Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2013, 13:06   #8
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze


Kiedy Carmina została sama, chwilę stała, w milczeniu, opuszkami palców dotykając powierzchni płótna. Potem obróciła je w poprzek; czując blejtram i naprężone płótno w dłoniach, odzyskała równowagę. Malować. Miała tu malować. Potrafiła to. To było jak oddech, jak nucenie piosenki. Farb nie było wiele, ale wszystkie podstawowe kolory, a nawet jej ulubiona żółć wenecka. Pędzle też przypadkowe, ale wystarczające, uśmiechnęła się smutnie, patrząc na napełniony wodą gliniak. Cesare pomyślał o wszystkim, widać miał dobrą pamięć. Te kilka lat temu, jako przybyła z ojcem młódka, oprowadzała go po papieskich apartamentach, z entuzjazmem pokazując, co już namalowali, wyjaśniając warsztat pracy malarza, tłumacząc tajemnice tworzenia fresków i opowiadając o swoich mistrzach: Francesco Traianim i Bonamico Buffalmacco. To oni stworzyli cudowne malowidła w Pizie, w Camposanto, a kilkunastoletnia Carmina z naiwnością młodego dziewczęcia sądziła, że przystojny, uprzejmy syn papieża jest prawdziwym znawcą sztuki i bezinteresownym wielbicielem malarstwa... A jednak, gdy jej niewinność stała się już przeszłością, a suknie, obietnice pomocy w zakładaniu malarskiej szkoły i w karierze, gorące ramiona Cesara i zwykły, prowincjonalny rozsądek zranionej dziewczyny koiły łzy- paradoksalnie była wdzięczna Borgii. Za to, że pokazał jej, jaki naprawdę jest watykański świat, jak naiwne były jej marzenia i oczekiwania i jak silna musi być, by przetrwać. Nigdy nie zapomniała tej lekcji, z godnością pogodziła się z odejściem kochanka, nie żądała niczego, radziła sobie, nie oskarżała, nie pchała się, gdzie jej nie chciano, a poświęciła temu, co kochała - sztuce.

To, co ujrzała przez specjalne otwory w ścianie, wzbudziło tylko jej smutny uśmiech i może lekkie drgnienie zmysłów, pobudzonych widokiem. A potem zaczęła malować, najdziwniejsze zamówienie w swoim życiu, w półmroku ukrytego pokoju, jak milczący obserwator.

Rodrigo, Cesare i Giofre. Lukrecja, która weszła pod ramię z Marco Viscontim; Carmina przygryzła usta, szkicując umbrą sylwetki gości. Cóż, wydawał się w ogrodach kimś, kto raczej nie bywa na takich przyjęciach, widać pomyliła się co do mężczyzn po raz kolejny. Papież na honorowym miejscu. Naszkicowała jego błogosławiącą rękę.A potem zabawa zaczęła się rozkręcać i Carmina popatrując przez otwory, a potem wracając do płótna, szkicowała szybko. Tańczące nierządnice. Sancię Aragońską, spijającą słodycz z obnażonych piersi czarnowłosej dziwki, jej męża, ginącego między udami rozchichotanej panny. Kandelabry. Nagie kobiety na czworaka, wędrujące po sali. Kardynałów, Grimaniego i Farnese. Kondotierów, Orsiniego, samotnego don Michelotto. Żołnierzy i francuskich posłów. Muzykantów. Kopulującą parę na aksamitnym fotelu. Jakiegoś mężczyznę w brązowym kubraku, gdzieś przy służbie. Szkicowała szybko, nadawała chaosowi linie symetrii, wyznaczała proporcje stołów, kompozycje sylwetek. Kiedy zaczęła pokrywać szkic pierwszymi warstwami rozrobionej farby, zaglądała przez otwory w scianie rzadziej, skupiając się na pracy, ignorując okrzyki, śmiechy, kakofonię muzyki i brzęków kielichów, strąconych zydli i naczyń.
O dziwo, malując muśnięciami małego pędzelka różowość skóry nagich kobiet, karmazyn sukni Lukrecji, błyski kielichów, cienie i brązy, Carmina myślała o ojcu Dionisio. W małym kościółku pod Sieną, w jej rodzinnej wiosce San Pierro, siwiutki, chudy staruszek był miejscowym księdzem. Hodował kury, miał mały ogródek, skromną plebanię i własną piwniczkę na wino. Nabożeństwa odprawiał szczere i proste i naprawdę martwił się o zbawienie duszy jej ojca, który nie chciał chodzić do kościoła mimo błagań matki. Kiedy wyruszali do Rzymu, wcisnął Carminie w rękę małą sakiewkę i nakazał szeptem, by zamówiła mszę za swego ojca w dominikańskim kościółku ś. Marii sopra Minerva. Do dzisiaj wstydziła się tego, ale nie uczyniła tego nigdy. Zawartość sakiewki starczyła na wynajem mieszkania po odejściu od ojca i rozpoczęciu samodzielnego życia. Carmina też bowiem straciła swoją cichą, prostą wiarę, oglądając sceny, podobne dzisiejszej i słuchając pełnych hipokryzji kazań purpuratów...

Nagle drgnęła, robiąc plamę na płótnie. Ktoś krzyczał za ścianą i nie był to krzyk rozkoszy. Szybko rzuciła się do otworów, patrząc z niedowierzaniem na pandemonium na sali. Kurtyzany pędziły do drzwi na przed stołem leżało nagie ciało w kałuży szkarłatnej krwi, przy nim zaś stał de Corella z mieczem w dłoni... a obok Marco Visconti... popatrzyła na mężczyznę w brązowym kubraku, pędzącego ku drzwiom, to był ten, którego narysowała tuż przy służbie. Struchlała, z pędzlem w dłoni, z którego karmazynowa farba spływała na podłogę niby kropelki krwi, poczuła się zupełnie zagubiona...
 
__________________
Nie ma zmartwienia.
Maura jest offline