Przez moment Józef wyraźnie czuł zapach spalenizny. Mógłby niemal przysiąc, że po wyciągnięciu reki poczuje skórzaną tapicerkę.
"Rutyna. Ratuj się rutyną. W stresujących sytuacjach umysł znajduje ukojenie w znanych, tysiące razy wykonywanych gestach. Albo jakoś tak."
Szybki ruchem chłopak sięgnął po paczkę chusteczek higienicznych leżących na stole. Rozrywając je szedł już w stronę swojego pokoju.
"Paralizator. Gaz. Latarka. Okular. Wskaźnik. Że też nigdy nie chciało mi się zmajstrować noktowizora. Apteczka pierwszej pomocy. Gdzie była? W kuchni."
Wytarł nos. Chusteczkę odruchowo złożył i schował do kieszeni. Przełknął krew z ust. Zaczerpnął rytmicznie powietrza z inhalatora. Znowu świszczenie i rzężenie. Ucisk w płucach. Miał straszną ochotę się pomodlić, zawołać kogoś tam, na górze i dostać odeń gwarancję, że wszystko będzie w porządku, że wszystko będzie OK, że nie ma czym się przejmować.
Nie będzie. Nie było. Nigdy nie było.
Gdyby nie to, że bał się, że zemdleje, pobiegłby. I tak, zanim dotarł do pokoju był cały spocony i mokry. Gdzieś po drodze w lustrze mignęła mu własna twarz z wybałuszonymi oczyma, na skraju łez i o czerwono-bladych policzkach.
Przeczuwał, przeczuwał KTO mógł tak krzyczeć. I strasznie się bał, że to jego przeczucie się sprawdzi. Zapomniał o Julii i Kamilu. Byli wewnątrz. Byli bezpieczni. Była jeszcze dwójka ludzi, która była ważna. I nie było ich tutaj...
[user=3573]
Skoro czekamy, to czekamy.
Szybkimi ruchami zebrał parę potrzebnych rzeczy, rzucił jeszcze szybkie spojrzenie na ekran komórki, czy są już wyniki, by ruszyć po apteczkę i do okna przy drzwiach wychodzących na kościół. Poruszał się jak w transie, koncentrując na oddychaniu. Pięć oddechów zwykłych, jeden z inhalatora. Próbował wyeliminować rzężenie...
[/user]