drugim mężczyzną, lecz mogła to zauważyć tylko osoba o naprawdę bystrym wzroku. Twarz zmiażdżyło mu uderzenie jakiejś tępej broni, zapewne młota, a skórznia, którą miał na sobie, była dosłownie pocięta na strzępy.
Dziewczyna najwyraźniej nie zauważyła waszego przybycia.