Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2013, 17:32   #2
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze


Niebo miało barwę zmąconego lazuru, jakby ktoś zamoczył pędzel w weneckiej żółci, dodał bieli i zmieszawszy z głębokim indygo, stworzył przedziwną, pełną światła mieszankę. Skrzydła gołębi, wzbijających się nad Via Aurelia, były niczym plamy bieli i szarości, niżej roztaczał się pstrokaty tłum, prący do Apostolskiego Pałacu, będący jak paleta szalonego malarza. Carmina, którą ojciec kiedyś nazywał Piosenką, odetchnęła głęboko, gdy czyjś łokieć, zbyt brutalnie wymierzony w jej bok, naznaczył delikatne ciało siniakiem, a twardy but nastąpił na skraj długiej, zielonej sukni, nadpruwając jej falbanę.

- Bodajbyś szukając w portkach kuśki suchą gałąź znalazł! - krzyknęła z gniewem na odzianego w przepocony kaftan kupca, który niczym dziki knur parł na przód, tratując wszystko i wszystkich, w tym ją, Carminę. Podli ludzie, jeden z drugim głupcy, ślepi na kolory, nieczuli na uczucia, uważający, że babska droga od pieca do łoża i proga! A przecież miała na sobie swoją ostatnią, porządną suknię, kupioną jeszcze za czasów młodzieńczych uniesień za złoto Cezara. Co prawda nieco ciaśniej było w biuście, talii i biodrach, bo kobiecego ciała przybyło, ale nadal był to kosztowny aksamit, falbany z jedwabiu, biała riusza przy dekolcie i marszczone ładnie rękawy. Stanik haftowany ciemnozłoto, w listki i kwiaty podkreślał ciepłą barwę włosów kobiety, rozpuszczonych na złość wszystkim, a nie upiętych, jak niewieście w jej wieku przystoi. Nie wyglądała na papieskiego gościa, zdyszana, przedarła się przez kordon gapiów, by jakoś w końcu dostać się do pałacowych korytarzy. Jak dobrze znała te posadzki z marmuru, te wykuszowe okna, amfilady, te twarze służby, przemykającej pod ścianami, te kondotierskie zbroje i zapach, ulotny zapach kamieni, kurzu, świeżej zieleni z ogrodów, potraw z kuchni, metalu, drewna, butwiejących kotar... To tu przebywała z ojcem całe trzy lata, malując freski w prywatnych apartamentach papieża, zafascynowana Watykanem, Rzymem, wiosną, miastem, nowo odkrytą miłością... Tu straciła niewinność, szybko znaleziona i uwiedziona przez pełnego wigoru Borgię, który nie tylko malarskie umiejętności docenił, ale przede wszystkim dziewczęcą, smukłą talię, młode piersi, twarz jak poranek i włosy niczym pszenne, złocone pola. Teraz była starsza, mądrzejsza, bardziej cyniczna, nieco smutna i przede wszystkim zdeterminowana. Prowadząc szkołę malarską dla dziewcząt w wynajmowanej kamienicy była teraz prawdziwą residente a Roma, rzymianką, pewną siebie na pozór, głośną, wygadaną... Na pozór, bo w głębi serca nadal była jasnowłosą Piosenką, zachwyconymi oczyma śledzącą lot gołębi, arkady kolumn, barwy wiosennego dnia i zieleń liści...

Pędząc kamiennym korytarzem, niemal wpadła na znajomą postać. I niemal zamarła, dygając dwornie, z bijącym głośno sercem.
- Signore...
Nadal był przystojny, choć nie budził już jej wzruszenia czy pożądania. Za dobrze go poznała, ale była na tyle mądra, by ukryć zarówno rozczarowanie, jak i gorycz czy żal. Uśmiechnęła się nawet ciepło, starając się nie myśleć o nadprutej falbanie i o tym, że jej opalona buzia pewnie ma niestosowne rumieńce, a włosom daleko do wytwornego upięcia. Ale była artystką, a w opinii większości ludzi było to równoznaczne z ekscentryzmem, jeśli nie wręcz szaleństwem.
- Oczywiście, nie mogę marzyć o wykwintniejszej eskorcie...
Poprawiła fałdy sukni, mocniej ujęła uchwyt wyszywanej tanimi, rzecznymi perełkami sakwy, w której miała grzebień, chusteczkę, jakieś kobiece drobiazgi. I ruszyła z Cezarem ku ogrodom, szczupła, drobna, jasnowłosa niczym rzymska wiosna, pełna życia, którego nie zdołała jeszcze zdusić twarda ręka losu.
Jakiś czas potem, siedząc przy kardynale Alessandro Farnese i słuchając dość nudnych, lecz wygłaszanych z zapałem dywagacji na temat rapporto oro i nowej mody wśród kolorystów weneckich, których dzieła kardynał kolekcjonował, Carmina wodziła wzrokiem wśród gości, myśląc o błękitach francuskich strojów, szkarłacie wina i o tym, czy spotka dzisiaj kogoś, kto ożywi jej najbliższą przyszłość czymś więcej, niż zdawkową rozmową.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 14-03-2013 o 17:55.
Maura jest offline