Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2013, 19:22   #4
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Na szerokim biurku leżała mapa całego globu, pod nią kilka otwartych książek, zaś podłogę zaściełały pojedyncze kartki papieru: niektóre całe zapisane pochyłym, chaotycznym pismem, inne zawierające wzory chemiczne czy szkice fauny i flory, z krótkimi opisami. Było nawet kilka zdjęć pająków i węży w ich naturalnym pustynnym środowisku.

– ما عنكبوت جميلة. ما هو اسمه؟ – spytał na głos Bucket. Przechadzał się po gabinecie i studiował swoje zapiski, tym razem dotyczące języka arabskiego. Już od jakiegoś czasu planował odwiedzić bliski wschód, lecz rozpoczęcie nauki ichniejszego języka było jedynym krokiem, jaki poczynił do tej pory. Wyznawcy islamu nie pałali miłością do niewiernych, delikatnie mówiąc, a w szczególności napięte były stosunki mieszkańców Iraku i Brytyjczyków. Normalnie Edgar jeszcze raz zastanowiłby się nad miejscem swojej kolejnej wyprawy, i prawdopodobnie znalazłby ciekawsze i mniej złowrogie miejsce, jednak obecna sytuacja do normalnych nie należała. I właściwie to go podkusiło – tajemnicza misja na bliskim wschodzie, bardziej niebezpieczna i mniej przemyślana od tego, do czego przywykł ostatnimi laty. Powiedzmy sobie szczerze – kiedy mężczyzna dobija 40-stki, musi udowodnić sobie samemu, że nadal na dużo go stać. Fakt, wyglądał znacznie młodziej, a liczne piesze wędrówki zarówno przez dżungle jak i zdradzieckie góry zahartowały jego ciało, lecz czy duch był w nim ten sam? Czy w trudnej sytuacji, na obcej ziemi, będzie potrafił odpowiednio zareagować, zachować zimną krew i rozsądek? Dlatego jechał do Iraku. No, ale jeśli spotka na przykład jeden z niezbadanych jeszcze podgatunków solfugi, albo efy piaskowej... Nie można go będzie winić, jeśli poświęci im nieco czasu.
Co do samej kultury arabskiej, nie liczył na wiele. Miał nadzieję, że jeśli będzie darzył ich należytym szacunkiem, zdoła się do nich zbliżyć, jednak nawet wtedy nie mogli być tak interesujący jak choćby Achuar, Matis czy Aborygeni. Nie była to kultura prymitywna, odizolowana od reszty świata, zapomniana. Islam jest drugą co do ilości wyznawców religią na świecie, jeśli wierzyć szaleńcom, którzy podjęli się zliczeniem tych wartości. Bliski wschód jest traktowany przez Europejczyków po macoszemu, jednak nie można tego nazwać oderwaniem od cywilizacji. Cóż, może czegoś ciekawego dowie się na wykopaliskach w Ur, w końcu zaginione cywilizacje mogły zostawić po sobie ciekawe ślady, zapieczętować swoją kulturę by uchronić ją przed wymarciem.
Do pomieszczenia wszedł młody chłopak, Indiana, nowicjusz w Lidze Dżentelmenów. W gorącej wodzie kąpany, bez dwóch zdań.

– Doktorze – skinął głową, unosząc brązowy kapelusz. Rozejrzał się po pomieszczeniu, nie ukrywając zdziwienia. – Doktorze, wszystko w porządku?
– Cóż… Zbyt dużo czasu spędziłem w szałasach bez drzwi, żeby przejmować się tym, czy ktoś puka przed wejściem, więc… Tak, wszystko w porządku. Chociaż żadnemu z lordów by się takie zachowanie nie spodobało, zapewniam Cię – uśmiechnął się Egdar. Indiana był jego nieformalnym podopiecznym. Doktor zobligował się mieć oko na młodzieńca, służyć mu pomocą i radą, a z czasem zabrać na wyprawę w najdziksze zakątki świata. W młodziku wprost gotowała się krew na samą myśl o przygodach, a archeologię studiował głównie przez to, że w młodości nasłuchał się od ojca o ukrytym skarbie króla Salomona, zaginionym mieście ze złota, i tym podobnych bajek. Przygoda była tym, co go nakręcało. A teraz, kiedy dowiedział się o sir Wooley’u, chłopak nie mógł spokojnie usiedzieć, tym bardziej że wiedział, iż na tę wyprawę się nie wybierze.
– Tak, przepraszam. Ma doktor tę listę?
– Owszem – Edgar zaczął przekopywać stosik papierów leżący na fotelu, aż wyciągnął z niego białą kopertę.
– Załatw wszystko jeszcze dzisiaj, żeby jutrzejszy załadunek poszedł sprawnie. W środku masz też adresy, gdzie powinni to wszystko mieć. A teraz leć, na skrzydłach wiatru, dziecino.
– Nie jestem dzieckiem
– rzucił na odchodne Indiana, jednak zatrzymał się w drzwiach.
– A złapie mi pan jakiegoś pająka? Zawsze chciałem…
– Są tam pająki, które zjadają wielbłądy
– odrzekł Bucket z pełną powagą. Chłopak uśmiechnął się kpiąco, jednak z każdą chwilą gdy wpatrywał się w grobową minę doktora, uśmieszek zdawał się znikać. W końcu wyszedł, nic już nie mówiąc.

– To nawet nie było kłamstwo, tylko żart, prawda? – Edgar rozłożył niewinnie ręce, chcąc się usprawiedliwić. – Wszyscy tutaj zdają się być tacy spięci, że to aż grzech choćby nie spróbować ich rozweselić. A może bym wziął taką fedorę, jaką miał ze sobą Indiana? – Pogładził podbródek, spojrzał zamyślony w kąt pomieszczenia. – Duże rondo ochroni przed słońcem, przy tym jest lekki i giętki. Idealnie nada się na tamtejsze warunki – Pokiwał głową i podszedł do pułki zapełnionej kapeluszami wszelkich krojów, rozmiarów i kolorów.
Edgar nie mówił do siebie, nie był wariatem. Po prostu jego rozmówców nie było akurat w pobliżu.

Sprzętem medycznym nie zaprzątał sobie głowy, Indiana na pewno załatwi wszystko jak trzeba. Lista zawierała zarówno bandaże i maść na poparzenia słoneczne, jak i surowice na wszelkie jadowite zwierzęta, jakie mogą spotkać na swojej drodze. Były tam środki przeciwbólowe, maść na stłuczenia, opaski elastyczne, woda utleniona i gaza, a nawet środki na biegunkę. Było wszystko, co mogło być im potrzebne, kilkanaście lat doświadczenia w podróżach do najbardziej niegościnnych rejonów kuli ziemskiej pozwoliły przygotować się na każdy wypadek. Oczywiście nie zabrakło przyrządów do przeprowadzania operacji w warunkach polowych, bezpośredniej konfrontacji zbrojnej z tubylcami wykluczyć niestety nie mógł. Żelazne racje żywieniowe oraz manierki również znalazły się na liście, zaś na jej końcu było wszystko związane z higieną, jak mydło, pasta do zębów, szampon… W końcu nie wiedzieli, jak długo tam zostaną, a lepiej mieć zapas.

Zostały mu tylko osobiste bagaże do spakowania. Trwało to dość długo, jednak zdołał się zdecydować na wygodny lecz mało elegancki zestaw ubrań w kolorze piaskowym. Łącznie z kapeluszem, tym, o którym myślał od wyjścia Indiany, z szerokim, nisko opuszczonym rondem. Oczywiście na lotnisko pojedzie ubrany elegancko, w grafitowym garniturze i meloniku, pod krawatem, jak to miał w zwyczaju. Spakował też najpotrzebniejsze notatki, oraz sporo czystych arkuszy i kieszonkowy notatnik, kilka ołówków i pióro wieczne, z zapasem atramentu.
Spojrzał na wiszący nad kominkiem karabin Lee-Enfield, niesprawną pamiątkę po Wielkiej Wojnie. Nigdy z niej nie strzelał, jako nadzorca i chirurg szpitala polowego nie musiał, jednak chciał mieć jeden taki egzemplarz, właśnie do powieszenia na ścianie. Nie było jednak wątpliwości, że jakąś broń mieć musi, wyciągnął więc schowanego dobrze Webley’a M1909 z zapasowym magazynkiem i pudełkiem naboi. Pistolet był właściwie zakonserwowany więc mimo iż nie strzelano z niego od kilku lat, technicznie był bez zarzutów. Może i Bucket był nieco roztrzepany, jednak dbał o swoje rzeczy. Broń, razem z nożem myśliwskim, kompasem, zapałkami w wodoszczelnym opakowaniu i goglami (które mogły mu służyć zarówno do pływania, jak i jako osłona przeciw wiatrowi niosącemu ziarenka piasku) wylądowała w jego podróżnym plecaku. Po spakowaniu paru osobistych drobiazgów mógł się wreszcie położyć spać. Tak, jutrzejszy dzień będzie początkiem czegoś wspaniałego, bez dwóch zdań…

Edgar Bucket nie był osobą publiczną. Owszem, pochodził ze znanego rodu lekarskiego wywodzącego się z Oksfordu, jednak ani nie miał tytułu szlacheckiego, ani nie udzielał się politycznie czy społecznie. Dlatego też, po przyjeździe na lotnisko miał święty spokój. Nie było tu nikogo, komu znane byłyby jego prace, przynajmniej nie pośród gapiów. Przeciętnych ludzi nie obchodziły dzikie plemiona zamieszkujące inne kontynenty, ani trujące rośliny czy zwierzęta. Sama chemia ani układ nerwowy i pobudzające go substancje również nie należały do zainteresowań londyńczyków, ani nawet przedstawicieli żadnego konkretnego państwa. Zaś jako neurolog i neurochirurg nie odniósł żadnych spektakularnych sukcesów, które mogłyby rozsławić jego imię, o ile w ogóle to możliwe w przypadku lekarza praktykującego. Dzięki temu tylko znajomi zwrócili uwagę na niskiego, drobnego mężczyznę w meloniku zbliżającego się sprężystym krokiem w ich stronę.

– Uszanowanie, droga pani, panowie. Pogoda od rana nam nie sprzyja, ale to znaczy tylko tyle, że zazdrości nam tej wyprawy – rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć „Oto cała prawda”. – Edgar Bucket, pokładowy konował, do usług – pokłonił się i zdjął melonik, wszystko to z rozbrajająco szczerym uśmiechem. Wyprostował się i wyjrzał przez szybę, na młodego Indianę, który nadzorował ładownie zdobytych wczoraj medykamentów, jak i prywatnych bagaży Bucketa. Przyjechał po niego dziś rano i zaoferował podwózkę na lotnisko, doktor nie miał sumienia nie skorzystać z oferty pomocy.
Kątem oka pochwycił tytuł jednej z leżących gazet.
– Pismaki z gazet to najlepsi dramaturdzy, zawsze dorobią tragiczny kontekst do najbardziej błahych sytuacji – zwrócił się do towarzyszy, na chwilę przed przywiezieniem kamienia z Niniwy. Czas wziąć się do roboty.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline