Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2013, 21:30   #5
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rzym, serce chrześcijańskiego świata.
Ale jakiż to musiał być świat, gdy sercem jego władał Borgia, osobnik jakże daleki od ideałów Piotrowych.
Niemniej Duch Święty wybiera wszak papieży przystających do czasów w jakich żyją i do wyzwań dla Kościoła z nimi związanych.

Twierdzić inaczej, to głosić herezję...

Co nie zmieniało faktu, że nie pojawiały się niesnaski. Roberto rozumiał oburzenie patriarchy Konstantynopola na dość kontrowersyjne sposoby rządzenia Aleksandra VI-ego. Niestety miał też świadomość, że nie otwarcie okazywać oburzenia.
Ottomani zagrażali chrześcijańskiemu światu. I należało uwrażliwić papieża na ten fakt.
Otwarta krytyka jego świętobliwości w tym nie pomoże.



Ponieważ pogoda sprzyjała wyprawom poza miasto, wenecjanin udał się na łowy wraz Belladonną,



swym ulubionym jastrzębiem. Wychowywany od pisklęcia drapieżnik, był wyjątkowo ułożony. Tak że Roberto nie musiał mu zakładać kaptura na łepek. Po szlachcicu widać było, że nie jest jednym z typowych dworzan. Sylwetkę miał postawną i umięśnioną. Twarz gładką, acz rysy ostre. Nie miały w sobie nic z młodzieńczej niewinności. Spojrzenie błękitnych oczu spod gęstych jasnych brwi było bystre i skupione.
Gdy nie musiał dobierać stroju do okoliczności, Roberto preferował proste funkcjonalne szaty, koloru czarnego zazwyczaj. Stąd nie dziwota że w Wenecji przylgnęło do niego przezwisko “Corvus”.
Dumny potomek Tavanich nie przejmował się tym przydomkiem.
Obecnie jadąc na swym wierzchowcu rozglądał się za zdobyczą godną jego Belladonny.

Nagle jastrząb zakwilił przenikliwie, gdy w polu widzenia pojawił się ukryty przy miedzy szarak. Gest w postaci uniesienia ręki z jastrzębiem, sprawił że ptak rozłożył skrzydła po czym zerwał się do lotu. Zatoczył kilka kół w powietrzu by rzucić się w kierunku zdobyczy.
Zając zerwał się do ucieczki, ale było już za późno. Bura błyskawica uderzyła prosto z nieba. Śmiercionośne szpony wbiły się w kark uciekającego szarak kończąc jego żywot.
-Giuseppe...- padło słowo z ust wenecjanin.

Młodzieniec o jasnych włosach i wychudzonej postaci jadący na szkapinie tuż za Roberto zareagował natychmiast.


Był ów Giuseppe chudym i wysokim sługą Tavaniego, jak i opiekunem Belladony. Bure ubrania wydawały się wisieć na jego ascetycznej postaci, mimo że od dawna nie głodował. Nie licząc oczywiście postów nakazanych przez Kościół.
Chłopak zeskoczył z wierzchowca i podbiegł do jastrzębia kosztującego już smaku zdobyczy.
-Na biskupi stół się nie nada. Na szlachecki najwyżej, a na proboszczowy na pewno.- krzyknął do swego pana oceniając wielkość zdobyczy.
-Musi wystarczyć...- zaśmiał Roberto.- Na szczęście, ja nie biskup i mniejszą zdobyczą się zadowolę.


Jakkolwiek jadło syciło głód i pieściło kubki smakowe to jednak Roberto nie czuł się swobodnie na tym przyjęciu. Wino może i było upajające, ale też wenecjanin nie przybył tu by się upajać przednimi trunkami, czy też urodą rzymskich dam.
Dla Roberto to przyjęcie było okazją do poznania osób liczących się w polityce Rzymu i mających większy lub mniejszy dostęp do papieskiego ucha.
Nie dziwota więc, że mniejszą uwagę przywiązywał do wymyślnych potraw, czy też biustów przynoszących je służek, skupiając się na słowach patriarchy Konstantynopola i wskazywanych mu osobach.

-Czy jego świętobliwość Orsini dobrze się prowadzi, czy też... Ulega pokusom ciała?-
spytał cicho Roberto obserwując kardynała i jego rozmówczynię.
-Jest za stary, aby mieć inne przyjemności niż jedzenie.
-Ale chyba nie lubi jak mu się przeszkadza w rozmowie, prawda? Kim jest ta młódka z którą prowadzi dysputę?-
dopytywał się cicho Roberto.
-To zdaje się siostra pielgrzyma, ale jeśli tak jest w istocie, to nie jest ona wcale taka młoda - odparł w odpowiedzi duchowny.
-Niemniej, jak na swój wiek dobrze się trzyma- odparł Wenecjanin oceniając urodę kobiety. Po czym spytał.- Domyślasz się może co ona i jej krewniak chcą uzyskać od Orsiniego i Papieża?
-Mówiąc szczerze, to zastanawiam się, co papież chce uzyskać przez niego-
rzekł patriarcha Giovanni. -Trzyma go w Rzymie i karmi, ale jaki ma z tego zysk? Tego umysłem nie ogarniam.
-Sentymenty?
-uśmiechnął się szlachcic.- Liczy na sentymenty innych wobec tej pary? Zapewne tylko do tego mogą posłużyć. Jako pionki do użycia i porzucenia.
-Medyceusze zawsze byli ważnym rodem, nawet jeśli teraz podupadli i stracili Florencję. Może papież liczy na to, że jeśli odzyskają władzę, będą pamiętali, kto był ich przyjacielem w nieszczęściu?
- zastanawiał się Michiel. -Zresztą ich brat, Piero, znajduje się obecnie w weneckiej gościnie. Możliwe, że wielu możnych pragnie przejąć kontrolę nad wpływową rodziną.
-To by tłumaczyło zainteresowanie naszego drogiego kardynała, no i... -rzekł w odpowiedzi Roberto wstając od stołu.- wypadałoby, bym i ja się zainteresował wspomagając jego świętobliwość Orsiniego w tych wysiłkach.
Skłonił się rozmówcy dodając na pożegnanie.- Wasza ekscelencja wybaczy.
Czas działać.



Szlachcic ostrożnie ruszył w kierunku rozmawiających osób, Orsiniego i Lukrecji. Nie śmiał wtrącać się chamsko w rozmowę jego świętobliwości kardynała, zwłaszcza że chciał zyskać jego przychylność.
Dlatego też podszedł jedynie do rozmówców. Roberto był dość postawnym szlachcicem, acz widać było po jego sylwetce zabijaki, że nie był dworzaninem. Mimo że strój dobrano zgodnie z obecnie panującą modą szlachcic wydawał się na siłę w niego wciśnięty.
Ciemnoniebieski sajan... sięgający do połowy uda, obcisły kaftan z kwadratowym wycięciem, kończący się u dołu na kształt spódniczki z klinów. Na to narzucona czarna szuba, podbita futrem. Do tego powinno być jeszcze nakrycie głowy, ale...jasnowłosy mężczyzna najwyraźniej z niego zrezygnował.

Lukrecja uniosła się na łokciach by wstać od biesiadnego stołu, wzrok swój skierowawszy na rozmawiających ludzi w korytarzu nieopodal. Wydawali się jej tak odlegli i naturalnie obcy, jednak kierując spojrzenia raz po raz na nią lub na jej brata byli ciekawym obiektem obserwacji. Korciło ją by wychwycić choć cień tego o czym rozprawiali. Jej myśli zakotwiczyły się w tamtym miejscu i nawet nie zwróciła uwagi, że podszedł do niej i kardynała rosły mężczyzna o blond czuprynie.. Jego twarz zdradzała jakąś zadziorność, a figlarne oczy uśmiechały się gdzieś w kącikach.

-Ale rodzina bywa bliżej sercu, niż godności kościelne... A i rady udzielane przez troskliwe serce, są równie cenne co nakazy spowiednika
-rzekł mężczyzna wtrącając się w rozmowę.- Nieprawdaż?
-Słucham?-
biskupa trochę wybiło z rytmu pojawienie się nowego rozmówcy. -No tak, no tak, rodzina rzecz święta - odpowiedział coś koło tematu.
-Ja jestem przykładem tego. Oddalony od rodziny i ziemi Weneckiej -rzekł szlachcic tonem pełnym udawanej tęsknoty.- Pozwoli wasza świętobliwość i ty zacna damo, że się przedstawię, dopełniając obowiązku grzeczności, jestem Roberto Tavani z Wenecji.
-Hmm... tak, tak. Kardynał Giambattista Orsini - przedstawił się staruszek. -A to...- nie dokończył jednak, bowiem przerwał mu drugi purpurat -kardynał Giovanni di Lorenzo de' Medici, a to moja siostra Lukrecja.
-To dla mnie zaszczyt, poznać tak znamienitych przedstawicieli Kościoła.- rzekł z emfazą Roberto.

Zamiast niepotrzebnie trwonić słowa, Lukrecja skłoniła lekko głową na powitanie nowo poznanego mężczyzny. Nie znała tu wielu osób, trudno było zgadywać, czy jest bywalcem u miejscowych notabli, czy też raczej stałym gościem niewieścich alkowianych skrytek, czy może trzyma z papieskimi, ani też czy jest po prostu jednym z tysięcy poszukiwaczy przygód.

- Czyż nie na pierwszym miejscu powinniśmy stawiać tego co boskie i ponadczasowe? Rodzinne wartości, owszem budują wspólnotę państwową, ale ponad nie inny duch powinien nam przyświecać.- Obróciła oczy ku niebu jakby to zaraz miało się nad nimi otworzyć. -Zwłaszcza tu powinno się je mieć baczniej na uwadze.-
Miała na myśli swoją obecność w Piotrowym Mieście, jednak ugryzła się w język, by dalej nie rzec więcej, uświadomiła sobie fasadowość tego co powiedziała. Gdzież się podziały wartości jakie powinny przyświecać zgromadzonym tu ludziom. Omiotła salę. Tłum falował unoszony oparami przedniego jadła i hektolitrów wylewanego wina. Każdy tu coś załatwiał. Toczyła się gra. W jej przypadku o wszystko.

-Boskie prawa, zawsze powinniśmy stawiać na pierwszym miejscu, jakoż i powinności.- zgodził się z nią Roberto dodając.- Tyle, że Pan nasz wymaga od każdego stanu spełnienia innych obowiązków. Ksiądz ma swoje powinności, mieszczanin, chłop swoje. Takoż i rycerz i mąż i niewiasta. Nie można wymagać od rycerza, by zastępował kapłana, prawda?

- I w każdym stanie, czy to szlacheckim, czy chłopskim, jeno prawa boskie trzeba mieć przed obliczem. Atoli gdy mój brat boskie wołanie jako powołanie do kapłaństwa odczytał, to i jemu bliżej ku spowiednikowi niźli siostrze, choć miłość moją i braci naszych będzie miał póki światło jego się palić na tym świecie będzie. A Waszmość co uważa dla siebie za kodeks honoru? Czymże się sam kierujesz na ścieżkach życia? -Pytała coraz bardziej ciekawa jego osoby, śmiało tym razem w oczy mu spojrzała, jakby tam, w głębinie źrenic zapisana była odpowiedź nim usta zdążą ją wypowiedzieć.

-Z urodzenia i przynależności do stanu rycerskiego, ten kodeks mi przynależy przestrzegać.-odpowiedział dość szybko Roberto z uśmiechem błąkającym się na twarzy.-Aczkolwiek... Rolą moją jest być dyplomatą i sztukę tą przedkładać nad kodeks rycerski. Niemniej pośrednio Bogu służę, bo ma misja z walką z niewiernymi powiązana.

Stłumiła swój uśmiech ostatkiem sił. Błąkał się nieco gdzieś w kącikach jej karminowych ust i ledwo zauważalny zniknął wreszcie.Niczym młode drzewo, które na wiosnę nasiąka sokami świeżej ziemi, tak i ona rosnąc wśród Medyceuszy właśnie tą sztukę łowiła całą sobą. Duszą rwała się między ludzkie tkliwe kontakty, by móc wśród nich znaleźć właściwe nici, za które pociągano w potrzebie. Jako kobieta była odsuwana jednak systematycznie od spraw ważnych, jak to określano. Do tej pory jej życie było zaplanowane i przewidywalne. Teraz gdy miała działać trafiła na zupełnie nieznany grunt. Chciała się dobrze przygotować, jak wytrawny szermierz bada przeciwnika nim zada pierwszy cios.

- Zatem pisana Ci chwała i nimb zasług wielkich. A kim są Twoi mocodawcy? Komu władzy swoją posługą przymnażasz? -Była ciekawa odpowiedzi. -I kim są owi niewierni? Dyć już prawie dwieście lat minęło od czasu jak nieszczęsny Dandolo po złoto niewiernych idąc sam swe kości w Konstantynopolu zostawił.

-Ottomani wyciągają swe łapy po chrześcijańskie miasta, w tym i Wenecję. Najwyższy czas przypomnieć muzułmanom, że ich miejsce jest z dala od katolickich krajów.-odparł z pasją w głosie Roberto.-A służę memu miastu. Czyż nie ma zaszczytniejszej służby ?
Wzruszył ramionami.- Nie wiem tylko, czy sprawy możniejszych nie są teraz ważniejsze od obrony niewiast chrześcijańskich przed arabskimi barbarusami.
-Przyznać muszę, że zacne słowa z ust Twoich padają.- Zastanawiała się na ile są one prawdą a na ile bajką na publiczny użytek. -Jak miło poznać kogoś tak zacnego, kto swojej ziemi ojczystej krwi nie szczędzi.
Klaśnięciem dłoni wezwała służkę.-A przynieś dla tego walecznego rycerza kielich przedniego czerwonego wina- Zmienionym, oschlejszym tonem odezwała się do krzątającej się dziewczyny.

- Niech dane mi będzie spełnić wspólnie puchar czerwonego trunku. -Jej ton automatycznie zmienił się na miły i miękki, kiedy do niego przemawiała. Kiedy podano tacę z dwoma srebrnymi pucharami, kocim ruchem nadgarstka pokierowała jednym z nich w jego stronę, sama zaś chwyciła ten pozostały. Niemym gestem uniosła go do toastu.
-Zbytek łaski... pani.-odezwał się Roberto skromnie schylając głowę.-Wszak czyż nie powiedział Wergiliusz... “Dulce et decorum est pro patria mori” ?
“Słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę”... Cytat ten Roberto pamiętał doskonale, jednakże osoby, która go stworzyła już niekoniecznie. Będąc mimo wszystko niezbyt pojętnym uczniem Tavani pomylił Horacego z Wergilim... Zresztą sam autor tych słów wedle swej maksymy nie postąpił salwując się ucieczką z pola bitwy, w której brał udział. Jak widać łatwiej zachęcać innych do ginięcia za ojczyznę, niż własne życie poświęcać.

-Nie wypada chełpić się tym, co wszak jest obowiązkiem.-dokończył wypowiedź Roberto biorąc jednakże w dłoń kielich wina i upijając z niego odrobinę.
- Przyznasz jednak, że coraz mniej osób dziś nosi w sobie takie przywary jak skromność czy honor. -Smutnie zajrzała na dno swojego kielicha. Głęboka czerwień wina rozświetlana była promieniem słońca chwyconym przez srebrną powłokę.
-Możliwe pani.-odparł w odpowiedzi Roberto najwyraźniej nie mający aż tak sentymentalnego podejścia.-Czasy takie nastały, jednakże nie należy się spodziewać niczego innego.
- Skoro Twoją ojczyzną jest Wenecja, to Cię sprowadziło w mury Wiecznego Miasta, jeśli mogę spytać? -Ciągnęła tę rozmowę pełną grzeczności i uprzejmych zwrotów. Znać było, że Roberto jest obeznany zarówno ze sztuką gładkiej konwersacji co i dyplomatycznych kroków. Ciekawa była na ile jest biegły w tej ostatniej sztuce.
-Jak wspomniałem, błagania weneckiego ludu o wsparcie mego miasta w zbliżających się bojach z Ottomanami.- wyjaśnił rzeczowo Roberto. Po czym spytał kobietę.- A jak tobie podoba się obecne przyjęcie. Czy znajdujesz je odpowiednio interesującym.
-Wiele tu wspaniałych osobistości. I tak jak powiadają, że wszystkie drogi do Rzymu prowadzą, tak i dzisiejsze przyjęcie każdego decydenta zwabiło. Watykan jest dziś jak piękna panna na wydaniu i moc konkurentów do niej cholewki smali.
-A twe osobiste zdanie na temat tego przyjęcia?-spytał Roberta nie dając się omamić jej wymówkami.
-Nie chwal dnia przed zachodem słońca... zapytaj się mnie Waćpan o to, kiedy wychodzić będę. -Figlarnie się roześmiała po czym wstała od stołu zostawiając napoczęte wino. -Muszę przeprosić, ale brak mi trochę powietrza. Choć dni są nadal chłodne, to jednak potrzebuję złapać oddech poza zgromadzonym tu tłumem. Niewieście ciało jest delikatne.- Skłoniła się wpierw kardynałowi potem wysłała porozumiewawcze spojrzenie bratu i w reszcie dygnęła ku Roberto.

Tavani odpowiedział skinięciem głowy, ale nie wydawał się chętny pospieszyć za nią, przedkładając towarzystwo dwóch kardynałów nad jej.

Lukrecja wyszła nieśpiesznym krokiem ostrożnie przechodząc pomiędzy zastawionymi stołami. Aksamitna suknia była suto utkana i ciepło rozpaliło jej policzki w rumieńce, które nie przystoiły damie. Kilka łyków wina i stres aż nadto przyspieszyły bieg krwi, więc była bliska omdleniu.Wyrwanie się z tej ciżby ludzkiej zajęło jej chwilę. Ale wtedy mogła wreszcie wciągnąć do ust chłodne orzeźwiające powietrze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-03-2013 o 15:16. Powód: poprawki
abishai jest offline