Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2013, 09:35   #2
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację












Młoda kobieta i krótkowłosy mężczyzna w oczach wielu musieli uchodzić za szlachetnie urodzonych i bogatych. Przynajmniej tak myśleli o Bardingach inni. Ich stroje zdobione były cennymi lecz oszczędnymi wstawkami a materiały z których uszyte były ich stroje oraz jakość zbroi i oręża rycerzy z Dali nie miały sobie równych. Ciekawe czy to dlatego tak wiele panien tak ochoczo oddać się chciałao w zamążpójście za Bardów z Dali?

Fanny córka Kolbeinna cieszyła się z pobytu w Esgaroth. Spędzili w nim już prawie dwa miesiące. Dla Kronikarki widok tego miasta i jego mieszkańców był na każdym kroku źródłem inspiracji. Tak wiele elementów kultury Bardingów przeplatało się z obcymi, ale nie dziwiła się, że i czasem dostrzec można typowego, tradycyjnego mieszkańca królestwa Dali, co jednak do odbudowanego miasta powrócić się nie zdecydował. Powody zawsze były różne. Założenie rodziny z miejscowymi, ustabilizowany interes, znacząca rola w życiu miasta. Esgaroth tak podobne a tak inne od Dali fascynowało ciekawską Fanny. Nie mieli króla lecz radę mędrców ze szlachetnych rodów, acz niekoniecznie już szlacheckich; wybieranych spośród swego ludu a nie z urodzenia. Tacy otwarci ludzie na inne kultury a jednak nie zapominający kim są.

Kronikarka wiedziała i pamiętała wszystkie fakty.
Esgaroth było jak drewniana wyspa na jeziorze. Osadzone na wbitych głęboko w dno drewnianych palach, miasto północy było jednym z największych ludzkich osiedli w Dzikich Krajach. Jego położenie od wieków stało się jego błogosławieństwem i przekleństwem zarazem. W czasie napiętych stosunków między ludami Północy, umiejscowienie w strategicznym punkcie między Leśnym Królestwem Elfów, Dali a Samotną Górą miało swoje plusy i minusy. W czasie pokoju, który nastał po Bitwie Pięciu Armii, odbudowane Miasto na Jeziorze stało się centrum handlowym Północy. Wolne Miasto Esgaroth swoją niepodległość uzyskało setki lat temu, gdy Król Dali oddał władanie miastem na jeziorze w ręce Rady Starszych, która spośród swego zacnego grona obierała Pana Miasta na Jeziorze.
W 2946 roku prace nad obudową miasta dobiegły końca i Miasto na Jeziorze było trzy razy większe od zniszczonego atakiem Smauga poprzednika. Ruiny spalonego miast, a na południe od obecnej lokalizacji, wciąż sterczały zwęglonymi palami ponad wodą. Nieopodal miejsca gdzie na dnie leżały kości smoka pokonanego Czarną Strzałą Barda.

Esgaroth z lotu ptaka, swym kształtem przypominało podłużną skrzynię. Zaostrzoną palisadę z ociosanych drzew Mrocznej Puszczy i wystające pond nią drewniane dachy i wieże widać było gołym okiem z brzegu, jeśli nad wodą nie snuła się poranna lub wieczorna mgła, co często spływała wraz z zapachem zgnilizny, gnana zepsutym oddechem wiatru znad Długich Bagien. Rozlewiska przy rzece były nieustającym przypomnieniem wypaczenia, niegdyś pięknego, zielonego lasu i wylewających się z niego pozostałości zła. Cień zapuściło w nim swe korzenie bardzo głęboko przez korupcyjną obecność Nekromanty z Dol Guldur. Dzisiaj bagna prócz nieprzyjemnej obecności dostarczały również cennych ziół, których nie sposób znaleźć w innych rejonach Śródziemia. Niewielu co prawda znajduje się śmiałków, którzy decydowali się na ich zbiory, gdyż cuchnące rozlewiska to wciąż niedokładnie zbadane i oczyszczone z gnieżdżących się tam niebezpieczeństw treny, o których historie i legendy często bywają powtarzane przy ogniskach w pieśniach ludzi zamieszkujących te okolice. Wokół Długiego Jeziora rozsiane były pojedyncze, lub łączące się w małe, skupiające domostwa kilku rodzin wioseczki, które zajmowały się rybołówstwem, zielarstwem, dostarczaniem Esgaroth wszelakich materiałów z lasu oraz zarówno przewożeniem jak i opieką nad spływem towarów oraz pobieraniem opłat celnych. Handel rzeczny znowu rozkwitał po pokonaniu Smauga i kupcy ze wszystkich stron świata znowu przybywali z egzotycznymi towarami wschodu, ludzi z południa i odległych zakątków zachodniego wybrzeża Śródziemia.

Z lądu ku miastu wiódł wąski, drewniany most. Była to jedyna droga dostępna tym, którzy nie przybywali do Esgaroth barkami, tratwami, łodziami. Wielka, obwarowana brama strzegła wjazdu, obsadzona zbrojnymi z miejskiej straży, którzy trenowani byli na dobrych łuczników. Za nią kupcy i podróżni przejść musieli przez mytników opłacając należny podatek za wstęp do Miasta na Jeziorze. Stamtąd dalej stało otworem drewniane miasto, w którym próżno było szukać budynku z kamienia ani płonących bez nadzoru żagwi latarni czy też ognisk. Jakby nie było struktura zabudowy miasta jest wielce narażona na zagrożenie tego żywiołu, o czym przekonali się przed laty jego mieszkańcy. Ognisty oddech smoka zaognił pożar, który doszczętnie strawił poprzednie zabudowania Esgaroth w okamgnieniu nie zostawiając w swoim śladzie nic, prócz zwęglonych zgliszczy.
Miasto zbudowane na platformach z grubych desek i bali podzielone było na kilka dystryktów. Zabudowania w nich, tak jak w każdym innym mieście, posiadały między nimi ulice i uliczki, po którym spacerowali mieszkańcy, toczyły się wozy i tak dalej. Oprócz tego kilka wodnych kanałów umożliwiało przemieszczanie się między dzielnicami i po mieście za pomocą łodzi.

Nieodłącznym elementem krajobrazu Esgaroth był widok białych ptaków, które szybowały z piskliwym skrzekiem nad dachami jego mieszkańców. Owoce jeziora są jednym z głównych środków utrzymania i wyżywienia miasta, więc zapach ryb przyciągał ptaki, którym Miasto na Jeziorze stało się również domem. Prócz nich i ludzi, którzy od setek lat byli obywatelami, miasto po odbudowie stało się również siedzibą innych kultur.

Handel z Eflami z Mrocznej Puszczy i Krasnoludami z Ereboru sprawił, że obie rasy z polecenia swych królów i aprobatą Pana Esgaroth pomogły w odbudowie miasta a dzisiaj ich przedstawiciele dbający o interesy handlowe i polityczne ich ojczyzn, zamieszkiwali swoje dystrykty w mieście na jeziorze. Ludzie z Esgaroth stali się naturalnym pośrednikiem w handlu między krasnoludami i elfami. Wzajemna niechęć tych ras nie była jednak w stanie przezwyciężyć zapotrzebowania na ich produkty. Nikt nie mógł równać się ze wspaniałymi elfickimi wyrobami z drewna, tak samo jak niezastąpione były umiejętności krasnoludzkich kamieniarzy i jubilerów. Bez stali z kopalni Samotnej Góry wyśmienici kowale z Mrocznej Puszczy mieliby znacznie ograniczony dostęp do surowców.

Po zniszczeniu Dali, mieszkańcy Esgaroth przyjęli do siebie uchodźców z północy, którzy przez wiele lat nazywali Miasto na Jeziorze swym drugim domem. Po odbudowaniu stolicy regionu przez Barda, wielu z nich wraz z całymi rodzinami powróciło do Dali. Ci, którzy zostali stanowili mniejszość w Esgaroth, lecz lata wspólnej egzystencji niemal całkowicie zatarły różnice kulturowe pomiędzy mieszkańcami obu miast. Nigdy zresztą nie było tych różnic tak wiele.
Bardzi i Ludzie Jeziora byli potomkami tych samych, potężnych niegdyś mieszkańców Królestwa Północy. Dzisiaj różnice między nimi wynikały raczej ze specyficznego położenia tych obu osiedli ludzkich.
Lata niespokojnych czasów sprzyjały izolacji, która utrwaliła je jeszcze bardziej. O ile mieszkańcy Dale to wyniośli i dumni ludzie, bardzo przywiązani do tradycji i starych praw, w których dojrzeć można pozostałości po spuściźnie kultury starożytnych królów Północy, to Ludzie Jeziora byli bardziej otwarci na świat i wszystko nowe co nieśli ze sobą podróżni i kupcy ze wszystkich zakątków Śródziemia. Bardzi, jak i szlachta to wyniośli ludzie, którzy przede wszystkim cenili sobie odwagę, honor oraz przedsiębiorczość. Byli wspaniałymi rzemieślnikami oddając na praktyki do kopalń i kuźni krasnoludzkich swoich młodych mieszkańców w zamian za bycie oknem na świat khazadzkim wyrobom. Ich przywiązanie do przeszłości objawiało się w sposobie bycia, myślenia a nawet ubioru.

Natomiast mieszkańcy Esharoth jakże bardziej byli nowocześni i elastyczni w swym sposobie bycia. Cenili sobie otwartość i umiejętność adaptowania z innych kultur wszystkiego co dobre, piękne i pożyteczne. Objawiało się to nie tylko w ich strojach, gdzie można znaleźć bardziej wyszukane ozdoby niż u ich krewnych z Dale, lecz również w sposobie bycia, w którym dominowała serdeczność, mniejsza nieufność i ciekawość względem obcych, podróżnych z innych kultur, krain i ras. Z tego powodu otwarcia i mniejszej izolacji, w Esgaroth spotkać można było na ulicy i krasnoluda i elfa, szlachcica z Dale oraz kupca z dalekiego wschodu czy Gondoru a nawet Hobbita.
Podróżnicy szukający przygód, bogactwa i sławy z doliny Anduiny są również wcale rzadkim widokiem. Nawet Hobbici zza Mglistych Gór nie wzbudzali sensacji po tym jak Bilbo Baggins przyczynił się do pokonania Smauga. W jego ślady ruszyli inni zapaleni jego opowieściami o przygodach w Dzikich Krajach młodzi mieszkańcy Shire oraz Hobbici kupcy a wszyscy wiedzieli, że ich wyroby, zwłaszcza piwa i ziół do palenia oraz ceramiki to jedne z najbardziej pożądanych na rynku Śródziemia towary.
Wodny Rynek, czyli targ miejski w Esgaroth, nazwę swą zawdzięczał dostępowi do bazaru z lądu jak i wody. Stanowił centralną część Miasta na Jeziorze i był zdecydowanie największym rynkiem Północy.
Zbliżające się w listopadzie Zgromadzenie Pięciu Armii, które obyć sie miało po raz pierwszy w Dali, jest również powodem dla którego wielu przychodzi z gościną w te strony. Będzie to czas targów, festynów i zabaw hucznie towarzyszącym obchodom pamiątki zwycięstwa Ludów Północy nad Wrogiem. Wiosną 2946 roku wielu delegatów swych klanów i rodów, którzy mają wziąć udział w obradach Zgromadzenia Pięciu Armii, jak również weterani oraz kupcy przyciągnięci obietnicą zysku, zanim dotrą do Dale, najpierw zatrzymają się w Esgaroth, które jest im po drodze i które też przyciągnie na szlaku kupujących ich towary.

Nawet w nowo odbudowanym Mieście na Jeziorze, z okazji piątej rocznicy śmierci smoka Smauga, jesienią, pierwszy raz w historii będzie miał miejsce festyn Dragontide. Ta uroczystość to trzydniowy karnawał, który rozpoczyna 1 listopada Dzień Czarnej Strzały. Pierwszy od wielu lat w tej części świata, turniej łuczniczy przyciągnął wielu łaknących renomy oraz złota śmiałków. Na dodatek miał to być pole popisu konkurujących ze sobą Gildii Łuczników z Esgaroth i Królewskich Łuczników z Dale. Wiosną tego roku zaś w mieście na jeziorze, organizowane były wewnętrzne eliminacje Gildii Łuczników Miasta na Jeziorze. Wyłonić one miały zwycięzców godnych reprezentowania gildii w jesiennym turnieju głównym.
Fanny wiedziała to wszystko i jeszcze więcej. Jednak tylko suche fakty mogły być skreślone jej kronikarskim piórem na pergaminie. Tylko duszę karmiła widokami i zasłuchaniem w śpiewy pieśni tego miasta.

Mikkel, towarzysz życiowy Fanny Kronikarki, jakim był, nie do końca wiedział chyba sam. Z niezauważalnym na pierwszy rzut oka dystansem, lecz tkwiącym uparcie jak niewygodna zadra lub kamyk w bucie, podchodził syn Thoralda nie tylko do swojej kultury, ale i całej Północy i jej utartych stereotypów. Ciężko zrozumieć własne dziedzictwo, które wyssało się z lekiem matki i spijało z pieśni ust ojca, nie obejmując go bezgranicznie z zamkniętymi oczyma jak znaną na pamięć mapę nagiego ciała kochanki. Kto wie? Może wyruszył towarzyszyć pięknej żonie, aby znaleźć siebie tam, gdzie nigdy nie był? Tam, gdzie podobno było wszystko to co sprawia różnicę między Bardingiem a resztą Ludzi Północy widoczną... Może wśród nich dojrzy i sobie przez czyny a nie pieśni, tę różnicę obejmie z radością jak prawdziwie swoją skórę. Z wyboru a nie urodzenia. Kto wie?










Svein długo nie mógł zasnąć. Nikomu się nie przyznał, nawet chyba przed sobą, że mimo siedemnastu lat wciąż czekał na matkę. Odkąd pamiętał przychodziła w nocy ucałować go na dobranoc. Od kilku lat co prawda udawał, że śpi i tej nocy nie było inaczej. Jednak, nie wiedzieć jeszcze czemu, nie doczekał się.

Kiedy wiosenne słońce zatańczyło mu na twarzy jasną czerwienią pod zamkniętymi powiekami, obudził się. Białe ptaki jazgotliwie skrzeczały nad miastem a przez otwartą okiennicę zalatywał zapach palonej w kotłach zaprawy do uszczelniania łodzi oraz ryb.
Przy łożu znalazł starannie złożone, czyste ubranie. Nie było jego. Wiedział do kogo należało. Poznał sprawną robotę matczynych rąk, która solidnie naprawiła podarte odzienie bliskiego mu brata. Pasowało na niego jak ulał. Zmężniał po zimie i nawet urósł zrównując się wzrostem z ojcem. Na drewnianej podłodze stały skórzane buty po Gudmundzie. Nie wiedział, że je zachowała matula. Jakby nie mógł ich nie pamiętać. Będąc małym brzdącem zawsze marzył aby takie mieć takie wędrowne buty, zupełnie inne od tych tradycyjnych na modłę Bardingów noszonych przez ojca z Ludenem...

Śniadanie zjadł w pośpiechu, bo prawie zaspał do pracy. A może to tylko czas na wspomnieniach przy przymierzaniu nowego odzienia tak mu zleciał? Dosyć, że musiał pędzić do portu. Ojciec wytyczne mu zostawił z wczorajszego wieczora, że parę Bardingów z Dali będzie musiał przewieźć po wodzie tam dokąd zechcą, lecz nie dalej jak do Długich Bagien. Wynajęli łódź na jeden dzień a Svein miał być ich przewoźnikiem i przewodnikiem po jeziorze.
Łódź ojca, główne źródło utrzymania rodziny, przechodziła akurat naprawę poszycia. Svein skorzystać musiał ze starej łodzi, którą dobrze pamiętał z dzieciństwa, która służyła wiernie ojcu i braciom jeszcze w starym Mieście na Jeziorze, na długo przed jego przez Smauga zniszczeniem. Stara była, mniejsza i nie tak zwinna jak nowa, lecz porządna i do przewozu kilku ludzi jak najbardziej sie nadająca. Na dziobie miała juz niespotykany wzór rzeźbionej głowy łabędzia. Dzisiaj niemal wszystkie w Esgaroth zdobione były modnymi głowami smoków.
Na szczęście nie spóźnił się i gdy pojawili się podróżni z Dali, łódź i Svein byli gotowi do żeglugi.











To był piękny wiosenny poranek. Ciepłe promienie słońca na lazurowym niebie sprawiały, że obok nieśmiało tlącego się w ludzkich sercach bezpieczeństwa, z nadzieją można było patrzeć w przyszłość po latach udręki. Smok Smaug i rzesze goblińskich plemion, co zatruwały życie tych krain, nareszcie stawały się tylko nieprzyjemnym wspomnieniem. Rześka lecz bynajmniej zimna bryza omiatała twarze żeglarzy rozwiewając ich włosy jak bandery. Wygięty żagiel nadymał się zachłannie co raz ściągany liną sternika. Młodzieniec Svein, który wkraczał w dorosłość prowadził łódź z pojedynczym masztem pewnie, gdy mknęła lekko przechylona na burtę jakby ślizgała się po wodzie. Niebieskie bałwany wesoło pluskały rozbijając się o dziób, zostawiając w mokrym śladzie spienione pęcherzykami powietrza wiry, które szybko wygładzało falujące jezioro. Młody człowiek jeziora miał urodę rzadko spotykaną, której z powodzeniem pozazdrościć mogłyby dziewczęta, a juz na pewno wodziły za nim oczętami. Czy chłopak zdawał sobie z tego sprawę? Wpatrzony daleko w horyzont był lekko nieobecny zostawiając w łodzi podróżnym cichą pieśń, która przyjemną, spokojną, jakby pełną tęsknoty melodią, współgrała z szumem fal.

Mikkel choć często również miała jakby zamyślony wzrok głęboko osadzonych oczu, który dopełniał jakby zmęczony lekki uśmiech kącików ust, tego pięknego dnia był jednak jak najbardziej obecny w łodzi i ciałem i duchem. Nie był przyzwyczajony do żeglowania, choć nie znaczyło to, że nigdy nie pływał łodzią. Bynajmniej. Jednak bardziej wolał kołysanie konnego siodła a szum wiatru we włosach niekoniecznie mokry od zimnych kropel wiosennego jeziora. Może dlatego siedząc w łodzi pewniej trzymał się drewnianych krawędzi łajby gdy czasami wyglądał za burtę przeglądając się w wodzie.

Fanny słyszała, co od razu był planem do wykonania, od którego odwieść nikt o zdrowych zmysłach jej nie mógł, że w taki dzień jak ten, można było dostrzec na dnie bielejące kości Smauga. Ale żeby tylko. Lud głosił, że w przejrzystych wodach, przy dobrym słońcu i małej fali, można nawet było dostrzec błyski bynajmniej przepływających łusek ryb. Tam, w okolicy sterczących w oddali sczerniałych pali, żałosnych szczątków dawno spalonego Esgaroth, podobno błyszczały klejnoty ze skarbca Samotnej Góry. Niejeden Człowiek Jeziora słyszał lub sam miał okazję znaleźć szlachetny kamyk a nawet srebrną lub złotą monetę z dawnych lat, którą powracająca fala wyrzuciła na brzeg. Smaug w swym potężnym cielsku wrośnięte miał na stałe niczym przebogaty płaszcz, setki diamentów, złota i innych bogactw w których zakopany Smok latami spoczywał karmiąc się tajemnicza energią złota. Podobno wypaczał podczas tej wymiany energii swoją złą aurą zgrabione krasnoludom i ludziom przedmioty. Tak mawiali niektórzy mędrcy i powtarzał lud. A prawda jaka była? Fanny nie wiedziała. Chęć poznania ganała ją i wołała jak głodne dziecko wewnątrz jej.

Wkrótce po wypłynięciu łódź odbiła łagodnym łukiem mknąc wzdłuż porośniętego lasem zachodniego wybrzeża. Mikkel dosłyszał niosący się po wodzie, coraz bardziej wyraźny śpiew, cudny, kobiecy głos o pięknej melodii i słowach wciąż zbyt odległych aby być zrozumiałymi. Syn Thoralda obejrzał się nieznacznym ruchem głowy w kierunku sternika. Czyżby młodzieniec specjalnie lub nieświadomie kierował się w tamtą stronę.

Svein wpatrzony był w kierunku porośniętego drzewami, nieznacznie wstępującego w jezioro cypelka. Nieco dalej za nim był most, który wiódł ku dawnemu Esgaroth. Znał to miejsce. Znał dobrze, choć zawsze omijał je szerokim łukiem, mimo zewu do włócznia się po okolicy, nie miał z tą częścią jeziora przyjemnych wspomnień. A jednak słysząc śpiew, w którym w miarę zbliżania dosłyszał elfia nutę, jak zauroczony i jakby bez wahania dyskretnie, lecz pewnie, kierował łódź w tamtą stronę.










Igwar z Ratharem już cały tydzień bawili w Esgaroth. Przy pierwszych oznakach zniecierpliwienia jakie zaczynały odczuwać ich niespokojne dusze, umyślili, zrobić przyjemne z pożytecznym. Wyruszyć ku rozlewiskom na południu, zwanym Długimi Bagnami, gdzie Pszczelarz miał nadzieję zebrać bukiet rzadko spotykanych ziół. Przyjemne to dla Rathara o tyle było, że kołyszące się na wodzie miasto Esgaroth, niekoniecznie jego ulubionym miejscem było; choćby z powodu braku stabilnego, pewnego gruntu. Może okolica jeziora to nie twarde Góry Mgliste, lecz suchy ląd zdecydowanie bardziej do niego przemawiał. Ile można było odwiedzać karmy, rynek pełen dziwów nad dziwami i wycierać się od ślących z nieba cuchnące prezenty białych, skrzekliwych ptaków? Co prawda bagna nie były jego wyborem i gdyby nie chęć towarzyszenia Pszczelarzowi i okazja do być może przetrzepania skóry legendarnym dziwadłom i bestiom, które te mroczne tereny ponoć zamieszkiwały, to z dwojga złego prędzej ruszyłby na przełaj przez Mroczny Las w swoje strony. Ale przecież nie na tym polegała przygoda.

Rozpościerające się za jeziorem jak okiem sięgnąć równiny Rhovanińskich stepów mimo wszystko nie były tak kuszące jak wędrówka lasem, więc ruszyli wzdłuż brzegu jeziora nigdzie sie nie spiesząc. Obaj mieli cały czas całego świata i zdawać by się mogło, że znaleźli w sobie druhów do wspólnego przemierzania szlaków Północy. Niby obaj mieli nadzieję w Esgaroth dołączyć do kompani przygodnych wędrowców, jacy często łączyli w bractwa z wiadomych względów, to nie mieli po co narzekać. Póki co stanowili zalążek takiego a każdy nowy dzień miał tyle do siebie dobrego, że za nim się skończył, był pełen nowych możliwości jakie niósł niespodziewany los lub według innych przeznaczenie.

Obaj dosłyszeli kobiecy śpiew w obcej, brzmiącej jak śpiew najcudowniejszych ptaków lub istot boskich nie z tej ziemi. Wymieniając się spojrzeniami, z błyskiem w oku, który wynikał raczej z wesołej ciekawości jak niskich pobudek, ruszyli w tamtym kierunku.










Nelise Yasumrae z rozkoszą weszła do wody. Temperatura jeziora była przyjemna. Zawsze nią była. Ona była elfem. Nieśmiertelnym dzieckiem. Ludzkie kategorie ciepła i zimna były jej znane tylko jako nazwy i przypisane im przez inne rasy definicje. Jej nigdy nie było zimno, chyba, że był to chłód wynikając zupełnie z czego innego. Taki, który mrozi serce wypełniając je po brzegi goryczą nim skuje je jak lód na jeziorze zamykając gorycz szczelnie w swej skorupie. Była elfem. Kiedy kochała, kochała prawdziwie, kiedy cierpiała jej żal zamknięty w mniejszych stworzeniach sprawiałby, że ptaki spadałby jak kamienie z nieba a zające i młode sarny padały w biegu z pękniętymi sercami. Jednak tego dnia powoli wchodząc do wody czuła się po raz pierwszy od dawna jakby wolna. Jakby piękno tego czwartego kwietniowego poranka pozwalało zostawić za sobą ból i tęsknotę tak jak porzucone na brzegu ubranie.

Kiedy wypłynęła spod wody suwając spod niej głowę wokół niej zatańczyły dwie ważki. One nie tańczyły! One się biły w powietrzu. Dominujący, piękny, kolorowy owad delikatnie zbliżył się do twarzy uśmiechniętej do niego elfki. Delikatnie usiadł za jej przyzwoleniem powolnego przymknięcia długich rzęs na nosie córki Lewne promieniejącej radością. Druga, odtrącona, jakby smutna ważka nieśmiało unosiła się nad wodą nieopodal. Wesoło opadła po chwili czekania na wynurzoną spod wody otwartą dłoń Nelise.

Chwilę później elfia dziewczyna nurkowała pod wodą ganiając się z rybami. Kiedy znowu stanęła przy brzegu, zanurzona po pas wodzie, myjąc włosy podjęła pieśń. Była pogodna i pełna nadziei. Tę, którą nauczyła ją matka. Tę melodię, którą znała tak dobrze, choć tak rzadko ją przywoływała, każdy raz czyniąc go tym najbardziej wyjątkowym.
Po pewnym czasie usłyszała niosący sie po wodzie śpiew młodzieńca. Poznała w swoim życiu wielu ludzkich minstreli. Ten głos był bardzo ładny i należał do młodego człowieka. Zachwyciła się tym, jak wiele serca i tęsknoty śmiertelnik potrafi włożyć w każdą dojrzałą nutę. Byli daleko. Bardzo daleko. Ociekającą kroplami wody dłonią przysłoniła czoło. Ciekawa była jak wygląda. Nie spotkała jeszcze żeglarza, który miał aż takie predyspozycje do bycia bardem. Jego głos nie mógł jeszcze i pewnie nigdy nie będzie mógł równać z jej umiejętnościami, niemniej postanowiła śpiewać również, zdając sobie po pewnym czasie sprawę, że widoczna jej elfim oczom łódź w pewnym momencie obrała kurs na jej plażę. Widziała trzy osoby w jej wnętrzu. Wydawało jej się, że śpiewał młodzieniec przy sterze.

Wygięty żagiel drewnianej łajby, z ozdobną głową łabędzia na dziobie, była już blisko, gdy do szpiczastych uszu Nelise dobiegły dźwięki z lasu. Ktoś się zbliżał ostrożnie i starannie, aby nie zostać zauważonym. Nie da się jednak chyba ludziom całkowicie zaskoczyć leśnego elfa. Widziała, że ktokolwiek się zbliża jest jeszcze na tyle daleko, że na pewno jej nie widział. Odruchowo skryła się pod wodą. Wynurzyła się przy pochylonym równolegle nad taflą jeziora drzewie kilkadziesiąt metrów dalej i pospiesznie skryła się w jego grubych konarach. Ledwie dopięła ostatni guzik bluzy, gdy dostrzegła w krzach przy plaży dwóch długowłosych ludzi. Rozglądali się wśród kwitnących krzewów. Na pewno usłyszeli jej głos. Uśmiechnęła się zagadkowo.










Żeglarze byli całkiem niedaleko cypelka, gdy głos, który zaintrygował już wszystkich w łodzi łącznie z Fanny nagle umilkł. Całkiem jakby zbyt bliska obecność nadpływającej łajby go przerwała, spłoszyła. Syn Gundruta utkwił wzrok w nabrzeżu. Na plaży nie było nikogo.

Rathar i Igwar, kiedy zbliżali się do brzegu a spomiędzy liści prześwitywała już niebieska ściana jeziora, pieśń zamilkła w pół słowa. Wciąż zostając pod osłoną zarośli, ostrożnie podeszli do brzegu, lecz okolica miejsca z którego dobiegał kobiecy głos, była pusta. Zamiast właścicielki cudownej pieśni w oddali ujrzeli, przepływającą niedaleko brzegu łódź z jednym postawionym żaglem. Plaża była pusta lecz na białym piasku obaj zobaczyli odciśnięte ślady stóp, które prowadziły do wody, lecz już z niej nie wracały.

Nagle łódź podniosła sie dziobem do góry czemu towarzyszyło głuche uderzenie i niski pomruk tarcia dna o przeszkodę. Zakołysało szalenie! Trzasnęła deska w poszyciu a z dziury zaczęła napływać tryskający wodny ciurek. Sekundę później burta przechyliła się gwałtownie, nabierając szybko wody.

Żagiel zatrzepotał na wietrze i zaczął się kłaść ku jezioru. Fanny lecąc do wody nie wiedziała czy łapać wodoodporną tubę z kronikami czy plecak! Mikkel widząc, że nieuchronnie czeka go podobny los co małżonki, wybił się w powietrze w ślad za znikającą pod wodą Bardką. Przynajmniej wiedział w którym kierunku skakać. Svein zaś o mały włos podzieliłby los pozostałej dwójki. Balansując ciałem udało mu się wskoczyć na przechylającą się krawędź burty i wciąż trzymając w ręku linę szotu opadającego w wodę żagla, nim maszt z łoskotem uderzył o jezioro, chłopak stał już na dnie łodzi przebierając przez chwilę nagami jak na toczącej się beczce. Kiedy łódź całkiem przewróciła się do góry dnem robiąc grzybka, Svein z zakłopotaniem stał na jeszcze wciąż dryfującym, lecz pomału padającym ku jeziornemu dnu, poszyciu starej łodzi. Ojciec łeb mu urwie?

Rathar i Igwar widzieli wszystko jak na dłoni. Tak samo zresztą jak ukryta między konarami Nelise. Ona wiedziała, że łódź wpłynęła na powalone w jeziorze wiekowe drzewo. Domyślić się tego również zdążył Svein. Pszczelarz jednak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przed chwilą był świadkiem przymusowej kąpieli dwójki swych znajomych Bardingów z Dali. Fanny i Mikkel! Nie wiedział czy się śmiać czy biec im z pomocą. Nie było tam chyba zbyt głęboko lecz wszak mieli ze sobą jakieś bagaże.

Fanny, kiedy otworzyła oczy, była głęboko pod wodą. Mokre ubranie ciążyło jak kamienie. I choć w pierwszy m odruchu chciała wzbić się do góry, okazało się, że nie jest to takie łatwe. Zanim obróciła się głową we właściwym kierunku, zdążyła zobaczyć, że przyczyną wypadku było wiekowe, przeogromne drzewo. Wpierało się o dno mocarnymi konarami gałęzi a jego pień krył sie pod wodą. Łódź zahaczyła o pnące się ku tafli jeziora kikuty prastarych, drewnianych ramion. Przyszło jej do głowy, że to musiało być bardzo stare drzewo. Baaaardzo stare. Przecież drewno unosi się na wodzie? I wtedy poczuła jak coś oplotło się wokół jej kostki niczym lina! Instynktownie wierzgnęła z całej siły nogą!
Poczuła jak pociągnięto ją ku dnu zostawiając w miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze była dziewczyna, kropelki powietrza i wypływającą ku górze skórzaną tubę kronikarki...

Mikkel szybko dojrzał Fanny i nie zważając jak ciąży mu ubranie szeroko i zachłannie rozgarniał wodę rękoma a butami odbijał się od niej kierując ku żonie. Dobiegło do głuche, stłumione uderzenie masztu o taflę wody. Fanny, kiedy był juz blisko, nagle zaczęła opadać i to całkiem szybko na widoczne w oddali dno! Porośnięte ciemnozielonymi, wodnymi roślinami, falującymi jakby w rytmie podwodnego wiatru, wyciągnięte ku przebijającym się smugom słonecznych promieni. Dno kołysało się jak ruchomy, gęsty i długowłosy dywan.

Barding zbliżając się do Fanny, będąc już na wyciągnięcie ręki, nagle zauważył na dnie, wśród traw, błyszczący w słońcu złoty pierścień z osadzonym w koronie dużym czerwonym rubinem. Błyszczał odbijając słońce. Był taki piękny! Szlachetny! Zapragnął go na własność jak dziecko pragnie słodyczy! Zupełnie nie zaprzątał sobie głowy białą dłonią ludzkiego szkieletu, w pomiędzy rozcapierzeniu kości palców których, ów szkarłatny pierścień spokojnie spoczywał.






 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 28-01-2013 o 18:54.
Campo Viejo jest offline