Nim wzeszło słońce stukot końskich kopyt rozbrzmiał stłumiony przez poranną mgłę. Strażnicy rozgrzewający się nad koksownikiem zajęli swoje pozycje przy bramie. Z mgły wyłonił się wielki bojowy rumak, niosąc na grzbiecie postać w czarnej zbroi.
Nie musieli ani nie chcieli go go zatrzymywać. Wiedzieli po co przybył, znali historie o nim. Czarny rycerz nieustannie podróżował od wioski do wioski niszcząc wszelkie przejawy zła jakie napotkał. Nigdy nie słyszano aby sprawiał problemy, a symbol Tyra na tarczy jasno wskazywał komu wojownik poświęcił życie. W mieście gościł już kilka razy, nieodmiennie udawał się tylko w trzy miejsca, do zbrojmistrza i płatnerza aby naprawić uzbrojenie i do świątyni Tyra gdzie spędzał wiele czasu na modlitwie i medytacji.
Rzadko widziano go bez zbroi a w tych nielicznych wypadkach nosił purpurowy płaszcz z szerokim kapturem zasłaniającym głowę.
Gdy nadszedł świt rycerz medytował przy ołtarzu poświęconym Tyrowi. Czuł, że tym razem to w mieście potrzebna jest jego obecność, dlatego przeciągał swój wyjazd do granic przyzwoitości. W końcu bóstwo nagrodziło jego cierpliwość i w świątyni pojawił się sam dowódca królewskiej armii. Wkrótce i cel jego wizyty stał się jasny.
W czasie podróży starał się milczeć, zachowując swe opinie dla siebie. Trzymał się blisko posłów aby w razie potrzeby osłonić ich od podstępnego ciosu. Łajał się w myślach za podejrzenia jakimi darzył niektórych najemników, w końcu to że czuć od nich woń zła nie znaczy, że muszą zdradzić. A jednak nie mógł powstrzymać się od myśli, że to właśnie od nich padnie pierwszy cios zagrażający księciu. Przez całą więc drogę nie rozstawał się z bronią a zbroję zdejmował tylko w ostatczności.
Oczekiwanie na mediatora nie wzbudziło w nim tak negatywnych uczuć jak w wielu innych wojownikach, cierpliwość wszak była jedną z cnot Tyra i znoszenie trudów oczekiwania zbliżało go odrobinę do boskiego patrona. Zarówno podczas podróży jak i oczekując na Thayańczyka Czarny Rycerz posilał się bardzo niewiele a i snu zażywał nie dłużej niż dwie godziny na dobę, za to chętnie pełnił warty.
Kiedy w końcu odmówiono mu wstępu do pawilonu, rozważał czy nie zostawić swej broni aby w razie zagrożenia móc osłonić posłów własnym ciałem. Rozważania te jednak szybko zakończył przebłysk zdrowego rozsądku, wszak jego obecność nie polepszy sytuacji a w razie potrzeby mogą go wezwać, będzie czekał gotów.