BENIAMINEK
Beniaminek wstał ciężko i lekko kulejąc ruszył w stronę ozdobnych drzwi na parterze, za którymi – jak się domyślał – znajdował się gabinet. Liczył na to, że znajdzie tam dziennik. Albo jakieś inne dokumenty, które pomogą im w jego odzyskaniu.
Pozostawił górę domu z jej tajemnicami. Nie ze strachu – przynajmniej tak sobie to tłumaczył, – lecz z rozsądku.
Ozdobne drzwi były zamknięte, lecz przestrzelenie zamku rozwiązało ten problem. Nim wszedł do środka Beniaminek wymienił magazynek w swojej broni. Tak na wszelki wypadek, gdyby musiał jej znów używać.
Ostrożnie, niczym łasica, wśliznął się do środka. Na zewnątrz nie słyszał już silnika samochodu. Albo Tunia i Doktorek odjechali, albo stało się coś nieprzewidywalnego.
Gabinet był naprawdę eleganckim miejscem. Widać było, że SS-mani zamieszkujący tą rezydencję mieli wysoką pozycję w tutejszych strukturach. Pierwsze, co rzuciło się w oczy Beniaminka to regały pod ścianami – szklane szafy wypełnione książkami. Na pierwszy rzut oka widać było, że książki są stare i cenne – zapewne zagrabione dziedzictwo polskiej kultury: pewnie pochodzące z jakiś muzeów lub bibliotek.
W gabinecie było jedno wielkie biurko, na nim czaszka, sterty papierów i kolejne książki, w rogu stał ludzki szkielet. Na ścianie, wyraźnie wyeksponowane, poza szwabskimi swastykami i wielkim portretem Hitlera,
wisiał nietypowy sztandar.
Zawiła symbolika na płótnie była kompletnie obca Beniaminkowi. Ale coś w tym pomieszczeniu wywoływało w starym żołnierzu dziwne dreszcze. W rodzinie Mazurowie mieli takie powiedzenie – „poczułem się tak, jakby ktoś przeszedł właśnie po moim grobie”. Tak właśnie poczuł się Beniaminek. Jakby stał nad mogiłą.
Ale nie przerażało go to. Wiedział, że prędzej czy później odejdzie z tego świata. Takimi prawami rządziła się wojna i on – zawodowy żołnierz – akceptował te prawa bez najmniejszych zastrzeżeń.
DOKTOREK
Przebiegł obok obu zabitych na podjeździe Niemców, minął trzeciego na schodach przy głównym wejściu i znalazł się w środku domu. Z bijącym sercem i z bronią przygotowaną do strzału przekroczył próg. Miał nadzieję, że nie trafi na Beniaminka, lub ze nie naciśnie spustu zbyt szybko, nie upewniając się, z kim ma do czynienia.
W ciemnym i cichym domu łatwo było o tragiczną pomyłkę, a wystarczyło już, że Tunia być może wydawała ostatnie tchnienie samotnie, w zimnej kabinie samochodu z piekarni. Nie chciałby widzieć kolejnych rannych. Ten element żołnierskiego obowiązku nie podobał mu się w najmniejszym stopniu.
Po przejściu kilku kroków przez zaimprowizowaną stróżówkę znalazł się w holu, skąd wyraźnie widział schody na piętro.
A na nich ...
O Boże!
Ze ściśniętej nagłym strachem krtani Doktorka wydobył się zduszony jęk przerażenia.
Ta twarz! Ta przeklęta przez
Boga twarz!
Niemiec ruszył powoli w dół. Nie sięgał do broni, ale coś w jego oczach zapowiadało, że broni tej nie potrzebuje, by zabić kogoś takiego jak Doktorek.
I wtedy Doktorek wyraźnie usłyszał zapalany silnik samochodu i charakterystyczny odgłos odjeżdżającej ciężarówki.
Tunia!
SPRZĘGŁO, STRYJ
Obaj żołnierze AK nie łamali sobie na razie głowy tym, co widzieli w małych celach. Mimo przerażenia, każdy z nich zachowywał na razie zimną krew.
Klucze znalazły się w dłoniach stojącego przed celą z Sybillą Stryja. Drżącymi paluchami odszukał właściwy kierując się znaczkami na zimnym metalu. Trwało to wieki – przynajmniej tak się wydawało Stryjowi.
Sprzęgło w tym czasie obserwował przestrzeń wokół nich. Do jego matematycznego umysłu docierało coraz więcej niepokojących, burzących ustalony porządek świata sygnałów. Niektóre ściany ... nie były stabilne. Zdawały się pływać, niczym związany w jakiś niepojęty sposób dym. Inne ... wirowały, jakby ktoś mieszał powoli płynny cement. Do tego dochodziło szuranie. Dziwny dźwięk dochodzący z wszystkich stron.
Szczęknął zamek i cela w końcu została otwarta!
Sybilla wyszła z niej powoli. Oczy żydowskiej dziewczynki zetknęły się ze wzrokiem Stryja. Młody Stryjkowski poczuł, jak szybciej bije mu serce. Te oczy! Boże! W tych oczach odnalazł tylko smutek i pewność siebie, żelazną i niezłomną wolę. To nie były oczy dziecka. Nie mogły być oczy dziecka! Nie powinny.
Chociaż w czasie horroru, jakim była ta wojna, dziecięca radość i niewinność znikała równie szybko, co kamfora. Zastępowało ją coś innego – jakaś zrodzona z bólu i rozpaczy mądrość. Jak w oczach Sybilli.
- Przepraszam – powiedziała dziewczynka cichym szeptem wyciągając w stronę Stryja szczupłą dłoń. – Tak musiało być.
Stryj, w przypływie empatii do tego udręczonego dziecka, ujął miedzy swoje palce jej szczupłe palce.
- Gdzie twoja rodzina? – zapytał Sprzęgło nadal wypatrując zagrożenia. I wypatrzył.
Sprzęgło zareagował błyskawicznie na zagrożenie. Broń w jego rękach plunęła ogniem!
To nie miało prawa się zdarzyć.
Niemiec, którego zastrzelili przy schodach, podniósł się z ziemi. Ten sam, którego Albert z dobił wręcz z zimną i chirurgiczną precyzją. Sprzęgło nie strzelał najlepiej. Kula trafiła w ścianę za zmartwychwstałym Niemcem. Druga trafiła Szwaba w brodę. A potem – w przypływie zrodzonego z przerażenia szaleństwa – Sprzęgło z bezwiednym krzykiem wpakował w Niemca cały magazynek, aż broń metalicznym szczękiem oznajmiła, że Polakowi skończyła się amunicja. Kilka kul trafiło w cel.
Ale i nazista strzelił, nim ponownie znalazł się na ziemi, podrygując w dziwacznych spazmach. Huk broni w Skąd miał przeklętą broń? Czy to był ten sam pistolet, który musiał spaść razem z nim, kiedy oberwał postrzał od Stryja. To nie było ważne.
Sprzęgło spojrzał na siebie. Był cały. Przeniósł wzrok na Stryja. Na Stryja, który – kiedy zaczęła się ta gwałtowna strzelanina skupił całą swoją uwagę na Sybilli. Kula trafiła go w bok, ledwie tylko ocierając się o ciało. Wieszczka miała jednak mniej szczęścia.
Kula trafiła ją w pierś.
Szarpnięta spazmem bólu dłoń dziewczynki wyśliznęła się z dłoni Stryja.
Sybilla znalazła się na ziemi. Jej ciemnych, spokojnych oczu nie zmącił nawet cień strachu czy bólu.
- Tam miało być – szepnęła dziewczynka. - Dlatego was tutaj ... sprowadziłam.
Stryj doskoczył do niej.
- Widziałam to – uśmiechnęła się.
Na jej ustach pojawiła się krew.
- Musisz to skończyć Konstanty Stryjowski – powiedziała spokojnie wpatrując się w oczy młodego żołnierza AK. – Musisz mnie zastrzelić. Tylko tak, skończy się coś, co dopiero się ma zacząć.
Na jej twarzy pierwszy raz pojawił się cień strachu.
- Shoah – wyszeptała.
Potem jednak znów jej spojrzenie stwardniało, a rysy buzi złagodniały, jakby w kontraście do tego, co Stryj widział w jej oczach.
- Strzel do mnie, Stryju. - poprosiła Sybilla niespodziewanie. - Teraz. Moja krew cię poprowadzi. Nie lękaj się. Ja jestem gotowa. Inaczej oni nigdy nie przestaną was szukać. Nigdy. Strzel. Teraz. Już.
TUNIA
- Nie bój się – ten głos wyrwał Tunię z omdlenia.
Otworzyła z trudem oczy. Znajdowała się w szoferce, która trzęsła się i drgała. Jechała.
- Nie bój się – powiedziała jakaś osoba obok niej, siedząca na miejscu kierowcy.
To była kobieta. Jej urodziwa twarz wydawała się Tuni znajoma. Tak. Oczywiście. To ją widziała w kawiarni z doktorem. To właśnie tą dziewczynę śledził Stryj.
- Przeżyjesz – powiedziała piękna kobieta.
Tunia uśmiechnęła się bezwiednie.
- Albo i nie – w głosie prowadzącej pojazd kobiety nie wyczuła nawet cienia empatii.
Jak przez mgłę zorientowała się, że mijają je dwa samochody.
- Twoi przyjaciele chyba mają problemy.
Kolejny wybój, na który najechało koło ciężarówki, popchnął Tunię z powrotem w mroki nieświadomości.
Samochód dostawczy z emblematami polskiej piekarni oddalał się coraz bardziej w głąb niemieckiej dzielnicy z nieświadomą tego faktu Tunią na siedzeniu pasażera.