Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2013, 23:02   #8
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Wprawdzie Iwgara nie nazywano Pszczelarzem ze względu na fakt posiadania dużej ilości wosku w uszach to o miodach mawiał mało… uważał, że gadanie jest znacznie gorsze niż próbowanie. Tak miał ze wszystkim… wolał kosztować życia miast o nim opowiadać albo śpiewać. Co innego zachwalać zacny trunek kiedy się go piło. A ku temu była nielada okazja w Dale. Może trochę zaskakująca to jednak wielce miła - ślub. Choćby nawet i Iwgar chciał wszystkiego zakosztować to pewnie na koniec tego weseliska pęknąłby. Dlatego koncentrował się jeno na tych bardziej smakowitych kąskach… i rzecz jasna na degustowaniu miodu. Wtedy znajdując wśród gości znawcę tematu rozprawiał o bukiecie, o ziołach, o pszczołach i beczkach w których trunek leżakował… jednak jego rozmówca nie był ani gładki ani miły dla męskiego oka. Był lekko już pomarszczonym mężczyzną. A Iwgar kiedy pił miód to stawał się słodki i lepki… dlatego wtedy najlepszym rozwiązaniem było odnaleźć tą właściwą sikoreczkę, z którą można było potańcować. Która chciałaby zakosztować jego słodkiego oddechu i na której mogły by spocząć jego lepkie dłonie. Była tam taka jedna… Dalla… znacznie ciekawsza i weselsza niż te miejscowe panny co to bały się pobrudzić rąbka sukienki lub chociażby pisnąć w tańcu. Nim jednak do reszty się do niej przylepił poznał brata panny młodej. A właściwe to ów brat „życzył” sobie poznać jego. Wielkolud co to mógł krzywdę zrobić… ale jak to mówią złego dobre początki. I tak poznał Rothara… prawie, że od weselnej burdy. Do teraz trudno Pszczelarzowi wyrozumieć czy ten Beorning spił go aby zapewnić spokój siostrze czy rzeczywiście tak sobie przypadli do gustu, a biedny chłopina, osamotniony wśród tych wyniosłości nie miał z kim się napić.

Jakby nie było ruszyli razem. Dwie dusze raczej z tych niespokojnych. Dwóch mężów co to cywilizację tolerowali jeno od czasu do czasu… A ruszyli w kierunku, w którym ich nogi niosły.

Pszczelarz był Leśnym Człowiekiem jak się patrzy. Blond czupryna i zarost tej samej barwy. Twarz wysmagana wiatrami, opalona słońcem o bystrych oczach koloru górskiego strumienia. Do najwyższych nie należał, ale też mu dość daleko do tych najniższych, mierzy blisko sześć stóp wzrostu. Jednak przy Wszędobylskim zawsze był za krótki. Raczej proporcjonalnej budowy, a właściwie to aktywny tryb życia i dobra kondycja nadała mu męską sylwetkę. Tam gdzie powinny być mięśnie to były. Tam gdzie mężczyzna może odłożyć tłuszczyku na zimę to i Iwgar go odłożył. Nosił się jak to na człowieka przebywającego w głuszy przez większą część roku przystało. Ubrania miał mocne, wygodne i bez zbędnych ozdób. Naturalnych barw gubiących się pośród listowia. Większość już była nadszarpnięta zębem czasu natomiast trudno by go było nazwać niechlujem – wszystko pocerowane jak należy i dość czyste. Nieodłącznym elementem jego ubioru był skórzany pancerz. Utwardzana bawola skóra chroniła jego grzbiet zarówno przed orężem jak i niepogodą. Na wszystko miał narzucony impregnowany płaszcz. Dość obszerny i podszyty wiewiórczym futrem. Doskonale mogącym pełnić również rolę śpiwora. Całość dopełnia oręż.

Łuk już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie, że nie raz był posłańcem śmierci. Mocny i idealnie leżący w dłoni Iwgara. Kres. Niby żaden tam długi na dwa metry potwór miotający pociski prawie aż po sam horyzont. Ot łuk… nie za długi nie za krótki… dziwny nieco bo bardziej przypominający te Easterlingów. Powyginany jakoś mocniej niż zwyczajne. Refleksyjny. Śmiercionośny. I w leśnej gęstwinie i na równinach. Dwa kołczany z prostymi strzałami… o lotkach w czterech barwach. Tych białych było najwięcej. Do pasa przypięty nóż myśliwski – ostra stal mająca blisko stopę długości. Topór i drugi nóż już mniej pokaźny też na podorędziu.

***

Dale i Esgaroth były jedynie przystankami w podróży. Przystankami ważnymi i wielce interesującymi dla Iwgara. Pomimo tego, że kochał naturę, dzikość puszczy i spokój… to nie był typem samotnika. Był ciekawym świata, wesołym człowiekiem. A gdzieżby indziej na północy mógł znaleźć taki tygiel różności z najdalszych zakątków jak nie w mieście wyłaniającym się z jeziora. Oczywiście każdy kij ma dwa końce… ale Pszczelarz nie chciał tutaj osiąść tylko zakosztować tego. Zobaczyć. Spróbować. Poczuć. Nie zaryzykowałby stwierdzenia, że miasto nie miało przed nim tajemnic, że zobaczył co było do zobaczenia, że poznał tych których warto było poznać. Nie absolutnie nie… ale tyle ile widział tyle mu zdecydowanie wystarczyło. Czas spędzony w mieście był wykorzystany aż nadto.

Pretekstem do paru dni odpoczynku były poszukiwania karbieńca trójlistowego. Zioła wielce przydatnego jeżeli chodzi o gorączki i stany zapalne. Często występującego właśnie na bagnach w okolicy jezior… a nadającego się do zbierania jedynie w okresie kwitnienia przypadającego właśnie na ten okres. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało to fakt faktem… dwóch dorosłych mężczyzn wybrało się nad jezioro zbierać kwiatki. Co by nie mówić chyba każdy z nich liczył na jakiś dreszczyk emocji nie do końca wynikający z wzajemnego towarzystwa ale trochę historii o tych bagnach się nasłuchali. Być może coś spotkają… Dlatego też dwóch zaprawionych w niewygodach wędrowców nieomalże ze wszystkimi swoimi ruchomościami opuściło miasto. Niestety karbieńca było jak na lekarstwo.
Rzepicha pstra… tak lubiana przez rozwiązłe niewiasty bo wspomagająca usuwanie niechcianych konsekwencji, była. Grążel purpurowy… pomagający krwi krzepnąć w iście zatrważającym tempie, był. Uczep zimnowodny mogący powstrzymać nawet najgorszą biegunkę, również … ale Karbieńca nie udało się Iwgarowi wypatrzeć. Ewidentnie łatwiej tutaj było zapełnić kociołek jakimś mięsiwem niż odnaleźć to po co tutaj przylazł.

***

Mimo, iż dobiegający do jego uszu śpiew był całkiem, całkiem to jednak nosił w sobie nuty niezbyt przez niego oczekiwane. Po pierwsze dla Iwgara śpiew to radość i taniec.. a smęty i nostalgia nigdy nie trafiały mu do serca. Po drugie były elfie… no zdecydowanie śpiewała jakaś gładkolica niewiasta, ale tam skąd pochodził spiczastousi częściej zwiastowali kłopoty niż radość. Nie mniej jednak postanowili to z Ratharem sprawdzić. Kto wie, może im się poszczęści i zobaczą to i owo…

Ciche poruszanie się nie było czymś niezwykłym dla Iwgara. Często przykra rzeczywistość Mrocznej Puszczy wymagała od niego tego aby pozostawał niezauważonym po to aby przeżyć. Dlatego wykształcił w sobie i tą umiejętność. Można nawet powiedzieć o nim, że był jednym z tych którzy byli dostrzegani w ostatnim momencie. Dużo później niż by można się spodziewać po przeciętnym zjadaczu chleba. Często pojawiał się Pszczelarz niewiadomo skąd i nie wiadomo od kiedy był w pobliżu. Ale już taki jego urok.

Być może i tym razem byłby podobnie. Ale chcąc nie chcąc Wszędobylski nie posiadał takich umiejętności jak on… za to posiadał brzęczącą koszulkę kolczą. Nie bez znaczenia był też fakt, że śpiewająca Elfka nie wzbudziła w nich najwyższej czujności. Być może błędnie założyli ale nie potraktowali jej jak niebezpieczeństwo ale bardziej jako atrakcję wartą zobaczenia.

Rzecz jasna kiedy się pojawili na skraju lasu już nikogo nie było. Iwgar rzucił tylko wymowne spojrzenie na swego towarzysza podróży i począł się uważnie rozglądać. Kolejne wydarzenia jak to wydarzenia miały w zwyczaju mało tego, że przyjęły dość niespodziewany obrót to jeszcze biegły za sobą w zatrważającym tempie. Najpierw zwiadowca dostrzegł łódź… potem na łodzi znajome sylwetki i twarze… nim jednak zdążył się ucieszyć z bardzo nieoczekiwanego spotkania wydarzyła się wpadka. Nieuważny żeglarz przewrócił łódź i jego znajomi wylądowali w wodzie… nim zdążył zareagować to z oddalonych sitowi wyłoniła się niewieścia sylwetka. Bez dwóch zdań elfia… rzucając się na ratunek.

Wiedziony ni to owczym pędem za innymi ni to sercem chcącym pomóc Leśny Człowiek też ruszył… jednak dystans dzielący go od brzegu jeziora był znacznie większy niż ten dzielący łódź… Nie wspominając już o tym dzielącym elfkę i łódź.

Nim dotarł nad taflę wody kilka myśli zdążyło mu przebiec po głowie… i taka, że trzeba by rozpalić jakiś ogień i pomóc się osuszyć nieszczęsnym pływakom bo ten kwiecień nie był znowu aż taki ciepły. I taka, że dobrze że nie pozwolił wyduldać Ratharowi ostatniego bukłaczka z zaprawianym miodem – bo to był jeden z tych maliniaków co to potrafiłby rozgrzać nawet nieboszczyka. I to, że ta elfka ma na sobie jakieś futerko to nie będzie się pewnie krzywiła faktem, iż porzucił w krzakach upolowaną młodą łanię...

Po drodze wygubił część ekwipunku. Zrzucił część ubrań… nad samym brzegiem zzuł buty… i kiedy już miał wskakiwać na ratunek z wody wyłoniła się elfka. Stojąc już dobrze po uda w wodzie zawahał się. Ruszać czy nie ruszać… gdyby Mikkel czy Fanny się nie wyłoniła z wody nim doliczy do trzech rzuci się na ratunek… a jak się pojawią to chyba będzie mu głupio tak stać w mokrych portkach i zajmie się ogniem i szykowaniem suchych fatałaszków na zmianę.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 03-02-2013 o 23:23.
baltazar jest offline