- Nie, no ku**a pięknie! - warknął Jack widząc nowe pojazdy wstecznym lusterku.
Dlaczego zawsze ma takie szczęście? Jeśli to karma w jakiś sposób się na nim odgrywa to chyba stanowczo za bardzo. No bo niby co on takiego w życiu złego zrobił...?
- Joe, rusz leniwy tyłek, mamy towarzystwo! - Zawołał praktycznie do ucha.
Miał co prawda swoje zaufane colty w kaburach i wagę kilkunastu ton do taranowania, ale i tak byli po uszy w kłopotach. Najlepsze to co teraz może zrobić to utrzymać prędkość, wezwać wsparcie i mieć nadzieję, że przetrwają. Porzucenie ładunku było poza wszelką dyskusją. Jak by to było możliwe... Joe mógłby co prawda wyleźć z kabiny i odczepić naczepę, ale to było zbyt niebezpieczne. Jack właściwie lubił Blade i nie chciał posyłać go na pewną śmierć.
- Ogonek, ogonek, tu Black Jack. Bydło na drodze się poniewiera, w stylu Johna Wayne'a - "Ogonek" to eskorta, "bydło na drodze" kłopoty, "styl Johna Wayna" to wiele wrogów naraz.
Taa, miał kowbojskie odzywki. I szyfr jakich używał też były niczym wyciągnięte z westernu.
Jack przetarł ramieniem czoło na którym pojawiły się krople potu. Przy okazji sprawdził, czy broń dalej ma w kaburach. Ach, gdyby mógł jechać trochę szybciej!
__________________ Gallifrey Falls No More! |