Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2013, 13:36   #4
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Gdyby miała sama przed sobą przysiąc uczciwie i z głębi serca, to odkąd przybyli z Mikkelem do Esgaroth, chciała z bliska zobaczyć kości Smauga. Wyprawy do straszliwego szkieletu w ogólnej opinii mieszkańców Miasta na Jeziorze uchodziły, co najmniej za lekkomyślne, choć niejeden do ich opisania użyłby zapewne słowa głupstwo czy szaleństwo. Toteż Fanny powstrzymywała swe pragnienie, nie chcąc poddawać nieustannym próbom cierpliwości męża, który przecież był tu, pojechał z nią, zostawił dom, obowiązki i swoją sforę, choć była to tylko samolubna podróż jej niemądrej duszy.

Fanny wtedy, w ten wieczór, gdy smok nadleciał nad Esgaroth znalazła się wśród córek i synów Dali, którzy zgromadzili się wokół Barda. Wraz z ojcem stanęła w szeregu dzielnych łuczników, gdy tylko Księgi spoczęły w wysmolonych skrzyniach, owinięte impregnowanymi skórami, tuż pod taflą spienionej wody. Wówczas ta chwila zwłoki łamała jej serce. Jak to? Czyż księgi mogą być ważniejsze od walki z potworem? Czyż ważne, że spali je smoczy ogień, gdy nie będzie komu ich czytać, gdy pamięć, którą przechowują, straci dziedziców? Ale Kolbeinn nie słuchał skarg córki. Pakowali pisane od prawie dwustu lat tomy, tak by miały szansę przetrwać każdy pogrom. Trwało to wieczność. W końcu stanęli na barykadzie, z długimi łukami w dłoniach. Jakże czuła się wtedy dumna. Zapomniała zupełnie, że powinna troszczyć się o ojca, widziała tylko wielką czerwono- złotą bestię i prostą sylwetkę Barda, spowitą złowrogim blaskiem. I chciała być jak on. Potomek Giriona. Najmężniejszą z mężnych. Dzierżyła wspaniały łuk, srebrzystego Melieraxa -dzieło jej dziadka. Miał prawie dwa metry długości i choć był lekki niczym ptasia kość, każde naciągniecie cięciwy sprawiało, że krwawiły jej palce. To był pierwszy raz, kiedy walczyła, i od razu ze Smaugiem. Jakżeby mogła pomyśleć o tak przyziemnej rzeczy jak rękawiczki? Nawet, jeśli dobrze świadczyłoby to o jej rozumie, jak fatalne świadectwo dawałoby sercu.

Więc kiedy inni pierzchali w panice, a przy Bardzie wytrwała już tylko garstka łuczników, byli wśród nich i Fanny i Kolbeinn Młodszy. Fanny posyłała w przestworza strzałę za strzałą, celnie i śmiało, zbyt słaba jednak, zbyt niedoświadczona, by któryś pocisk mógł wzbić się wysoko. Gdy zaś Smaug zniżał swój lot strzały odbijały się od twardych łusek i diamentowej osłony brzucha. Sekret wyśpiewany przez Drozda Fanny poznała dopiero później, kiedy zapisywała na kartach Księgi słowa dyktowane przez ojca.

Kolbeinn choć miał więcej siły, nie miał tak dobrego jak córka oka. Żadne z nich nie mogło skrzywdzić potwora. Dopiero dużo później Fanny zrozumiała, jaka była rola w tej bitwie takich jak oni: Choć na sekundy odwracać uwagę bestii, zyskiwać drogocenne chwile, w których Bard mógł celować. Zrozumiała i pogodziła się. Bo bestia umarła. Tylko, że tamtego dnia, gdy Smaug przefrunął nad ich głowami i młoda, zwinniejsza Fanny dała radę odskoczyć przed wyplutym z potwornej paszczy ogniem, a Kolbeinn był ciut, ciut wolniejszy, i nagle pod stopami Fanny zobaczyła sczerniały ojcowski łuk i gdy w najstraszliwszej w życiu chwili podnosiła wzrok i ujrzała popaloną rękę ojca, wtedy Fanny myślała tylko o jednym; Zapomniałam, zapomniałam, że najważniejsza jest rodzina. Już nigdy tego nie zrobię.

Dziś Fanny ma 23 lata. Wtedy czuła się dorosła i dzielna. Dziś jest raczej niespokojna niż dzielna, bardziej niedokończona niż dorosła. Kolbeinn umarł, choć mimo smoczej febry i martwej dłoni żył jeszcze kilka lat, a rodziną Fanny jest ciemnowłosy Mikkel, przystojny, zagadkowy, bo właściwie cały czas nieznajomy, mężczyzna, który siedzi teraz w łodzi i patrzy w tym samym, co ona kierunku. On czujny i uważny, ona podniecona swoim drugim spotkaniem ze Smaugiem.

Na kolanach Fanny spoczywa skórzana tuba. Dziewczęce ramiona cały czas obejmują ją z zachłannością, jakby czemu innemu przeznaczoną. Fanny często patrzy na męża, czasem otwarcie, czasem dyskretnie i zawstydzeniem. Nadal szuka aprobaty dla tej przejażdżki, choć kilkakrotnie zapewniał, że rozumie, że jej dzieło wymaga by patrzyła i widziała więcej niż inni.

***

W Esgaroth spędzili zimę. Teraz, gdy zaczynała się wiosna i tylko patrzeć jak będzie można schować kurtki i boso chodzić po zielonych łąkach, mogli rozpocząć dalszą wędrówkę. Potomków dawnych Bardów wygnało na cztery strony świata i Fanny wyruszała w pielgrzymkę, którą podejmował przynajmniej raz w życiu każdy z jej przodków, żeby uzupełnić Kroniki, sprawdzić i skrzętnie zanotować, kto umarł, kto się narodził. Tym razem jechała też w innym celu. Ona sama miała być Pamięcią i Przypomnieniem, sama jej obecność miała mówić: Wracajcie. Miasto Waszych przodków znowu się rozrasta w cieniu Góry. Dal ma już mury, dzwony i świątynie, ma pałace i kamienice i wysokie bramy. Mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Wracajcie, do swojego Domu.

Nie wyznaczyli kierunku, w który chcieli wyruszyć, lecz do bezpiecznej podróży i tak potrzebowali większej kompanii. Fanny pisała do Iwgara Pszczelarza, z pytaniem czy by im nie towarzyszył, ale rosły myśliwy nigdzie nie zagrzewał zbyt długo miejsca, więc zapewne listy nadal go ścigały po całej krainie. Jeszcze nie popadli w zniecierpliwienie, bo słońce dopiero budziło pierwsze pąki na drzewach i wielu miejscach zalegał biały śnieg, ale Fanny już każdego ranka budziła się z nadzieją. Może dziś znajdą godnych towarzyszy i wyruszą dalej. I wrócą do pierwszego dnia listopada. Na festiwal.

Bo Fanny zgłosiła siebie i Mikkela do udziału w konkursie strzeleckim. Uiściła należne wpisowe i schowała kwity do skrzyneczki z dokumentami. Zrobiła to wczoraj, wiosenne słońce obudziło ją bardzo wcześnie, Mikkel jeszcze spał w drugim pokoju. Fanny wyszła na spacer w towarzystwie Bursztyna, przez ramię przepasała futerał z łukiem i nogi same zaniosły ją do urzędu. Jej łukiem nie był już Melierax. Ten, który dziś nosiła, zrobiła sama. Nazwała go Męką, bo jeszcze nigdy tak się nie starała robiąc broń i nigdy tak się nie umęczyła. W ogarniętej szaleństwem odbudowy Dali pod dostatkiem było desek, bali, kłód i pieńków. Gdyby Fanny potrzebowała dębu, świerku, sosny, olchy, brzozy, gdyby wystarczył jej jesion, wiąz czy orzech znalazłaby je na co drugim rogu. Ale Fanny postanowiła pójść w ślady dziadka i zrobić łuk ze srebrzystego cisu. Potrzebowała kawałka odpowiedniej długości, nieprzesuszonego, z korą, która jeszcze zachowała wilgoć, a której nie porósł mech, ze zdrowego drzewa nie więcej niż 150-letniego, żeby słoje nie były poskręcane i nie mniej niż 70- letniego, żeby drewno było odpowiednio twarde. Złożyła zamówienie w każdej karawanie wyruszającej na północ i na wschód. Dostała mnóstwo drewna, ale nic nie spełniało jej wymagań. I w końcu, gdy już prawie zrezygnowała, pewna karawana krasnoludzka przywiozła kawałek cisu. Był elementem prowizorycznej konstrukcji podtrzymującej zerwany w czasie podróży dach wozu. Nawet nie wiedzieli, jaki skarb wiozą. Z radości odtańczyła polkę na środku głównego rynku, ze wstrząśniętym rudym brodaczem, przymusowym partnerem szalonej dziewczyny. Kłoda była odrobinę za krótka. Ale przecież szczupła, średniego wzrostu łuczniczka mogła zrezygnować z kilku centymetrów. Potem Fanny grzebała w papierach dziadka. Kurz wznosił się tumanami w całym warsztacie, gdy wyciągała stare pergaminy i notatki, rysowała schematy i sumowała liczby w słupkach. Odrobinę mocniej niż to robi się zazwyczaj wygięła ramiona łuczyska, troszeczkę skróciła majdan, prawie niewidocznie poszerzyła grzbiet. Fanny stworzyła łuk na swoją miarę.

Męka miała taki sam jak Melierax ciemnosrebrzysty kolor. Strzelisty cis z Północnych granic Mrocznej Puszczy nigdy nie zmienia barwy. Oczywiście Męka nie dorównywała doskonałością Melieraxowi, nie broniła Esgaroth przed Smaugiem, nie starła się z goblinami w Bitwie Pięciu Armii. Ale była najlepszym łukiem, jaki Fanny dotąd zrobiła.

Zawody wydawały się Fanny doskonałym zwieńczeniem podróży. Melierax i Męka zasłużyły na publiczny występ, a Mikkel chyba się ucieszy z niespodzianki.

***

Płynęli więc zobaczyć smoczy szkielet. Bursztyn lubił wodę, ale nie przepadał za łodziami. Ułożył się pośrodku pokładu, wpatrzony w Fanny, z rezygnacją w oczach i ciężkimi westchnieniami zdającymi się mówić, zobacz, zobacz jak dla ciebie pokornie znoszę te katusze. Chociaż słowo pokora nie pasowało ani do Bursztyna ani do jego opiekunki. Fanny, która urodziła się w Esgaroth, pamiętała Gundruta i jego łodzie z łabędziami, Sveina zaś sądziła, że widzi po raz pierwszy. Nie była to oczywiście prawda, ale, w jakiej krainie osiemnastoletnia dziewczyna zapamiętuje twarze trzynastoletnich chłopców.

Fanny naturalnie wzięła ze sobą na tę wycieczkę Mękę, choć Mikkel śmiejąc się pytał, czy będzie strzelała do kości. Właściwie, pomyślała sobie, czemu nie, może trochę szkoda solidnych jesionowych strzał, ale kiedyś Fanny czytała o barbarzyńskich ludach polujących na ryby za pomocą małych łuków, ciekawe jak taka strzała zachowuje się pod wodą, z jaką siłą trzeba napinać cięciwę, jak korygować tor lotu pocisku. No właśnie, czemu nie, Męka się przecież nie obrazi, zresztą dawno nie strzelała, Fanny będzie miała zabawę, a Mikkel pewnie kupę śmiechu.

Dopiero pełna tęsknoty pieśń syna Esgaroth sprawiła, że Fanny posmutniała. Pochyliła się nad burtą rysując palcami linie na wodzie. Lekki wiatr, tuż przy wodzie silniejszy, burzył jej włosy, rzadko je wiązała choćby w koński ogon. Policzki miała zarumienione, a oczy błyszczące, choć zazwyczaj zielonoszare, w ten pogodny dzień odbijały kolor nieba i wody i lśniły czystym błękitem. Wyglądała pięknie, ale wcale się piękna nie czuła. Zastanawiała się teraz mocno, a skupienie rysowało wąską kreskę na jej czole. Czy kiedyś Mikkel mógłby zatęsknić za nią tak bardzo, tak głęboko, jak ten, kto płakał w pieśni, czy może raczej los zgotował jej historię bez tęsknot i namiętności. Ot z kilkoma zdaniami w Kronikach, jak to, które zapisywał jeszcze jej ojciec; 15 czerwca 2945 roku w Dali Mikkel syn Thoralda i Fanny córka Kolbeinna zawarli małżeństwo, ucztę weselną zaszczycił obecnością król Bard.

Oboje z Mikkelem potrafili skrzętnie wypełniać swoje dni wydarzeniami, zwiedzali miasto i okolice, gościli u starych znajomych, chodzili na spacery z Bursztynem, Mikkel zbierał wiadomości o tym, co dzieje się na szlakach i w dalekich krajach, Fanny zapisywała wszelkie dotyczące Bardingów prawdy i pogłoski, dzieje rodzin, które pozostały w Esgaroth, opowieści o Bardzie powtarzane na łodziach i pomostach. Nadal nie odważała się pisać od razu w Kronice. Najpierw robiła notatki, potem długo myślała, dopiero na koniec starannym pismem przenosiła do księgi to, co uznała za istotne. Dni mijały im szybko, zazwyczaj przyjemnie, czasem chodzili na kolację do tawerny, która obojgu przypadła do gustu. „U Bilba” głosił wielki napis, a nad drzwiami szmaciany hobbit dosiadał wielkiej beczki. Tawerna z prawdziwym Bilbem nie miała oczywiście zbyt wiele wspólnego, ale jej właściciel przysięgał, że gościł hobbita z czarodziejem po wielkiej bitwie, nim ruszyli w drogę powrotną, i że obydwaj nie mogli się nachwalić jego strudli i serów. Fanny rzadko jadła strudel, sery częściej, ale pokochała serwowane tu świeże omułki. Popijała je aromatycznym białym winem z beczek, które przypłynęły aż z ogrodów Dorwiniona. Mikkel omułek nigdy nie chciał spróbować.

Tak więc nauczyli się wypełniać całe dni bardzo dokładnie i wykluczać z nich chwile, które, zupełnie niechcący, ktoś by mógł nazwać romantycznymi. Ale z łodzi trudno było nagle wysiąść ,no jak się potem okazało prościej niż Fanny myślała, jeszcze trudniej było poprosić pięknego przewoźnika, żeby już nie śpiewał bez sprawiania mu tym przykrości.

I kiedy Svein skończył, a myśli Fanny zaczęły w końcu wracać do straszliwego szkieletu znowu usłyszała śpiew. Jej mina w pierwszej chwili była wręcz gniewna, bo to przecież dość wredny psikus losu, że ktoś TAK pięknie śpiewa jak ty akurat za nic nie chcesz śpiewu słyszeć.
Ale cudowny głos nieznanej elfki w końcu zawładnął i Kronikarką. Ten śpiew sprawił, że już nie myślała tylko płynęła w tej muzyce wcale się nie dziwiąc, że Svein zaczął wiosłować w kierunku plaży.

A gdy muzyka zamilkła, Fanny jednak wysiadła.

***

Przez chwilę nie było nic poza zdziwieniem. Że spada, że jedna chwila a suknia taka ciężka, że ręce i nogi jej własne, a nic a nic nie słuchają poleceń. Że to drzewo taakie stare, że chyba tylko smocze czary trzymają je w całości. Ale światło przebijało z góry i Fanny zobaczyła Mikkela. Ręce wyrwały się w jego stronę… i wtedy coś chwyciło jej kostkę.
Panicznie wyrywała nogę, ale lina oplotła już łydkę ciasno. Krzyknęła, zabulgotała woda wokół jej ust, w ostatnim odruchu zdrowego rozsądku Fanny pochyliła się ku nodze żeby rozwiązać sznurowadła długich butów, palce w wodzie ruszały się niezgrabnie, metalowe napy nie chciały uwolnić rzemienia, śpieszyła się jak umiała, i tonąca, wodą otulona, czuła łzy, które wolno płynęły jej po policzkach.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline