Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2013, 21:22   #4
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Alanaar znowu pojawił się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Chciał jak najszybciej zdobyć zaufanie Jego Królewskiej Mości a teraz była do tego wspaniała okazja. Ledwie przybył do Akanax, a już natrafiła się praca dla Hippartesa. Trwały poszukiwania chętnych najemników do ochrony przedstawicieli Akanax na jakimś międzynarodowym spotkaniu państw Chessenty. Bard, chociaż nie lubił wykonywania poleceń, musiał przystąpić do oddziału najemników chroniących owe osobistości.

Alanaar był wysoki – wysoki jak na półelfa. Jego twarz łączyła cechy elfie i ludzkie, można by rzec, że jeśli ktoś nie przyjrzałby się niebieskim oczom nie zauważyłby cech jego długouchych przodków. Twarz miała typowe rysy człowieka. Ubrany był w płaszcz, pod którym dojrzeć można było ćwiekowaną skórznię oraz wystający rapier, który półelf kupił od kupca z dalekich stron. Nie lubił jednak tej broni – jeśli musiał jej użyć oznaczało to, że popełnił błąd, bo pozwolił zbliżyć się przeciwnikowi. Sam nigdy nie pchał się w największy ferwor walki. W rękach niósł przepiękną rzecz – lutnię, z najwyższej klasy drewna, z pięknie rzeźbionymi wzorami.

Szedł na przedzie orszaku – dumny jak paw i z wyciągniętą luteńką. Śpiewał i grał ku szczęściu bądź nieszczęściu zebranych tu osobników. Byli tacy, którzy podziwiali kunszt jego sztuki w zachwycie, jednak co niektórzy, a głównie ci barbarzyńscy półorkowie – mieszanka, która zdaniem Alanaara jest błędem natury. Nie mówił tego głośno, choć należał do ludzi gadatliwych. Wtedy jednak skupiał się na śpiewie i dźwiękach z tego anielskiego instrumentu.

Gdy przybyli do obozu, okazało się, że jakiś facet z Thay nie przybył na czas. Musieli czekać aż dziesięć dni. Alanaar nie lubił czekania, ale starał się robić to, co umilało czas jemu i innym. Grał i śpiewał, a w przerwach zwilżał gardło piwem, oczywiście z umiarem – był artystą, nie mógł schlać się w trupa, przecież naruszyłoby to jego prestiż, nie mówiąc już o zmniejszeniu umiejętności bojowych.

Niektórym jednak nudziło się aż zanadto. Jeden z tych barbarzyńców zarzucił bardowi „skrzeczenie”. Półelf niemal wyszedł ze skóry. Już chciał skasować delikwenta piękną salwą z lutni w ryj, ale szkoda mu było lutni. Chwycił więc za rapier, ale stało się coś względnie niespodziewanego. Jeden z najemników imieniem bodajże Lucyrjus – przynajmniej tak zdawało się bardowi – stanął w obronie jego i sztuki, której ta głupia kupa mięcha najwyraźniej nie pojmowała w swym wrodzonym kretyniźmie. Alanaar nie był jednak zły – wszak nie każdy rodzi się geniuszem.

W końcu pojawili się wszyscy. Gdy tylko Anartes wyrzekł „lub ich pomiot” w bardzie zagotowało się wszystko. Nienawidził tego określenia. Już chciał rzec kilka zdań na temat kulturalnego wyrażania się, ale… rozmyślił się. Aczkolwiek obecność fanatyków z Lutcheq niepokoiła go niebywale. Co prawda nie on jeden posiadał tutaj elfią krew, ale każdy mógł być potencjalnie zaatakowany. Bard zawsze omijał to miasto jak i jego mieszkańców szerokim łukiem. Naciągnął kaptur na uszy. Po twarzy raczej nikt nie rozpozna elfich cech. Tylko te oczy…
 
MrKroffin jest offline