Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2013, 20:59   #7
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Carminy di Betto (fragment pisany z Maurą)

Cesare w trakcie uczty nie poświęcał Carminie dużo czasu, chociaż zauważyła, że starał się od czasu do czasu kierować ku niej kogoś niepozbawionego pieniędzy i zainteresowanego, czasem prawdziwie, a czasem na pokaz, sztuką. Gdy jednak uczta dobiegała końca, razem z przytomnością poniektórych biesiadników, ogród zaś zaczął pustoszeć, panna di Betto nie musiała wracać sama. Cesare Borgia zaoferował jej swoje ramię tak samo jak wtedy, gdy na ucztę przybyła. Gdy zaś szli tak przez pałacowe korytarze, po serii kurtuazyjnych pytań, zadał jedno bardziej konkretne:
-Czy miałabyś czas namalować coś na moje zamówienie?
Carmina po rozmowie z Marco Viscontim i tańcach, była przyjemnie ożywiona. Nawet towarzystwo późniejsze nie odebrało jej żywiołowości i rumieńców, udało jej się zdobyć dwa nowe zamówienia i obietnicę od jakiegoś wielmoży z Kalabrii, że przyśle swoją córkę na nauki do szkoły panny di Betto. Nie miała złudzeń, że wszelkie oferty podszyte były dwojako; chęcią przypodobania się jej kontrahentom Cesarowi, albo nadziejami, że jasnowłosa malarka stanie się pomostem do popularności. Bo nawet mimo niejasnej czasem reputacji plotka głosiła, że panna jest nadal w łaskach, a widząc, jak sam Cesare oferuje jej ramię, by odprowadzić po uczcie, panowie gratulowali sobie korzystnych interesów. Carmina zaś spłonęła rumieńcem na pytanie mężczyzny, starając się odgonić myśl: a o co poprosisz w zamian?
- Oczywiście, signore - odparła, patrząc na czubki swoich ciżemek. Cisnęły nieco, były nowe. - Cokolwiek zechcesz.
-Cokolwiek zechcę, cokolwiek zechcę... chociaż ty nie mów do mnie jak ci wszyscy doradcy i dyplomaci łaknący mojej łaski - obruszył się Cesare. -Mów swobodnie.
Kąciki jej ust drgnęły. Cesare mógł zobaczyć, że nie używała żadnej barwiczki, jej cera nadal była cerą młodej kobiety, a usta nie nosiły śladów modnej ostatnio szminki.
- No dobrze, przyznam się, nie namaluję ci martwej natury ze ślimakami, martwym ptactwem czy obraną cytryną, panie, jak to ostatnio niemal w każdym domu widzę. Moda z Wenecji przyszła, a tam ponoć od Olendrów, ale jakoś mnie ta zawartość talerzy na obrazach nie przekonuje. A o resztę proś śmiało.
-I to jest odpowiedź, której po tobie oczekiwałem - ucieszył się Borgia. -Z werwą, a nie sennie jak ksiądz w konfesjonale. A co zrobisz, gdy powiem, że obraz miałabyś zacząć malować zaraz? - spytał, a jego zęby błysnęły w chytrym uśmiechu.
- A co powiesz, signore, gdy odpowiem, że nie mam farb ani płótna przy sobie? Rzadko chodzę z takim wyposażeniem na ucztę- Carminie zazwyczaj nie brakowało riposty, uśmiechnęła się, a jej ciemne oczy błysnęły humorem. Niestety, wstępowali właśnie po kamiennych schodkach i naderwana falbana wybrała właśnie ten moment, by pod ciżemką poddać się ostatecznie. Dał się słyszeć odgłos prutej materii, a Carmina potknęła się, jak Toskańczyk po dzbanie wina.
Valentino chwalony był za wiele zalet, między innymi szybkość umysłu i szybkość ramienia. Wino, którego w trakcie uczty raczej unikał, nie osłabiło żadnej z tych cech. Pochwycił zatem blondwłosą w pasie, co niestety zakuło ją dość mocno w bok. Zbroja, nawet jeśli jedynie paradna, miękką nie była.
-Czy wszystko w porządku? - zapytał Cesare, poluźniając chwyt, gdy upewnił się, że dziewczyna odzyskała równowagę.
- W porządku... poza faktem, że zniszczyłam ostatnią paradną suknię - mruknęła cicho, starając się nie patrzeć w oczy mężczyzny. Był za blisko. Jeśli pewne rzeczy miały nie wracać, należało nie kusić losu. - Więc jak rozwiążemy fakt braku warsztatu malarza? Można kogoś podesłać do mojej pracowni... I co miałabym malować, pod warunkiem, że to nie ślimaki w cytrynach?
-Ależ nie trzeba nikogo po nic posyłać, farby i niezbędne akcesoria już czekają - powiedział pewnie, jakby miał wszystko zaplanowane. -Mogę obiecać, że nie będzie żadnych cytryn... a ślimaki na pewno nie będą martwe - tą ostatnią wypowiedź rzucił tak cicho, że ledwie ją można było wyłapać.
Mogła teraz dygnąć, odwrócić się na pięcie i odejść, zapewne nie zatrzymałby jej. Wymówić się czymkolwiek; nadprutą suknią, znużeniem po uczcie. Ale był za blisko. I był za dobry i uprzejmy; a Carminą łatwo było manipulować, grając na jej uczuciach. W głębi serca nadal była dziewczyną z prowincji, choć watykańskie ulice, zaułki i spiski próbowały odcisnąć na niej swe piętno. Gnając rozsądek do stu toskańskich diabłów, westchnęła.
- A więc uratowana od cytryn. Ślimaki jakoś przeżyję. Chodźmy.
Odsunęła się, by podać mu ramię. I próbowała nie patrzeć na odprutą falbanę, zupełnie skandaliczną. Nie ułatwiał tego Cesare, który jakby na złość zaczął się jej kreacji dokładnie przyglądać. Nie odezwał się jednak ani jednym słowem. Niewiele rzeczy umykało jego uwadze, ale to nie znaczy, że wszystkim się przejmował. Krótka przechadzka skończyła się u samego szczytu schodów, na najwyższym piętrze pałacu, tak dobrze znanym Carminie. To właśnie tutaj razem z ojcem przyozdabiała papieskie apartamenty. Teraz, mimo niewczesnej już godziny, panował jakiś dziwny harmider, zza zamkniętych drzwi apartamentów dobiegały szmery rozmów i jakaś krzątanina. Borgia jednak prowadził ją do pomieszczenia, którego nie znała. Wiedziała, że za drzwiami w korytarzu kryje się jakiś pokój, ale nigdy w nim nie była. Papieski syn zachowywał się jednak tak naturalnie, że niczego się nie obawiała... i miała nadzieję, że słusznie. Nieznane wnętrze było... po pierwsze ciemne. Bardzo brakowało mu lampy, albo przynajmniej świec. Po drugie ciasne, zupełnie nie przystawało do przestronnych apartamentów głowy Kościoła. Po trzecie zaś, trochę zakurzone, widać było że w pokoju nikt nie mieszkał. Byłoby to zresztą trudne, jako że nie było w nim łóżka, czy szaf. Znajdował się tu jednak stolik, parę foteli, a przede wszystkim sztaluga z przygotowanym płótnem i farbami. Och i jednak był we wnętrzu kandelabr, który Cesare właśnie zapalał.
-Służbie należy się nagana, jak można pozwolić na to, by tak zapuścić pokój? - mężczyzna powiedział na głos, chociaż chyba nie oczekiwał odpowiedzi.
Światło świec w kandelabrze obchodziło się litościwie z pokojem, kryjąc kąty, kurz, niedostatek ozdób czy mebli. Wydobywało też całą kruchość postaci stojącej obok Cesara kobiety. Mrok malował na jej twarzy blaski i cienie, zsuwał się po krągłych ramionach, haftowanym staniku sukni, splotach nieco zwichrzonych włosów. Carmina wyglądała, jakby przyszła tu prosto ze spaceru lasem czy ogrodami. Z lekkim zaskoczeniem spojrzała na sztalugi, po czym podeszła do nich, sprawdzając pędzle.
- Co mam malować.... lub kogo? - zapytała.
Borgia jednak zamiast odpowiedzieć, przyglądał się pannie di Betto. Trwało to trochę za długo, by nie było to krępujące. W końcu jednak przerwał ciszę:
-Myślę, że jako część zapłaty powinnaś otrzymać nową suknię. Nie wiem jak długo ta jeszcze wytrzyma.
Spłonęła rumieńcem, jej policzki pokraśniały jak wiśnie.
- Jakiś kupiec w tłumie przed pałacem... nastąpił mi na falbanę. To piękna suknia. Kiedyś dostałam ją właśnie od ciebie...
Niestety, stało się. Wspomnienie przedarło się zaułkami myśli. Po raz kolejny zastanowiła się, czy dobrze zrobiła, przychodząc. Nie z powodu sukni. Z powodu tego, że przeszłość nadal próbowała wstać z grobu.
-Obdarowywanie cię sukniami mogłoby stać się moim nałogiem - zapewnił Cesare z łotrowskim uśmiechem. -Ale do tego potrzeba by zdjąć z ciebie miarę. Czy wykrzeszesz dla mnie trochę cierpliwości, bym sprowadził jakiegoś sługę?
Chciała mu odpowiedzieć, gdzie ten sługa może wsadzić sobie miarę, ale po pierwsze, nie wypadało damie, a po drugie, nie w jego obecności. Więc potrząsnęła tylko głową.
- Jeszcze nie zarobiłam na nic. To niemoralne, nagradzać przed końcem pracy... a co dopiero, przed jej rozpoczęciem.
Pojęcia nie miała, czemu tak bardzo chciała być niezależna.
-Nie traktowałbym tego, jako zapłaty... raczej jako negocjacji umowy, jak powiedzieliby bankierzy- Borgia nie dawał za wygraną.
- Nie znam się na negocjacjach. Moja matka po prostu męczyła ojca tak długo, aż dawał jej, co chciała; na przykład zarobione pieniądze na wyżywienie piątki dzieciaków, czy obietnicę, że w niedzielę pójdzie z nami do kościoła. Wiesz, że mój ojciec, malujący tak pięknie zmartwychwstanie i wniebowstąpienie, nie wierzył w nic?
Patrzyła nań ciemnymi, brązowymi oczyma, w mrokach osnutego pełganiem świec pokoju. Potem westchnęła. Czuła, że nie da jej spokoju, a nie mogła przeciągać “negocjacji” w nieskończoność. Widać chciał jej zrobić prezent, tak jak prezentem były kontrakty, zawarte dzisiaj.
- No dobrze... jak masz jakiegoś mistrza igły i tkanin pod ręką, to niech zdejmie miarę, byle szybko...
-Postaram się, by nie zajęło to dużo czasu – obiecał Cesare i pokłonił się nisko. -Na razie jednak uzbrój się w cierpliwość... i baw się dobrze – dorzucił jeszcze na odchodnym. Tak oto została Carmina sama w małym pokoju, jedynie ze swoimi myślami o tym, co mógł mieć na myśli Velentino. Nie mając nic do roboty przyjrzała się płótnu i przygotowanym farbom, żadnych innych zabaw bowiem tu nie było. Wszystko wydawało się przygotowane w pośpiechu i bez wprawy, sztalugi stały krzywo a i farba nie było poprawnie rozrobiona. I tak zagadką było, skąd Borgia je wziął w tak krótkim czasie.
Minuty mijały bezczynnie, przez co panna di Betto coraz wyraźniej rejestrowała dźwięki, które do niej docierały. Kroki, głosy, skrzypienie drzwi, okazyjny śmiech i chichot. Część dobiegała z korytarza, a część zza ściany. W pokoiku panował półmrok, bo ileż to światła mógł dać jeden kandelabr, gdy za oknem zapadał zmrok? Dzięki temu zauważyła, że przez jedną ze ścian sączy się światło, choć poprawniej byłoby powiedzieć, że przez otwory w owej ścianie. Ciekawość po krótkiej walce przegrała z grzecznością i panna di Betto zajrzała cóż to się po drugiej stronie dzieje, co wzbudza aż taką wesołość. Okazało się, że... przyjęcie. W pokoju, który należał do Cesare, przy stołach zastawionych winem i frykasami, zbierała się towarzyska śmietanka. Kardynałowie, biskupi, kondotierzy, bankierzy, handlarze... Wtem usłyszała, jak drzwi pokoiku się otwierają. Odskoczyła zatem od ściany i udawała, że absolutnie nic nie robiła. To wrócił Borgia z zapowiadanym służącym, młodym i trochę zahukanym mężczyzną, z jakiegoś powodu żywo zainteresowanego swoimi butami.
-Goście zdążyli się już zebrać, prawda? - spytał wprost Cesare. Możliwe, że był to wynik jego spostrzegawczości, ale możliwe też, że założył iż Carmina musiała zdążyć zorientować się, co dzieje się w sąsiednim apartamencie. -To właśnie ich chciałbym, abyś namalowała. Całą scenę, stoły, wina, kliki, służbę, Francuzów. Na pamiątkę dzisiejszego dnia – wyjaśnił. -Ja zaś muszę dołączyć do zebranych – ukłonił się w pożegnaniu i zostawił di Betto ze służącym. Ta jeszcze zerknęła po chwili przez ścianę, jak na honorowych miejscach przy stole zasiada ród Borgiów: Rodrigo, Cesare i Gioffre, po czym pozwoliła młodzieńcowi na zdjęcie z niej miary. Pasjonat butów, który dokładnie zbadał trzewiki Carminy, a prawie w ogóle nie widział jej twarzy, uwinął się w swojej pracy nadzwyczaj szybko i sprawnie, czego minus był taki, że po paru minutach znowu została sama. Teraz jednak miała zajęcie, które w dodatku usprawiedliwiało podglądanie... to znaczy obserwowanie sceny. Przyłożyła oko do otworu akurat na chwilę przed przybyciem do apartamentów Cesare, jego siostry Lukrecji, idącej pod ramię z... Marco. Najwyraźniej Visconti poczytał sobie za punkt honoru przespacerować się dzisiaj z każdą blondynką w okolicy, choć by tak spoufalać się z księżną d’Aragon, trzeba było mieć tupet. Pewną satysfakcję sprawił jej zatem fakt, że Marco został przez Lukrecję w mig zapomniany, gdy rzuciła się w objęcia ojca i braci.
Tak oto malarka przystąpiła do swej pracy, próbując zidentyfikować biesiadników i spamiętać, kto z kim przystawał. Sancia Aragońska ciałem przy swym mężu, lecz z duchem wyrywającym się do innych gości; Don Michelotto niczym upiór stojący w rogu; jakiś grubszy jegomość, bankier może lub handlarz, nie potrafiący oczu oderwać od dekoltu Borgiówny; błękitni Francuzi otaczający blondwłosego mężczyznę w czarnej szubie; kardynał Farnese pochylający się nad uchem papieża. A kiedy wreszcie Carminie wydawało się, że opracowała sobie plan całej uczty, wszystko się posypało, gdy do sali wmaszerowały dziesiątki tancerek... a przynajmniej na początku myślała, że to tancerki.

do Lukrecji Medycejskiej

Przebywanie na uczcie u Borgiów z każdą mijającą chwilą utwierdzało Lukrecję w przekonaniu, że nazwisko Medici wciąż wiele znaczy. Wielu członków Kościoła było wobec niej życzliwych, widząc w upadku jej rodu efekt działań Savonaroli, którego w Rzymie nie kochano nigdy i z którego śmierci na stosie się cieszono. Znacznie gorzej Medyceusze wyglądali w oczach ludzi trudniących się handlem – upadek ich banku rozszedł się w świecie szerokim echem, znacznie osłabiając wiarygodność rodziny w oczach niektórych. O bankierach nie warto było nawet wspominać, rody Pazzich i Salviatich dołożyły wszelkich starań, by nie chciano już więcej z Medyceuszami rozmawiać o pieniądzach... Chociaż z drugiej strony, mąż jej Jacopo sam wywodził się z Salviatich. Może więc warto było zapomnieć o dawnych niesnaskach i próbować budować przymierza? Sprzymierzeńców mogła jednak z pewnością szukać wśród Orsinich z Monterotondo, w tym u kardynała Giambattisty Orsini'ego, przez matczyną linię krwi... nawet jeśli na razie stary klecha sobie kpinkował. Niestety ród Orsinich był wewnętrznie podzielony, część przy papieskich szatach, a część pochłonięta konfliktem z Aleksandrem VI. Ale krewniak, hrabia Niccolò Orsini di Pitigliano, był naczelnym wodzem sił weneckich, co można było wykorzystać w kontaktach z Roberto Tavanim, gdyby do takich jeszcze doszło. Był jeszcze na uczcie Alfonso d'Este, syn Herkulesa d'Este, papieskiego sprzymierzeńca wśród wpływowych włoskich rodów. Ciesząc się, przynajmniej na razie, z papieskiego poparcia dla Giovanniego, nie warto było wikłać się w układy z rodami papiestwu niesprzyjającymi, stąd rzymscy Colonna odpadali w przedbiegach. No i oczywiście nie sposób było nie myśleć o samych Borgiach. Hiszpańska rodzina trzęsąca całymi Włochami. Multum możliwości, a grunt był grząski. W dodatku dwie osoby wokół których Lukrecja mogłaby budować przymierza, jej mąż i brat, byli zagubieni i bardziej jej ciążyli niż udzielali pomocy.


Uczta tymczasem dobiegała końca i goście zaczynali opuszczać watykańskie ogrody. Nie inaczej postąpił kardynał Giovanni de'Medici, chociaż siostra jego dosłyszała jak kardynał Farnese namawiał go do zostania. Giovanni wymówił się jednak, w dodatku powołując się na konieczność odwiezienia swej siostry do jej męża, spod którego opieki wyrwał Lukrecję na dostatecznie długi czas. Cóż zatem mogła innego zrobić, jak przytaknąć i żegnać się z mijanymi gośćmi, z którymi miała wcześniej okazję zamienić zdanie czy dwa przy zastawionych stołach.
W powozie nie musiała już jednak przejmować się konwenansami i odezwała się wprost, pytając brata o słowa Farnese.
-Kardynał sugerował spotkanie w pokojach Cesare, ale prawdę mówiąc wino mi ciąży i głowa opada na piersi. Zresztą wolę nie dyskutować z Borgiami w ich pokojach, bezpieczniej jest spotykać się z nimi przy świadkach – streścił. Tyle tylko, że Lukrecja była przekonana, że Giovanni nie był jedynym zaproszonym. Przyglądała się bowiem uważnie kto opuszcza ogrody, a kto odjeżdża bądź odchodzi spod pałacu. I nijak nie mogła doliczyć się z dwóch tuzinów ludzi, którzy musieli gdzieś utknąć na korytarzach pałacu, albo co prawdopodobne, u księcia Walencji. Wyglądało na to, że jej brat odrzucił zaproszenie do elitarnego grona, które z jakichś powodów cieszyło się względami papieskiego syna. A na coś takiego nie mogła pozwolić. W dziesięć minut przemówiła bratu do rozumu, a powóz zawrócił do Watykanu.

do Carminy di Betto, Roberto Tavaniego i Marco Viscontiego

Rozochoconemu towarzystwu szybko spodobały się kobiety dostarczające tak ekscytującej rozrywki. I jakoś nikt nie przejmował się, że ich tańce są chłopskie, a nie dworskie, gdy dłonie tancerzy zagłębiały się pod materiał, chwytając piersi i pośladki przy wtórze zachęcających chichotów. Ci, co ich natura pokarała dwoma lewymi nogami, też nie mogli narzekać, podziwiając wyginające się na stołach młode ciała. Z każdą minutą kiecki odsłaniały coraz więcej i więcej, nie wytrzymując żywych ruchów, ani ingerencji dłoni zebranych gości. Jeden z żołnierzy Vitelliego, zachęcony bliskością jednej z tancerek, usadził ją sobie na kolanach i jednym ruchem zerwał z niej sukienkę, odsłaniając jędrne piersi. Za jego przykładem wkrótce poszli i inni, aż w sali zaczął przeważać dźwięk rwanego materiału. Wraz zaś z ubytkiem strojów zaczynała zamierać chęć na tańce, zastępowana przez inne chętki.
Oglądając to wszystko, Sancia księżna Squillace, śmiała się w głos, aż wstała ze swego miejsca i podeszła do papieża, by wyszeptać mu coś do ucha. W efekcie Aleksander również się zaśmiał i uderzył pucharem w stół, by uciszyć towarzystwo.
-Skoro córy Rzymu zrzuciły swe stroje i bliższe są sukom w rui niż dworskim damom, tedy i powinny suczym wzorem pełzać na czworakach! – zarządził. -Dalej goście moi, poustawiajcie kandelabry na podłodze, urządzimy konkurs!
Pomysł Jego Świątobliwości spotkał się z powszechnym entuzjazmem i te świece, które jeszcze nie zostały pozrzucane, poustawiano nieskładnie pomiędzy stołami, służący zaś zaczęli rozrzucać kasztany.
-Dalejże córki, padajcie na kolana i zbierzcie kasztany – rozkazał papież. -Nie jak ludzie jednak, a jak suki. Ustami! Najlepsze z was obdaruję jedwabiami i trzewikami!
Widok, który wkrótce zapanował godzien był upamiętnienia na płótnie. Piękne kurtyzany pełzały pomiędzy kandelabrami, wypinając swoje wdzięki ku uciesze widzów. Kształtne usta wyławiały brązowe kulki, a zniesione przez służących kosze powoli zapełniały się ponownie zebranymi kasztanami.


1

Nie wszyscy goście potrafili utrzymać na wodzy swoje żądze poddani takim scenom. Pierwszymi, którzy się poddali była baronowa Sonieri i jej mąż. Poderwali z czworaków śliczną brunetkę i posadzili w rozkroku na stole. Jej ciche protesty, wszak liczyła na nagrodę, stłumione zostały kielichem wina, a swe własne pragnienie baronostwo syciło jej pełnymi piersiami.


2

I trwała tak ta rozpusta w najlepsze. Jedna z nierządnic podpełzła przed papieskie oblicze, uśmiechając się lubieżnie i oblizując karminowe usta. Wspięła się na stół, piersiami przewracając dzban z winem. Aleksander poderwał się z krzesła, aby ratować swe śnieżnobiałe szaty. Nastąpiło drobne zamieszanie, a nagle salę przeciął wściekły ryk:
-Wasza Świątobliwość! - to Don Michelotto, czujny nawet w takich warunkach, ruszył biegiem w stronę papieża. Wielu uznało tę reakcję za śmieszną, wszak to tylko rozlał się trunek, lecz Visconti dojrzał to, co zobaczył i de Corella. Dziwka trzymała w swej dłoni widelec i brała właśnie zamach, by ugodzić głowę Kościoła. Michelotto nie miał szans zdążyć. Instynkt naprowadził dłoń Marco na dzbaniec wina, którym cisnął w morderczynię. Gliniane naczynie rozbiło się na głowie nierządnicy na uderzenie serca nim ta zdążyła wrazić ostrza widelca w papieską szyję. Zachwiała się zamroczona, spadając ze stołu. W dłoni wciąż trzymała narzędzie niedoszłej zbrodni. Nie dane jej jednak już było go puścić, nim de Corella dopadł do niej i jednym cięciem miecza urąbał jej rękę pod łokciem.
Wybuchła panika i krzyki. Dziwki poderwały się z ziemi i rzuciły do drzwi. Carmina jednak, ze swej bezpiecznej kryjówki, dostrzegła jak pierwszy do drzwi dopadł barczysty mężczyzna w brązowym kubraku, wcześniej krzątający się przy służbie, lecz nigdy nie odchodzący zbyt daleko od wyjścia na korytarz.

do Lukrecji Medycejskiej

Gdy powóz ponownie stanął przed papieskim pałacem, Giovanni zdążył już nawet przestać oprotestowywać pomysł swej siostry. Zgodził się, że ta prawdopodobnie ma rację, a jego zachowanie było nierozsądne. Minięcie straży pałacowej nie sprawiało kłopotów, nie w towarzystwie kardynała, więc choć plac zdążył opustoszeć i frontowe drzwi zostały zamknięte, Medyceusze zostali wpuszczeni bez słowa. Przez korytarze prowadził Lukrecję brat, który lepiej znał ich rozkład, jako że uczestniczył w papieskich audiencjach. Na schodach prowadzących na najwyższe piętro, gdzie mieściły się apartamenty papieża i jego dzieci, czekała jednak Lukrecję niemiła niespodzianka. Wpadł na nią wąsaty mężczyzna, w prostym brązowym stroju, pewnie służący jakiś, który na łeb na szyję zbiegał ze schodów.


3

Wytrącona z równowagi kobieta przewróciła się i boleśnie potłukła. Szczęściem w nieszczęściu była u podstawy schodów, gdyby było inaczej i spadła z ich szczytu mogłaby nawet skręcić kark. Giovanni doskoczył do niej prędko, aby sprawdzić czy nic jej się nie stało. Z góry zaś zaczęły dobiegać ich uszu krzyki przerażenia.

________________________
1 - Spot light is on Lisa, fineartimages na Deviantart
2 - Milo Manara, Alexandro Jodorowsky, "Borgia 2: Władza i Grzech"
3 - Study of a Sicilian peasant, autorstwa Johna Singera Sargenta
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 06-04-2013 o 22:19.
Zapatashura jest offline