Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2013, 21:15   #101
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BENIAMINEK


Beniaminek wstał ciężko i lekko kulejąc ruszył w stronę ozdobnych drzwi na parterze, za którymi – jak się domyślał – znajdował się gabinet. Liczył na to, że znajdzie tam dziennik. Albo jakieś inne dokumenty, które pomogą im w jego odzyskaniu.

Pozostawił górę domu z jej tajemnicami. Nie ze strachu – przynajmniej tak sobie to tłumaczył, – lecz z rozsądku.

Ozdobne drzwi były zamknięte, lecz przestrzelenie zamku rozwiązało ten problem. Nim wszedł do środka Beniaminek wymienił magazynek w swojej broni. Tak na wszelki wypadek, gdyby musiał jej znów używać.

Ostrożnie, niczym łasica, wśliznął się do środka. Na zewnątrz nie słyszał już silnika samochodu. Albo Tunia i Doktorek odjechali, albo stało się coś nieprzewidywalnego.

Gabinet był naprawdę eleganckim miejscem. Widać było, że SS-mani zamieszkujący tą rezydencję mieli wysoką pozycję w tutejszych strukturach. Pierwsze, co rzuciło się w oczy Beniaminka to regały pod ścianami – szklane szafy wypełnione książkami. Na pierwszy rzut oka widać było, że książki są stare i cenne – zapewne zagrabione dziedzictwo polskiej kultury: pewnie pochodzące z jakiś muzeów lub bibliotek.

W gabinecie było jedno wielkie biurko, na nim czaszka, sterty papierów i kolejne książki, w rogu stał ludzki szkielet. Na ścianie, wyraźnie wyeksponowane, poza szwabskimi swastykami i wielkim portretem Hitlera, wisiał nietypowy sztandar.

Zawiła symbolika na płótnie była kompletnie obca Beniaminkowi. Ale coś w tym pomieszczeniu wywoływało w starym żołnierzu dziwne dreszcze. W rodzinie Mazurowie mieli takie powiedzenie – „poczułem się tak, jakby ktoś przeszedł właśnie po moim grobie”. Tak właśnie poczuł się Beniaminek. Jakby stał nad mogiłą.

Ale nie przerażało go to. Wiedział, że prędzej czy później odejdzie z tego świata. Takimi prawami rządziła się wojna i on – zawodowy żołnierz – akceptował te prawa bez najmniejszych zastrzeżeń.


DOKTOREK



Przebiegł obok obu zabitych na podjeździe Niemców, minął trzeciego na schodach przy głównym wejściu i znalazł się w środku domu. Z bijącym sercem i z bronią przygotowaną do strzału przekroczył próg. Miał nadzieję, że nie trafi na Beniaminka, lub ze nie naciśnie spustu zbyt szybko, nie upewniając się, z kim ma do czynienia.

W ciemnym i cichym domu łatwo było o tragiczną pomyłkę, a wystarczyło już, że Tunia być może wydawała ostatnie tchnienie samotnie, w zimnej kabinie samochodu z piekarni. Nie chciałby widzieć kolejnych rannych. Ten element żołnierskiego obowiązku nie podobał mu się w najmniejszym stopniu.
Po przejściu kilku kroków przez zaimprowizowaną stróżówkę znalazł się w holu, skąd wyraźnie widział schody na piętro.

A na nich ...

O Boże!

Ze ściśniętej nagłym strachem krtani Doktorka wydobył się zduszony jęk przerażenia.

Ta twarz! Ta przeklęta przez Boga twarz!

Niemiec ruszył powoli w dół. Nie sięgał do broni, ale coś w jego oczach zapowiadało, że broni tej nie potrzebuje, by zabić kogoś takiego jak Doktorek.
I wtedy Doktorek wyraźnie usłyszał zapalany silnik samochodu i charakterystyczny odgłos odjeżdżającej ciężarówki.

Tunia!


SPRZĘGŁO, STRYJ



Obaj żołnierze AK nie łamali sobie na razie głowy tym, co widzieli w małych celach. Mimo przerażenia, każdy z nich zachowywał na razie zimną krew.
Klucze znalazły się w dłoniach stojącego przed celą z Sybillą Stryja. Drżącymi paluchami odszukał właściwy kierując się znaczkami na zimnym metalu. Trwało to wieki – przynajmniej tak się wydawało Stryjowi.

Sprzęgło w tym czasie obserwował przestrzeń wokół nich. Do jego matematycznego umysłu docierało coraz więcej niepokojących, burzących ustalony porządek świata sygnałów. Niektóre ściany ... nie były stabilne. Zdawały się pływać, niczym związany w jakiś niepojęty sposób dym. Inne ... wirowały, jakby ktoś mieszał powoli płynny cement. Do tego dochodziło szuranie. Dziwny dźwięk dochodzący z wszystkich stron.

Szczęknął zamek i cela w końcu została otwarta!

Sybilla wyszła z niej powoli. Oczy żydowskiej dziewczynki zetknęły się ze wzrokiem Stryja. Młody Stryjkowski poczuł, jak szybciej bije mu serce. Te oczy! Boże! W tych oczach odnalazł tylko smutek i pewność siebie, żelazną i niezłomną wolę. To nie były oczy dziecka. Nie mogły być oczy dziecka! Nie powinny.

Chociaż w czasie horroru, jakim była ta wojna, dziecięca radość i niewinność znikała równie szybko, co kamfora. Zastępowało ją coś innego – jakaś zrodzona z bólu i rozpaczy mądrość. Jak w oczach Sybilli.

- Przepraszam – powiedziała dziewczynka cichym szeptem wyciągając w stronę Stryja szczupłą dłoń. – Tak musiało być.

Stryj, w przypływie empatii do tego udręczonego dziecka, ujął miedzy swoje palce jej szczupłe palce.

- Gdzie twoja rodzina? – zapytał Sprzęgło nadal wypatrując zagrożenia. I wypatrzył.

Sprzęgło zareagował błyskawicznie na zagrożenie. Broń w jego rękach plunęła ogniem!

To nie miało prawa się zdarzyć.

Niemiec, którego zastrzelili przy schodach, podniósł się z ziemi. Ten sam, którego Albert z dobił wręcz z zimną i chirurgiczną precyzją. Sprzęgło nie strzelał najlepiej. Kula trafiła w ścianę za zmartwychwstałym Niemcem. Druga trafiła Szwaba w brodę. A potem – w przypływie zrodzonego z przerażenia szaleństwa – Sprzęgło z bezwiednym krzykiem wpakował w Niemca cały magazynek, aż broń metalicznym szczękiem oznajmiła, że Polakowi skończyła się amunicja. Kilka kul trafiło w cel.

Ale i nazista strzelił, nim ponownie znalazł się na ziemi, podrygując w dziwacznych spazmach. Huk broni w Skąd miał przeklętą broń? Czy to był ten sam pistolet, który musiał spaść razem z nim, kiedy oberwał postrzał od Stryja. To nie było ważne.

Sprzęgło spojrzał na siebie. Był cały. Przeniósł wzrok na Stryja. Na Stryja, który – kiedy zaczęła się ta gwałtowna strzelanina skupił całą swoją uwagę na Sybilli. Kula trafiła go w bok, ledwie tylko ocierając się o ciało. Wieszczka miała jednak mniej szczęścia.

Kula trafiła ją w pierś.

Szarpnięta spazmem bólu dłoń dziewczynki wyśliznęła się z dłoni Stryja.
Sybilla znalazła się na ziemi. Jej ciemnych, spokojnych oczu nie zmącił nawet cień strachu czy bólu.

- Tam miało być – szepnęła dziewczynka. - Dlatego was tutaj ... sprowadziłam.

Stryj doskoczył do niej.

- Widziałam to – uśmiechnęła się.

Na jej ustach pojawiła się krew.

- Musisz to skończyć Konstanty Stryjowski – powiedziała spokojnie wpatrując się w oczy młodego żołnierza AK. – Musisz mnie zastrzelić. Tylko tak, skończy się coś, co dopiero się ma zacząć.

Na jej twarzy pierwszy raz pojawił się cień strachu.

- Shoah – wyszeptała.

Potem jednak znów jej spojrzenie stwardniało, a rysy buzi złagodniały, jakby w kontraście do tego, co Stryj widział w jej oczach.

- Strzel do mnie, Stryju. - poprosiła Sybilla niespodziewanie. - Teraz. Moja krew cię poprowadzi. Nie lękaj się. Ja jestem gotowa. Inaczej oni nigdy nie przestaną was szukać. Nigdy. Strzel. Teraz. Już.

TUNIA


- Nie bój się – ten głos wyrwał Tunię z omdlenia.

Otworzyła z trudem oczy. Znajdowała się w szoferce, która trzęsła się i drgała. Jechała.

- Nie bój się – powiedziała jakaś osoba obok niej, siedząca na miejscu kierowcy.

To była kobieta. Jej urodziwa twarz wydawała się Tuni znajoma. Tak. Oczywiście. To ją widziała w kawiarni z doktorem. To właśnie tą dziewczynę śledził Stryj.

- Przeżyjesz – powiedziała piękna kobieta.

Tunia uśmiechnęła się bezwiednie.

- Albo i nie – w głosie prowadzącej pojazd kobiety nie wyczuła nawet cienia empatii.

Jak przez mgłę zorientowała się, że mijają je dwa samochody.

- Twoi przyjaciele chyba mają problemy.

Kolejny wybój, na który najechało koło ciężarówki, popchnął Tunię z powrotem w mroki nieświadomości.

Samochód dostawczy z emblematami polskiej piekarni oddalał się coraz bardziej w głąb niemieckiej dzielnicy z nieświadomą tego faktu Tunią na siedzeniu pasażera.
 
Armiel jest offline