Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2013, 14:45   #9
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Życie nauczyło Adama, by nie płynąć pod prąd, więc jedynie uśmiechnął się do atrakcyjnej pani doktor. Przystawił palec wskazujący do ust, dając tym do zrozumienia, że prosi o dyskrecję. Zanim kobieta zniknęła za rogiem, zauważył jeszcze, jak puszcza mu oczko i kiwa głową na znak zgody. Być może mężczyzna poświęciłby chwilę na kontemplację dziwnego zajścia, ale okoliczności nie były ku temu zbyt sprzyjające.

Pielęgniarki za jego plecami zbiły się w ciasną gromadkę. Nie przestawały plotkować, a jaskrawy pąs powoli wdzierał się na ich pełne policzki. Adam czuł promieniującą od nich delikatną łunę niedosytu. Może gdyby zakręcił Broniewską jak wrzecionem, odgrywając Kmicica, który pierwszy raz ujrzał na oczy swą Oleńkę… Gdyby spojrzał głębiej w jej oczy, które stanowiły esencję najjaśniejszych z gwiazd… Gdyby zarzucił jakimś, choćby najmniej pretensjonalnym tekstem… Wtedy mogłyby bez reszty i uczciwie wczuć się w rolę zastępu prządek-podglądaczek, wyjętych wprost ze stronic księgi, której żadna z nich nie przeczytała.

Mimo dość słabej pożywki, wszystkie i tak wyrwały się z ponurych oków końca dwudziestego wieku. Melancholijnie podryfowały w myślach do lepszych czasów młodości. Jedna z nich - ta najwyższa - uśmiechnęła się wyjątkowo marzycielsko. Wspomniała wszystkie sprośne rzeczy, jakie Józek bezwstydnie szeptał jej do ucha noc przed tragicznym wypadkiem kolejowym. Czasami miała wrażenie, że po wewnętrznej stronie jej powiek tkwi wymalowany jego obraz - tak często śniła o nim w łożu, w którym oboje sypiali. Adam jednak nie mógł o tym wiedzieć.

- Siostra czeka - rzekł, po czym uśmiechnął się przepraszająco. Jeszcze ostentacyjnie poskrobał się po bliznach i pospiesznie zniknął za rogiem.

Zniecierpliwione głosy pacjentów z zabiegowego skutecznie rozproszyły zbiorowisko kobiet, wyspecjalizowanych w niesieniu pomocy medycznej.


Adam był wprawnym motocyklistą i tylko z tego powodu potrafił utrzymać się na niezmiennie zaskakujących wrocławskich ulicach. Tu kobieta z siatką pełną zakupów przebiegała na czerwonym świetle, tam samochód nieoczekiwanie hamował. Moliński starał się jednak kluczyć mniej uczęszczanymi szlakami, a to ze względu na barwną postać, która wczepiła się w niego od tyłu. Kolorowa chusta powiewała jeszcze przez chwilę niczym flaga, aż uległa strumieniom napotkanego powietrza i sfrunęła z głowy, kreśląc przy tym fantazyjne ósemki.

W końcu zatrzymali się przed jedną z kamienic okrytych warstwą szarej, miejskiej szadzi.

- Nic mi nie wspominałaś o żadnej perforacji ucha - rzucił, odwracając się do kobiety.

- Może nie była to pierwsza rzecz, jaką miałam na uwadze - rzuciła dość opryskliwie, po chwili jednak opanowała się i przeprosiła półgębkiem. - Po tym, jak przystawił mi to do twarzy… starałam się uciec. Jednak skurwiel podbiegł do mnie i od tyłu ogłuszył ciosem z obu rąk w skronie. Przykrył uszy, wtłoczył powietrze, razem z ciśnieniem… Gdyby tylko chciał, mógłby mnie zabić. On jednak prysnął, a mnie wkrótce znalazł twój dziadek, Adaś. Myślałam jednak dość przytomnie, by prosić go o wezwanie nie karetki, lecz taksówki.

- Dziadek? Wszystko z nim w porządku…?

- Wsiadł ze mną do taksówki i oboje zatrzymaliśmy się tuż przy szpitalu. Nie chciałam, by dalej mnie odprowadzał, bo nóg sparaliżowanych nie miałam. A nie potrzebowałam kolejnego znaku rozpoznawczego, jakim jest obecność starego Cygana - wzruszyła ramionami. - Sorry, jeśli cię obraziłam.

- Nieważne.

Adam zanotował w pamięci, by zadzwonić do Milosa możliwie jak najprędzej. Chciał poprosić o jego wersję zdarzeń.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała Lena.

- Pod domem koleżanki-wolontariuszki ze schroniska. Opiekowałem się jej psami, gdy była w górach na miesiącu miodowym i jest mi winna przysługę… Tak myślę.

- Nie zamierzam wpieprzać się między jakieś młode małżeństwo.

- Nie podałaś mi żadnego adresu, pod który miałbym cię podrzucić. Lepiej gdybyś na razie nie wracała do mnie… - rzekł, a przed oczami stanęła mu Broniewska podająca tę dość jasną dyrektywę. Uważał, że Lenie w jego obecności już raczej nic by nie groziło, lecz wciąż… wolał się dostosować do zaleceń. - Nie chcesz ani do.. Elizy, ani do rodziców. Jestem przekonany, że gdybyś poszła do ojca, ten nie kazałby ci…

- Nie ma mowy! - ucięła trochę zbyt stanowczo. Brwi Adama poszybowały w górę. - Nie będę płaszczyć się przed kimś, kto wyrzucił mnie z domu za to jaka jestem i… kogo kocham - dodała, nieco zmieszana. - A zresztą nieważne. Nie będą źli? - zapytała, wskazując na kamienicę.

- Są bardzo mili - Adam uśmiechnął się, choć czuł raczej przygnębienie. - Poza tym na pewno mają jeden z tych nadmuchiwanych materacy.

- Są teraz bardzo popularne - odparła sarkazmem. Po chwili jednak westchnęła i odwzajemniła uśmiech. Była dziś wyjątkowo chimeryczna. - Dzięki, Adam. Jesteś nieoceniony.

- Chodź, zaprowadzę cię do nich. Powiesz prawdę, że to były cię tak urządził, ale lepiej nie wspominaj nic o narkotykach.

Znajoma para mieszkała już na parterze, toteż Adam nie musiał oddalać się zbyt daleko od motoru narażonego na pastwę losu oraz bezwzględnych złodziei. Zanim zapukał do drzwi i wyjaśnił całą sprawę nieświadomym jeszcze nowożeńcom, zatrzymał na chwilę Lenę.

- Podaj mi jego adres.

Kobieta zamarła. Nie spoglądała mu w oczy i stała bez słowa, ciągle wahając się. W końcu przestała się ociągać i podjęła decyzję.

- Masz notes? - podniosła wzrok do góry.

- Mam dobrą pamięć.

- Tylko nie zrób niczego głupiego, Adam.

Mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi.

- No błagam cię… Nie jestem żadnym pieprzonym mrocznym mścicielem - odparł, po czym oparł się o ścianę. Lena wyglądała na lekko przestraszoną, choć niepewną i to byłoby w pełni zrozumiałe, lecz wciąż… Adam nie miał dobrych przeczuć.

Odniósł za to wrażenie, że kobieta nie mówi mu całej prawdy.




Adam pozwolił, by biel lateksowych rękawiczek utonęła w obszernych kieszeniach kurtki i zacisnęła się na zakupionym w sieciówce nożu. Z podejrzliwością omiótł wzrokiem przechodzącego obok eleganta z nałożonym na głowę wibrującym wytworem techniki spod znaku Sennheisera. Zdawał się on wychodzić z budynku, do którego Adam miał zaraz wejść. Wkrótce okazało się, że wejście do wskazanej przez Lenę klatki schodowej znajdowało się w rzeczywistości nieco dalej, tuż przy restauracji chińskiej Yank Sing.

Założył kaptur głębiej na głowę, po czym skierował się na drugie piętro. Spod drzwi ozdobionych połyskującą metalicznie plakietką z napisem "11" dobiegał cichy szmer lejącej się wody oraz słaba poświata, która wydłużała się i malała z każdym odległym odgłosem przejeżdżającego samochodu. Adam złapał za klamkę, lecz - co go wcale nie zdziwiło - drzwi były zamknięte.

Niedaleko Aberdeen w Szkocji, jedenaście lat wcześniej


Kat należała do dumnej subkultury modsów. Zielona, wojskowa parka z naszywką RAFu zdawała przylegać do niej niczym druga skóra. Męskie, luźne spodnie od Bena Shermana, wcześniej przesiąknięte pigmentem czerwonego Colorcromu, świetnie komponowały się z rdzawością jej gęstych włosów. Korzystała z najróżniejszych, jaskrawych opasek i niewidocznych spinek, które stanowiły fundament dla najbardziej ekstrawaganckiej fryzury, jaką Adam widział w całym swoim życiu. Słuchała The Who i nosiła zupełnie niepotrzebne okulary przeciwsłoneczne, ale to zachęcająco połyskująca Lambretta najbardziej przykuła uwagę mężczyzny.

Przykuła tak bardzo, że nie wahał się długo i dołączył do nowo poznanej Kat, po czym odjechali razem na południe. Beztrosko oddalili się od spokojnej jeszcze rodziny Adama, która leniwie łowiła ryby w pobliskim jeziorze. Wtedy jej członkowie nie wiedzieli jeszcze, że niedługo przyjdzie im rozwieszać plakaty informujące o zaginionym młodym Molińskim.

Kat okazała się nie być multimiliarderką, toteż szybko zaczęło brakować im pieniędzy. Nie był to jednak zbyt wielki problem, jako że niedaleko stał szereg domków campingowych, z czego więcej niż kilka było obecnie niezamieszkałych.

- …i wtedy przekręcasz, o tak - zaprezentowała Kat, dzierżąc w ręku wytrych. Powitał ją szczęk otwieranego zamka, a w nozdrza ich obojga uderzył wyimaginowany zapach skrytego w meblach stosu konserw.

- Pokaż, mogę? - zmarszczył brwi. Dziewczyna prawdopodobnie tak szybko poruszała palcami dlatego, by Adam nie mógł dojrzeć sekwencji jej ruchów. Miał wyjść na debila, powtarzając wciąż te same pytania.

Kat rozejrzała się dookoła, chłonąc dźwięki świerszczy rozsianych po okolicznych wrzosowych polach. Było spokojnie, żaden tłum nie biegł w ich kierunku z pochodniami, lub maczugami.

- Spoko, mamy czas. Wiesz, nie jesteś zbyt lotny.

Adam ponownie zmarszczył brwi, po czym kpiąco uśmiechnął się do niej z ukosa.

Wrocław, teraźniejszość


Mieszkanie definitywnie urządziła kobieta. Świadczył o tym choćby szereg niepotrzebnych bibelotów porozstawionych na półkach, fantazyjnie spięte zasłony, czy skryte za matowymi szybami obrazy. Większość z nich stanowiły podróbki znanych powszechnie dzieł sztuki, niektóre jednak przedstawiały fotografie z życia lokatora. Na jednym czule obejmował dobrze znaną Adamowi sylwetkę Leny. Na drugim, skryty za ławą pełną alkoholu, dumnie trzymał wyciągniętą w górę lewą rękę, zaciśniętą na pewnym dokumencie, być może dyplomie. Zapewne było to bardzo ważne wydarzenie w jego życiu, jako że tkwiło na ścianie w centralnym miejscu w przedpokoju. Adam nie poczuł sympatii - w jego odczuciu trąciło to z lekka megalomanią.

Okap kuchenny ginął w tumulcie pary wodnej bezzwłocznie wypluwanej przez dzióbek pokrytego emalią, obszernego czajnika. Głośny, doniosły pisk wszem i wobec obwieszczał, że maszyna dopełniła swojego przeznaczenia, jednakże nikt nie chciał ściągnąć ją z kuchenki. Wytrwale tkwiła więc na gazie, podsycana feerią fioletowych płomieni, które lizały żeliwne podbrzusze. Część traconej wody skraplała się na metalowej kratce zamontowanego wyżej wentylatora, po czym ponownie upadała na rozgrzaną, pokrytą kwiecistym wzorem powierzchnię.

Szafka obok pozostawała otwarta, ukazując pedantycznie ustawione puszki i inne rzeczy znajdujące się zwykle w takich miejscach. Poniżej tkwiło opakowanie herbaty, jeszcze dalej kieliszek wraz z butelką wódki, po której lewej stronie wyraźnie odcisnęły się palce konsumenta. Nie licząc gwizdu rozwścieczonego czajnika i kontrastowo kojącego szmeru prysznica, było cicho. Żadnych głosów, telewizora, radia, jakichkolwiek ludzi w zasięgu wzroku. Adam poczuł jak dreszcze przekradają się wzdłuż jego kręgosłupa. Księżyc pozostawiał swoje odbicie na tafli drzwi balkonowych, mieszając się z reflektorami niknących w dole samochodów. Chmury przysłoniły gwiazdy, lecz mężczyzna aktualnie nie wpatrywał się w niebo.

Drzwi do łazienki stanowiły cały obraz, jaki odbijał się w jego żrenicach.


- Witaj Jacek. Żegnaj Jacek.

Mężczyzna, który nieświadomy zagrożenia wcierał w swoje ciało aromatyczny płyn do kąpieli, poczuł nagle na ustach szorstki posmak gazy nasączonej amoniakiem. Mimowolnie zaczerpnął głebszy wdech, co okazało się być możliwie najgorszym pomysłem, jako że szkodliwa substancja wniknęła wraz z powietrzem do nozdrzy, po czym rozgościła się w płucach. Jacek zaniósł się kaszlem, jednocześnie uderzając z całej siły plecami w Adama. Moliński nie wypadł z kabiny, lecz za to zgubił materiał, który wcześniej trzymał w ręce.

W tej samej chwili - dokładnie o dwudziestej - w mieszkaniu włączyło się zaprogramowane radio. Adam rozpoznał już pierwsze nuty dobiegającej z oddali Symphonie fantastique Berlioza. Zupełnie jak w Sypiając z wrogiem w roli głównej z Julią Roberts, gdzie w wielkiej kulminacyjnej scenie, po powrocie z randki z chłopakiem, Laura napotyka swojego byłego męża psychopatę. Adam uznał więc, że jest szczególnym połączeniem Martina Burneya i Bena Woodwarda, biorąc od jednego zwyczaj składania niezapowiedzianych wizyt, a od drugiego walki za bliską osobę. Skrzywił się, gdy poczuł silny cios wymierzony mu w brzuch.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gHs7vujRTk4[/MEDIA]

Część impetu zginęła jednak w ciężkiej, skórzanej kurtce, toteż Adam nie został znokautowany i doskoczył do wciąż osłabionego mężczyzny, po czym załomotał nim o mozaikę beżowych płytek. Jedną ręką pociągnął jego podbródek do góry, a drugą wyjął nóż, który następnie przystawił do wyeksponowanej szyi. Jednocześnie o podłoże huknęło opakowanie po płynie, a resztki jasnozielonej emulsji oblepiły ciemne buty Adama, pozostawiając na nich lepką warstewkę. Pająk zwisający z kratki wentylacyjnej opuścił się na nici pajęczyny nieco niżej.

Jacek próbował coś wyjęczeć, ale Adam nie był zainteresowany. Strugi wody spływały po twarzy mężczyzny, którego wizerunek widniał na zdjęciu w przedpokoju. Moliński przed oczami miał jednak Lenę. Nieznacznie odwinięty kawałek bandaża ukazujący jedynie centymetr kwadratowy zmasakrowanej skóry, który i tak przyprawił jego przełyk o oślizgłą gulę. Przeraźliwie żałosne nuty w jej tonie, gdy błagała go o pomoc. Jęk bólu, gdy delikatnie musnął część jej twarzy poniżej ucha. Jacek naznaczył ją permanentnie. Złamał ją. Więc on naznaczy go permanentnie. Złamie go. Najmożliwiej dotkliwie. Jeszcze raz natarł na niego barkiem.

- Za niespełnione marzenia, Jacek - szepnął mu wprost do ucha. Po czym nie spuszczając wzroku w dół, ręką odszukał jego podbrzusze. Zacisnął lewą dłoń na dwóch gruczołach bez ustanku pompujących testosteron do krwi, naciągnął je, po czym lekko drżącą prawą ręką wykonał szybki i zdecydowany ruch nożem. Zdziwiła go lekkość, która pozostała mu w dłoni, po czym odrzucił ją możliwie jak najdalej, przejęty obrzydzeniem.

Jacek dał radę zagłuszyć czajnik. Strugi natlenowanej, jasnej krwi pociekły wzdłuż dwóch ud. Kilka pojedynczych kropel spadło na plastikowe opakowanie, rozmazaną po podłożu emulsję, a także spodnie Adama. Moliński stłumił odruch wymiotny. Oddychał płytko, pozostając w szoku, lecz Jacek był w o wiele gorszym stanie. Oprawca Leny zgiął się w pół, ciężko rzężąc.

Adam ulotnił się, rezygnując z rzucenia jakimś błyskotliwym tekstem. Pozostawił zielonoczerwone smugi na łazienkowej posadzce, lecz nie dbał o to. Miał dość i chciał znaleźć się jak najdalej stąd.

Przed opuszczeniem mieszkania zauważył jeszcze drobny ruch tuż pod wieszakiem na ubrania. Brązowy, wypasiony dachowiec leżał na cienkiej karimacie, którą można byłoby dostać w którymkolwiek ze sklepów zoologicznych. Trzymał w pysku nową zdobycz, wciąż pachnącą krwią. Bez namysłu przebił ją kłami, sprawiając wrażenie niezwykle ukontentowanego.

Jego żółte ślepia wwiercały się w Adama.




Adam uparcie wpatrywał się w imigrantkę z Chin, która wystawiała popisowy recital na rynku we Wrocławiu. Stał niczym jedna z tych umalowanych farbą postaci, które wytrzymują bez ruchu na piedestale do czasu, aż podbiegnie do nich dziecko, by rzucić monetę. Na całym świecie nie istniało jednak dziecko, które byłoby zdolne w tej chwili poruszyć Adama.

Pozbył się noża w śmietniku Yank Sing. Choć restauracja nie zabijała już własnoręcznie zwierząt, to w ich kontenerze wciąż pojawiały się krwiste odpady. Adam podrzucił tam narzędzie zbrodni wraz z rękawicami. Nikt nie wpadłby na pomysł, że pozostawione na nim osocze należy do człowieka.

Obecnie nie przestawał wpatrywać się w Chinkę, która popisywała się niewątpliwym kunsztem artystycznym. Jej smukłe palce oraz ramiona delikatnie obchodziły się ze smyczkiem, trąc nim o struny raz szybko, raz powoli. Ale zawsze z wysublimowaniem.

W głowie Adama kołatał się jeden szczegół, wielokrotnie odbijając się rykoszetem i w konsekwencji nabierając coraz to szybszego tempa.

Lena została ogłuszona od tyłu, w wyniku czego coś jej się stało z lewym uchem. Z prawym było wszystko w porządku. Czyli logiczne jest, że lewa ręka oprawcy była silniejsza od prawej.
A więc… oprawca był praworęczny, gdyż jedna ręka jest bardziej precyzyjna, lecz za to druga silniejsza. Adam był całkiem pewien. Słyszał o tym, jeśli nie w szkole, to w telewizji, a może od znajomych, czy… Nieważne.
Ale Jacek był leworęczny, skoro na butelce wódki odciski palców tkwiły po lewej stronie. Nikt nie nalewa do kieliszka drugą, mniej sprawną ręką, bo to nigdy nie kończy się dobrze. Na fotografii też trzymał dyplom lewą ręką.

Czyli… Lena go okłamała? To nie były chłopak ją zaatakował? Właściwie nigdy nie oskarżyła Jacka wprost, Adam sam wydedukował jego winę na podstawie tego, co kobieta kiedyś mu opowiadała. O tym, jak wybił wszystkie okna u Elizy, kierując się zemstą. O tych wszystkich głuchych telefonach i SMSach, jakie od niego otrzymywała.
Lena jedynie nie zaprzeczała…

Okaleczył niewłaściwego człowieka? A może to tylko wydumane hipotezy?

Chinka wciąż grała na instrumencie. W tym momencie dochodziła do szczególnie trudnej partii utworu. Wiatr lekko poruszył kosmykami jej czarnych włosów, które na chwile zawisły w powietrzu, by później spoczął na szyi swej właścicielki i otulić ją jak szal. Ludzie przewijali się przez rynek, lecz raczej nie byli hojni. Adam wyszperał kolejną monetę z kieszeni, po czym nakarmił nią futerał u stóp artystki. Kobieta uśmiechnęła się, nie przestając grać. Nie miała pojęcia kto stoi przed jej oczami. Adam wciąż czuł w ręku ponury chłód uchwytu noża.

W końcu jednak w eter popłynęły ostatnie takty i imigrantka odłożyła instrument do torby, posyłając Adamowi kolejny uśmiech. Następnie, być może nieco zmieszana, ruszyła w dal. Do domu, lub innego miejsca, w którym pozostawała na noc.

Natomiast Adam dalej stał w tym samym punkcie, jakby przyklejony do płyty chodnikowej. Spoiwo stanowiła mieszanina krwi oraz zielonego płynu do ciała.

Gdy jednak znów zaczął padać deszcz, w końcu się ruszył. Jego ręka zacisnęła się na talii Tarota, która pozostawała przy nim niezmiennie od… zdawałoby się zawsze. Rozglądnął się w poszukiwaniu jakiegoś ciepłego i suchego lokalu, w którym mógłby dyskretnie oddać się kabale. Potrzebował wskazówek.

Jakichkolwiek.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 13-03-2013 o 15:03.
Ombrose jest offline