Drzwi otworzyły się z delikatnym skrzypnięciem. Do wnętrza rozgrzanego płomieniami z kominka wdarło się letnie, wieczorne powietrze. Gdyby nie to, że goście załomotali w drzwi, obecni gospodarze mogliby dostać zawału. Cztery wysokie, ubrane na czarno postacie nie wyglądały przyjaźnie. W dodatku ich twarze przypominały bardziej morderców i psychopatów, jakich można spotkać w najciemniejszych zakamarkach większych miast niż podróżnych.
-Ile można czekać?- warknął mężczyzna stojący najbliżej wejścia. Miał długie, czarne włosy opadające po bokach twarzy. Dwudniowy zarost pokrywał jego pociągłą twarz. Wzrok przyprawiał o ciarki każdego, kto miał nie przyjemność spotkać się z nim twarzą w twarz. Mężczyzna wyglądał co najmniej na groźnego.
Bez oczekiwania na zaproszenie przecisnął się do wnętrza, a za nim weszło trzech niewysokich, acz masywnie zbudowanych mężczyzn. Wszyscy byli ogoleni na łyso, a ich czujny wzrok omiatał wszystko dookoła. Czwórka podróżnych weszła do pomieszczenia, w którym naradzali się towarzysze. Rozejrzeli się po pustym pokoju, nie zwracając uwagi na kominek i płonący w nim ogień.
Mężczyźni uzbrojeni byli w długie miecze i sztylety przytroczone do pasów, jeden z nich miał na plecach kuszę. Dowódca, jak można było określić długowłosego, miał zamiast sztyletu drugi miecz, krótszy i lżejszy od tych najczęściej spotykanych.
-Gdzie nasz towar? I gdzie do cholery jest Gernyr? Znowu polazł na dziwki i pijany leży w łożu jakiejś kurwy?- mężczyzna był wyraźnie poirytowany tym, że nie ma kogoś o imieniu Gernyr.