Wystarczyłaby chwila.
Wyciągnąć garłacz, odciągnąć kurek, nacisnąć spust i Ernesto Sansovino byłby rozsmarowany na ścianie, zamieniony w "ochłap". Ledwie kilka sekund - nawet nie musiałby celować. Chmura siekańców zmiotłaby wszystko na swej drodze.
Mimo tego przypatrywał się śmierci Rudego ze spokojem. Nie można było powiedzieć, by go lubił - ani on sam nie był ulubieńcem szefa. Nagrabił sobie to ma. Ulfred Ross, zwany Garłaczem nie zamierzał ginąć za tego dupka, który robiąc w chuja Haka ściągnął nieszczęście na swą bandę.
Garłacz był mężem wysokim, krępym i mocno zbudowanym. Nie dbał zbytnio o wygląd - jego jasne włosy i broda były potargane i zwichrzone. Niebieskie oczy są lekko skośne, zdradzając w jego żyłach krew ungolskich przodków. Twarz pokrywają mu blizny, zdobyte w walkach z bandytami, zwierzoludźmi, żywymi trupami i Kislevitami.
Odziany jest prosto i ciepło - szare, wełniane spodnie wpuszczone w wysokie, futrzane buty. Nosi brązową koszulę, na nią kolczy kaftan, a na sam wierzch skórzana kurta i płaszcz z wilczych futer.
Jedyną widoczną bronią był jego kislevski obuszek, ale reszta bandy dobrze wiedziała, iż pod kurtą chowa swój garłacz imieniem "Katarzyna". - Jekil i Gaston dobrze gadają - stwierdził krótko, po wyjściu na zewnątrz. Ulfred miał charakterystyczny, wschodni akcent, typowy dla Ostermarkczyków. Reiklandczycy lubili się śmiać z tej "wiejskiej" mowy, przynajmniej dopóty nie odstrzelił kilku łbów. W dzielnicy nikt o tym nie wspominał, chyba że za jego plecami.
Ale wracając do tematu - jeśli chcieli wygrać ten "wyścig" musieli rozwalić bandę Kurgana i to jak najszybciej. Nawet Hak dał im chwilę, by mogli się przygotować na jatkę, a ci głupcy tego nie dostrzegali.
Choć przeczył temu jego wygląd, pasujący raczej do osiłka, Ross był całkiem bystry i był w stanie to zauważyć. - Można zrobić pułapkę, ale nie wiadomo czy te sukinsyny tam w ogóle przyjdą. Skoro nawet Janko wymyślił, że tam może być jakaś pułapka to od razu się połapią, że chcemy ich wyjebać. Dlatego, miast się czaić, zróbmy to od razu - nie pod budą Haka, ale trochę dalej. Wejdziemy w jakiś zaułek, zajebiemy, wrzucimy do Reiku. Proste jak but, szczególnie że się ściemnia. - Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś odpowiedniego miejsca na zasadzkę. Powinno być jakieś. Biedna dzielnica, wąskie uliczki... W takich miejscach codziennie ktoś ginie! - Nie rozdzielamy się, bo nas wyłapią jak szczury. Wpierw wpierdol, potem możemy zbierać haracze. |