Zheng właściwie nigdy nie był bardzo rozmowny, ostatnio jednak popadł w gniewne milczenie.
Mijały lata, a on wciąż był tylko najemnikiem - teraz już właściwie tylko posłańcem. Rutyna przygranicznych patroli pogrzebała gdzieś te myśli... Teraz jednak gdy oddalał się od huczącego plotkami pogranicza, rozważając zapewne magiczną naturę tajemniczej broni,
niechętnie rozliczał się z własnych dokonań - cóż osiągnął? Był żałosny - coś musiało się zmienić. Niemal żałował, że nie znajdował się po stronie Rotakardu - tam zdawała się wzrastać prawdziwa potęga... Ale jakąż różnicę robiło, po której stronie planszy stał, jeśli pozostawał tylko pionkiem...?
Deszcz i ponure rozmyślania przychyliły go do końskiego grzbietu, kiedy jednak zatrzymali się na znak Falixa wyprostował się dumnie w siodle i rozejrzał odruchowo.
O nic nie pytał - Falix był doświadczonym żołnierzem i mógł mu zaufać... Pozostało czekać na reakcję nieznajomego. Broń miał pod ręką.
__________________ Cogito ergo argh...! |