Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2013, 07:31   #9
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Pod wodą wszystko wyglądało, jak to zawsze bywa, inaczej. Każda chwila zdawała się być taka spóźniona albo inaczej, pospieszana. Ruchy, choć chciałoby się je wykonać zwinnie i od razu, jak w złym śnie, wciąż jak na złość, były zbyt powolne. Opadali coraz niżej od jasnej plamy słońca co tańczyła im nad głowami, gdzieś tam na górze, jak na falującej tafli drugiej strony lustra.

Mikkel ze sztyletem w dłoni widział jak Fanny, z szeroko otwartymi oczyma, pełnymi żalu lecz i determinacji, walczyła z rzemieniami cholewy buta, już niemal uwalniając stopę. Bardling dojrzał, to co i jego Kronikarka musiała już zobaczyć. Nie była to lina jednak, co oplotła się wokół kostki dziewczyny. To była wodorośl w kolorze zielonym i dziwne myśli przyszły im do głowy, gdy skrzyżowały się ich pospieszne spojrzenia. Mikkel, chwyciwszy stopę żony, ciął po wodoroście ostrym sztyletem. Przeciął roślinę, lecz ostatecznie ze znacznie większym naciskiem ostrza na ciemnozielony pęd niżby się tego spodziewał. Odcięty wodorost oplatający buta Fanny zwiotczał zsuwając się po stopie i teraz dryfował w prądach, jakie wzbijały dookoła ruchy ludzkich ciał.

Ktoś wskoczył lub coś wpadło do wody.

Fanny odbiła sie od ramion mężczyzny rękoma i wspomożona jego pchnięciem w górę, nogami i dłońmi pracowała unosząc się do góry.

Z góry dobiegły stłumione i niezrozumiałe, donośne męskie wołanie.

Nic Fanny nie krępowało, prócz mokrego, ciężkiego ubrania. Powietrza już niewiele w płucach miała, lecz pewna była, że sobie poradzi. Pomógł jej młody Sven podtrzymując w razie potrzeby. Wspólnie wypływali na powierzchnię.

Mikkel, widząc, że sytuacja została opanowana a marynarz już powyżej pomaga Fanny, tylko chwilę został pod nimi wzrokiem odprowadzając wycofującą się na dno wodorośl. Szybko zniknęła pomiędzy ruchomym kobiercem jej podobnych roślin, wijąc sie niczym wodny wąż lub zwijana w naprędce niewidoczną ręka lina. Nie było i nie wróżyło to niczego dobrego.
A rubin mrugał czerownym okiem jakby świecił tylko dla niego.

Dopiero płynąc ku górze, zobaczył Bardling odpływającą sylwetkę czarnowłosej kobiety. Zwinna i piękna niczym wodna nimfa, choć być nią jednak nie mogła, bo wszak nagą nie była, wynurzała się razem z wszystkimi na powierzchnię bliskim oddaleniu. Jej naturę poznał po uszach, gdy kosmyki długich włosów elfki rozwiały się pod wodą jak na wietrze. Dostrzegł ją też Svein i z trudem mógł wzrok od jej widoku oderwać, a dlaczego, to już on sam wiedział najlepiej.

Fanny wynurzyła się pierwsza tuż obok bijącego wodę przednimi łapami Bursztyna. Na widok pani rudzielec zapiszczał jeszcze głośniej i całe szczęście, że Kronikarka miała na sobie odzienie. Inaczej pazury przestraszonego psa mogłyby choć niechcący, to boleśnie zadrapać jej dekolt i ramiona, gdy dynamicznie przebierający kończynami, pies z kronikarską, skórzaną tubą w zębach, dosłownie starał się wskoczyć jej na ręce. Uspokoił się nieco dopiero po stanowczej komendzie, cały szczęśliwy, że przywołują go do porządku. Mikkel i Fanny szybko znaleźli stały grunt pod stopami. Młody pies płynął zaraz za nimi, już bez wydawania z siebie zrozpaczonych dźwięków. Elfka szybko zrezygnowała z asekuracji psa widząc, że da rade dopłynąć o własnych siłach a na dodatek podrapać może i jej pomoc tylko jeśli nie wystraszyć to może zdenerwować psika może, który ze wzrokiem utkwionym w młodej kobiecie wytrwale płynął przed siebie.

W tym czasie Svein nie próżnował, bo widząc na brzegu dwóch mężczyzn, co na ratunek im przyszli rzucając linę, zanurkował domyśliwszy się, że jej koniec musiał być obciążony. Odczepił kotwiczę uczepioną konara powalonego drzewa i nie namyślając sie długo uczepił ją tonącej łodzi.

Bardlingowie od razu rozpoznali Igwara i mimo pechowego zdarzenia na twarzach wszystkich zagościły szerokie uśmiechy. Formalne zapoznania między zgromadzonymi na piaszczystej plaży, nastąpiły kilka chwil później, gdy już wszyscy stanęli na suchym lądzie. Później ku radości Sveina wszyscy włączyli się do wyciągnięcia zatopionej łodzi, w czym nieoceniona okazała się lina z hakiem rosłego Beorninga.











Naprawa łodzi okazała się być wcale ponad ich możliwości, więc względnie osuszeni postanowili pomóc młodemu żeglarzowi załatać klinem dziurę, choćby i na tyle, aby mogła bezpiecznie dopłynąć do Esgaroth. Ledwie z tym postanowieniem podzielili się obowiązkami, gdy Bursztyn warknął nastawiając uszu. Elfka obróciła głowę w tym samym kierunku co pies odruchowo sięgając po łuk i cięciwę. Gdy tylko ją założyła a na niej wparła się strzała już i reszta słyszała łamiące się w gałązki. Ktoś lub coś gnało przez las, tratując krzaki. Listowia zafalowały jakby szamotane od środka i ze ściany zieleni wypadł młody chłopiec. Mógł mieć mnie mniej jak dziewięć i nie więcej jak jedenaście wiosen.

- Pomocy! – krzyczał.

Dostrzegając ludzi na plaży popędził ku nim wymachując rękoma i wrzeszcząc przejętym głosem.

- Pomocy! Pomocy! – wielkie łzy toczyły się po policzkach Belgo. – Pomóżcie! Proszę pomóżcie! Mój ojciec, jego ochroniarze, oni go zabiją! Jedziemy do Mrocznej Puszczy, a oni go chcą zabić! Kazał mi biec! Znajdź pomoc! Pomocy! – zalał ich potok krzyków przerażonego chłopca.

Bursztyn wesoło machał ogonem obwąchując zziajanego malca.

Nie zastanawiali się długo. Chwycili oręż, która była pod ręką i pognali w kierunku skąd przybiegł malec. Dobrze był odziany i nie wyglądał na biedaka. Svein go nie znał i nigdy w Esgaroth nie widział. Coraz więcej ludzi osiedlało sie w mieście, to i trudno było mu ostatecznie orzec, czy on jest tutejszym czy nie bardzo, lecz po bliższym przyjrzeniu się podróżne ubranie sugerowało wyraźnie małego Bardlinga. Syna szlachcica lub bogatego kupca. No może zubożałego szlachcica. Odzienie było czyste lecz reperowane, więc aż tak bogatym to jego rodziciele nie byli. Rozpoznali w nim Dalijczyka rzecz jasna od razu Mikkel z Kronikarką.

- Jak ci na imię? – zapytała dźwięcznie elfka małego.
- Belgo.

Nie musieli biec długo.
Zobaczyli ich ich kilkadziesiąt metrów dalej, na zarośniętym, nieużywanym rozwidleniu starego traktu, który wiódł do starego Esgaroth. Trójka zbrojnych z obnażonymi mieczami okrążała stojącego pod drzewem starszego mężczyznę, który bronił się konarem gałęzi. Machał nim zajadle opędzając się od ludzi z szyderczymi i krwiożerczymi uśmieszkami. Osaczali kupca. Jeden z napastników nosił na twarzy czerwoną pręgę uderzenia. Obok drzewa stał wóz z końmi i objuczone towarami luzaki.

- Zostawcie go! – wydarł się buńczucznie nadbiegający Belgo.

Jeden z napastników, najwyższy, obejrzał się i zobaczył wychodzących z listowia ludzi .

- Odstąpcie! Nie wasza to sprawa! Winny nam jest zapłatę oszust! - krzyknął. - Bierzemy co nam się należy!

Svein od razu rozpoznał w trójce zbrojnych Jonara, Kelmunda i Finnara. Szemranych o nieciekawej reputacji, byłych strażników miejskich, co ze służby Pana Esharoth zostali zwolnieni.

- Szubrawe łgarze! - starszy człowiek sapnął, plecami przywarty do pnia rozłożystego drzewa i kolejny raz zamachnął się konarem na trzymających dystans zbrojnych.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline