Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2013, 17:31   #9
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzisiaj wielki bal w Operze.
Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat,
Wszelka dziwka majtki pierze
I na kredyt kiecki bierze,
Na ulicach ścisk i zator,
Ustawili się żołnierze,
Blyszczą kaski kirasjerskie,
Błyszczą buty oficerskie,
Konie pienią się i rżą,
Ryczą auta, tłumy prą,
W kordegardzie wojska mrowie,
Wszędzie ostre pogotowie,
Niecierpliwe wina wrą,
U fryzjerów ludzie mdleją,
Czekający za koleją,
Dziwkom łydki słodko drżą.


Bal w operze, Julian Tuwim

Otrzymał polecenie stawienia się z księżną d’Aragon, lecz pojęcia nie miał, że zaproszenie na prywatne komnaty Cesare Borgii dotyczy również jego. Jednak papieżowi oraz księciu wodzowi naczelnemu się nie odmawia. Przeto wszedł oraz niemal otworzył usta zdziwiony. Tam był bal, tutaj zaś pohulanka, tam jaka taka powaga, tutaj zaś szaleństwo, tam elegancja względna, zaś tutaj przepych. Jedzenie też ewidentnie stanowiło przystawkę do tego, co planował Aleksander VI. Brakowało mięsiwa, za to wspaniałe wina: od tokaju do małmazji, od alikantu do reńskiego, od wonnej malagi do mocnego burgunda. Ponadto owoce oraz drobne słodkości. Wszystko lekkie, nie siadające na żołądku, jakby organizator owego wewnętrznego kręgu przewidział atrakcje, które wymagają od ucztujących bardziej sprawnego ciała, lub umysłu. Viscontiego dziwiło wszakże to, jakich gości zgromadził papież. Duchowni, wojskowi, rodzina, także posłowie. Osoby niezwykle różnej kondycji oraz profesji. Dlaczego akurat ci? Posłowie francuscy – oczywista sprawa. Nawet kilka oczywistych. Po pierwsze, Borgiowie chcieli ich zjednać, zaś poprzez nich ich potężnego suwerena. Po wtóre mogli liczyć, że podpici Francuzi powiedzą coś, czego nigdy nie rzekliby oficjalnie. Zresztą on także liczył. Wprawdzie nie mógł przypuszczać, że Visconti powrócą na księstwo Mediolanu, jednak zawsze istniała szansa na wyszarpanie jakiegoś tłustego kawałka. Grunt zwyczajnie, to wiedzieć, skąd wiatr wieje.

Właśnie dlatego podszedł do francuskiego poselstwa. Pierre de Graveson niewątpliwie był kimś, jako przedstawiciel króla Ludwika. Doskonale też o tym wiedział zadzierając do góry orlej postury nochal. Widać było, że średnio radzi sobie mówiąc po włosku, zaś jego twarda akcentacja przypomina bardziej szczekanie, niżeli śpiewną mowę italską. Dlatego odezwał się po francusku, co spotkało się ze zdziwieniem, ale zdecydowanie pozytywnym.
- Monsieur, je tiens a feliciter la victoire glorieuse du roi Louis – odezwał się z gratulacyjnym powitaniem. – Pozwoli pan, że się przedstawię, Marco Visconti w służbie Jego Świątobliwości.
- Zacna to służba, zaraz obok służby mojemu panu, Jego Królewskiej Mości Ludwikowi, jestem posłem pełnomocnym mojego pana. Pierre de Graveson, do usług, zaś gratulacje przyjmuje z całą życzliwością, jako przynależne Królowi Arcychrześcijańskiemu
– wymienił dawny tytuł władców Francji.
- Wszyscy niewątpliwie cieszą się z tego sukcesu – przyznał autentycznie zadowolony Marco, który nie miał nic przeciwko utarciu nosa dumnym Sforzom. – Czy mógłbyś panie przybliżyć, jak ułożyła się kampania? – spytał autentycznie ciekawy Marco.
Dyplomata ujął się pod boki, jak każda osoba, której ktoś dał szansę wypowiadania się na ulubiony temat.
- Modlitwa Jego Świątobliwości oraz geniusz mojego pana, mości Visconti. Mediolan został odzyskany przez króla Ludwika XII bez zbędnego przelewu krwi, co stanowi najoczywistszy dowód, że w oczach boskich jest prawowitym dziedzicem Księstwa Mediolańskiego – dodał mocno przypatrując się wnikliwie Viscontiemu.
- Radość wielka to – Marco udał, że nie rozumie spojrzenia dyplomaty.
- Dokładnie tak, jak pan mówi, bowiem po swym ojcu, Karolu Orleańskim, którego prawa do ziemi wywodzą się od jego matki, Walentyny Visconti, córki pierwszego diuka Milanu Gian Galeazzo Visconti'ego, Jego Królewska Mość mój pan jest spadkobiercą prawowitym. Jak sam pan widzi, władza Ludwika XII nad Mediolanem jest jedynie wypełnieniem spuścizny rodu, którego i pan jest członkiem - Francuz wdał się w dywagacje nad drzewem genealogicznym.
- Zapewne, zapewne – przyznał oględnie Marco doskonale wiedząc, że najoczywistszą przyczyną dziedziczenia Mediolanu, poniekąd zrozumiałą skądinąd, jest parędziesiąt tysięcy wojska, które przyprowadził ze sobą do Italii król Ludwik. – A co z dotychczasową władzą, księciem Il Moro? – nazwał władcę mediolańskiego znanym powszechnie przydomkiem, pochodzącym od jego nadzwyczaj smagłej cery.
-Ludovico Sforza został ujęty i przebywa w królewskiej niewoli, gdzie jego miejsce – uśmiechnął się zadowolony de Graveson, który rozpoczął tyradę na temat wspaniałości króla Francji. Przy tym wszystkim uczynił coś, co potwierdzało jego dyplomatyczne umiejętności: mówiąc wiele, nie powiedział nic kompletnie konkretnego. Ani słowem nie wspomniał na temat dalszych planów Ludwika XII, za to uczynił z pustosłowia prawdziwą sztukę. Marcowi nie udało się wycisnąć z niego więcej informacji. Możliwe zresztą, że sam poseł niczego nie wiedział, zaś gadanina pokrywał niewiedzę własną, co do królewskich decyzji. Jednak posiadał na tyle obycia, że uśmiechał się, przytakiwał, podejmował ton posła, wreszcie przyjaźnie sobie powiedzieli do widzenia, rozchodząc się do innych gości.

***

Uczta Borgiów trwała. Kardynałowie oraz biskupi zachowywali się właściwie na podobieństwo świeckich. Jedzenie, rozmowa, śmiechy wspierane życzliwym spojrzeniem papieża. Duchowni zaproszeni słynęli z bliskich relacji oraz wspierania papiestwa. Papież Aleksander VI bowiem, chociaż potężny, miał także mocnych przeciwników. Bez przerwy musiał lawirować między zwalczającymi się frakcjami kurii oraz arystokracji rzymskiej. Jego kombinacje dyplomatyczne godne dawnych Bizantyjczyków, dawały mu większą siłę, niżeli dowodzona przez Cesare dywizja. Bitna niewątpliwie oraz dobrze prowadzona, ale nie znów taka liczna, żeby podbić cały italski półwysep. Bogate rody włoskie oraz duchowieństwo wspierały Borgię, lecz za to również wymagały pewnej współpracy oraz przywilejów. Uczta organizowana przez księcia Walencji na jego komnatach, stanowiła swego rodzaju podkreślenie bliskości oraz spłatę papieskich zobowiązań. wobec nich.

Oprócz posłów oraz duchownych, swoja role mieli do odegrania także świeccy. Właściwie każda osoba, mająca cokolwiek wspólnego z polityką, wie bowiem, że do prawidłowego uprawiania sztuki dyplomacji oraz realizowania swoich zamiarów potrzebne są dwie rzeczy:
1. Po pierwsze idea, która wypełni entuzjazmem zwolenników, pociągnie za sobą neutralnych oraz sparaliżuje przeciwników.
2. Po drugie potrzebna jest grupa ludzi, która wypełni każdy rozkaz, nawet niekoniecznie przystający do głoszonej idei.
Doskonale spełniało rolę idei przewodniej chrześcijaństwo. Dla papieża, który może wierzył, ale średnio realizował, oględnie mówiąc, zasady owej wiary, była to broń stanowczo potężna. Potrafił użyć jej, kiedy potrzeba bez jakichkolwiek skrupułów. Łamał przykazania, posługiwał się przekupstwem, groził konsekwencjami kościelnymi, rzucał klątwy. Wszystko dla realizacji swoich wizji bardziej, niżeli dobra Kościoła. Bowiem chociaż Aleksander VI duchownym był złym, to jednak władcą bardzo wybitnym, wykorzystującym każdy dostępny oręż, czy to religijny, czy wojskowy.

Natomiast to drugie, czyli grupę bezwzględnych, bezideowych najemników, mieli spełniać kondotierzy pod dowództwem księcia Walencji. Vitellozzo Vitelli, Gian Paolo Baglioni, Paolo Orsini, Oliverotto da Fermo, sama śmietanka najemników. Pierwszy spośród nich większą część swoich bitew stoczył przeciwko wojskom papieskim. Pogodzony jednak z księciem Walencji obecnie służył Borgiom. Baglioni pochodził z Perugii, zaś da Fermo z prowincji Marche. Wszystko to byli wojownicy w różnym wieku, ale znani z przebiegłości, odwagi oraz skuteczności. Papież liczył na to, że związawszy ich ze sobą zdoła stworzyć gromadę wybitnych pomocników. Owa grupa wzbogacona takimi osobami, jak wierny Michelotto, lub potomkami wielkich rodów szukających okazji do powrotu na szczyty władzy, jak Orsini, czy Visconti, miała tworzyć pięść, kierowaną arcybystrym umysłem zdeprawowanego Aleksandra VI.

***

Burbon z młodym Rastakowskim
Serpentynę flaków wcina,
Na talerzu Donny Diany
Ryczy wół zamordowany,
Dżawachadze, prync gruziński,
Rwie zębami tyłek świński,
Szach Kaukazu, po butelce
Rumu cum spiritu wini,
Przez pomyłkę tknął widelcem
W cyc grafini Macabrini,

Ćwierciomirski z Podhajdańca
Sarni udziec wziął do tańca,
Esterhazy, w sztok zalany,
Zrobił z wędlin przekładańca
I na wszystkie strony pchany
Klaps go w talerz Donny Diany,
W ostry sos - więc ryk pijany,
Śmiech prezesów i Burbonów - -
A nad wszystkim - pułk garsonów
Fruwa zmotoryzowany.

Bal w operze
, Julian Tuwim

***

Papież jadł. Papież bawił się. Papież odczuwał potrzebę prawdziwej niewątpliwie rozrywki. Zresztą właściwie nie był wyjątkiem, wszak dosłownie niedawno kardynał Raffaele Riario polecił wybudować wspaniałe Palazzo Della Cancellaria za pieniądze uzyskane podczas jednej nocy uprawiania hazardu! Rzym dorównujący wielkością samej Florencji rozbudowywał się, ale też odwiedzany przez masy gości, potrzebował odpowiedniego zaplecza rozrywek seksualnych. Panie wykonujące najstarszą profesję świata miały się doskonale oraz uczciwie płaciły podatki od swego utargu. Najlepsze jednak spośród nich, wcale nie musiały szukać, czy żebrać o potencjalnego klienta. Miały wysokie stawki oraz wejścia do najlepszych rodów, także Borgiów. Dziwki, taką właśnie rozrywkę Aleksander VI lubił oraz taka oferował swoim gościom.

Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki … nawet czarnoskóre znalazły się w tej grupie tańczących. Przez chwilę Marco przypuszczał, że to jakiś żart, ale okazało się, że nie. Bal elity! Panowie piją, panie klaszczą, dziwki tańczą. Elity Rzymu oraz Francji. Bawmy się, hej. Jedzenie, śmiech i gołe dupy.

Och, wprawdzie Visconti nie był specjalnym prawiczkiem, co to na widok niewieściego sutka doznaje gwałtownych rumieńców, ale prostytutek nie trawił. Bynajmniej nie dla tego, że gardził najstarszą ową profesją. Raczej z ostrożności, chociaż akurat Marco miał przy okazji jakieś podstawy honoru oraz jakiej takiej przyzwoitości, przeciwnie do wielu innych kondotierów. Miał niegdyś znajomego Wenecjanina Severina, który uwielbiał wsadzać swój dyndający pomiędzy nogami miecz w każdą możliwą pochwę. Chętną, czy mniej chętną, to już mu było obojętne, chłop bowiem siłą wołu niemalże dysponował, zaś idąc wśród oddziału sobie podobnych zbrojnych, nie przejmował się jakimikolwiek protestami. Kiedy miał ochotę, zwyczajnie znajdował jakąś, czy to młodszą, czy starszą, przykładał sztylet do szyi, później zaś zabawiał się zwyczajem najemników. Owszem, bywało niekiedy, że jakiś nachalny mąż, który bronił swej żony, dostał przy okazji przez czerep, jakaś inna wolała zaś gardło sobie podciąć, niż oddać się, ale ogólnie jako tako wszystko działało. Przynajmniej właściwie do momentu, kiedy wychędożył jakąś toskańską mieszczkę podczas postoju. Mniejsza szczegóły, niemniej, napuchnięte niby owoce melona jaja, pokryte ranami, poczerwieniałe, nieodłącznie świadczyły, że zaraził się francuską chorobą. Ohyda, straszliwa, ponura, jakby specjalnie uderzająca tam, gdzie mogło Severina najmocniej zaboleć. Kompani targali go jakiś czas ze sobą, aż wreszcie zostawili gdzieś przy umbryjskim klasztorze oddając pod opiekę mnichów. Franca, wyciskająca jedyne ropę z napuchniętej męskości, jeszcze gęstszą oraz jeszcze bledszą niżeli nasienie męskie. Uff, dosyć, cokolwiek powiedzieć, Marco nie planował sprawienia sobie dobrowolnie takiego właśnie losu. Brr właściwie dreszcz przechodził go po karku na samą syfilityczną myśl.

***

Jednak panienki lekkich obyczajów kusiły. Oraz niektóre naprawdę były nawet ładne. Oraz czyste! Pląsały na stołach przed gośćmi, wedle rytmu muzyki, zaś śmiech dostojnych panów oraz czcigodnych pań towarzyszył owym tanecznym figurom. Na stole, pomiędzy krzesłami, przy ławach. Wirujące spódnice, falujące, poruszające się wedle rytmu podskoków piersi, wymalowane twarze. Hej, szaleństwo, hej, muzyka, hej pląsy, chichoty oraz muzyka tworzące istną kakofonię. Festiwal światło dźwięk.

Kasztany! Pomysł papieża. Dziwki niczym świnie pełzające po ziemię oraz szukające trufli, które podczas uczty zastąpiono kasztanami. Gole, zakurzona, wciskające się pod każdą ławę, pod stół, krzesła, rzucające się pomiędzy nogi.
- Merda – mruknął Marco pod nosem cicho robiąc dobrą oficjalnie minę do złej gry - gdzie ja wdepnąłem?
Jednak inni bawili się fantastycznie.
- Ej ty! Dawaj mała, tam masz, pod ławą – rozbawiony Sonieri wskazał leżąca kupę kasztanów.
- Dwa dublony na rudą! – wrzasnął brodaty kondotier na swoją faworytkę, kiedy biskup Rzymu ogłosił nowe zawody.
- Przyjmuję! – odkrzyknął ktoś. – Na ta cycatą czarnulkę. Ej ty, dukat dla ciebie, jak się sprężysz – dodał jej dopingu powodując, że piersiasta dziwka niemal rzuciła się szorując obliczem o podłogę. Niemal zżerała owe kasztany wypluwając potem do podsuwanego kosza. Wypinanie gołego tyłka oraz ukazywanie reszty obfitych wdzięków było stanowczo owej kobiecie obojętne. Jako przodownica swojego zawodu, przepuściła pomiędzy nogami pewnie niejeden batalion wojska i gdzieś miała pożądliwe spojrzenia zebranej arystokracji. Także inni zaczęli się zakładać. Dziewczyny przyspieszyły. Szlacheckie zakłady oznaczały pieniądz, także dla nich.
- Szybciej żesz suko! – wściekł się któryś ze stawiających na szczupłą, nastoletnią brunetkę mającą wyraźne znamię na barku. Widać uznał, że nie dosyć się stara i podchodząc do niej dał jej kopniaka w wypięty tyłek.
- Augh – może nawet nie było tak silne owo uderzenie nogą, ale zaskakujące. Pchnięta siłą ciosu dziewczyna odruchowo spięła się, - Ughhh – połykając wzięty co dopiero do ust kasztan, szczęśliwie niezbyt duży.
- Zbierać masz, nie żreć, szybciej, bo … - pogroził jej pięścią, kiedy młodziutka prostytutka zaczerwieniona ze strachu dała nura pod stół.

Straszliwe zamieszanie.
- Ha, mam cię! – głośno rozległ się krzyk rozbawionego Paolo Orsiniego, któremu pełzająca obok prostytutka wylała na spodnie kielich wina. Wyglądał obecnie, jakby się posikał.
- Ha! Nieźle mości panie, wiwat za naszego małolata – usiłowała krząknąć siedząca obok baronowa Matylda Sonieri, ale niespodziewanie, którąś z panienek przystawiła się do niej. Jednak widocznie się nie spodobała, jednak wkrótce znalazła się kolejna. Jędrna brunetka wyglądająca na szwarną, wiejską dziewuchę. Czcigodne baronostwo całkowicie zgodnie podzieliło się jej piersiami. Pan lewą, pani prawą, zaś Orsini obok, dopingowany przez dwóch kompanów niższego stopnia podniósł swoją dziewkę, chwycił za rękę oraz wykręcił przygniatając twarzą do stołu tak, że wpadła licem na jabłkową marmoladę.
- Auuu … ghh! – wrzasnęła dziewka zaskoczona, dławiąc się trochę owocowa mazią, w której miała wymazana twarz i długie czarne włosy.
- To za moje brudne spodnie – parsknął Orsini unosząc dłoń do solidnego klapsa.
- Ogh … boli, aaa! – rzeczywiście krzyknęła boleśnie odruchowo napinając mięśnie, kiedy żołnierskie łapsko trzasnęło ją po pupie zostawiając czerwony, piekący ślad.
- Jeszcze jeden! – wydarł się ktoś, ale Orsini nie miał ochoty zwlekać. Szybko popuścił pasa osuwając spodnie. Dziewka chyba zresztą też wolała, żeby ktoś używał sobie wedle znanego sposobu, niż dawał jej lanie.
- Ach … uff, panie, nie tak szybko, masz takiego dużego … - jęknęła, zapewne znaną sobie metodą, odsuwając wolną ręką wypełniony resztkami marmolady półmisek. Podstawa niewątpliwie to wygodne, wypracowane doświadczeniem, ułożenie, myślała pewnie dziewka, gdyż później nawet uśmiechnęła się, ruszając jedynie pupą oraz sztucznie trochę pojękując, wedle prawideł wszelkich swojej rozrywkowej profesji. Zaś piekący zadek? Trzeba wytrzymać, pewnie nie pierwszy raz oraz nie ostatni jeszcze.

***

Przy drugim krańcu stołu wcale nie było lepiej. Córy Rzymu, jak nazwał dziewczyny papież, choć właściwsze byłoby: Córy Koryntu, szalały, tańczyły, zaczepiając gości oraz służących. Póki co, Marco potrafił się jeszcze uchronić. Kiedy jedna blondyna, obdarzona parą melonów zapewne, zamiast normalnego biustu, usiłowała mu skoczyć na kolana, po prostu przesunął się tak, że wylądowała u zachwyconego zresztą sytuacją jakiegoś biskupa. Na inną zaś spojrzał tak wściekle, że kobiecie lubieżny usmeich zastygł w pół słowa. Widać jednak spotkał absolutną profesjonalistkę. Dziewczyna zrozumiała przekaz oraz obrała sobie na powrót za cel kasztany.

Takie mijanki nie mogły jednak trwać cały czas. Jeszcze papież mógł się obrazić, czy co. Jednak stanowczo nie interesowały go takie gry. Szlag trafił! Czyż jedna naga niewiasta nie wygląda wiele bardziej ponętnie, niż jednocześnie kilkadziesiąt podrygujących, niczym popychany morską bryzą strach do odpędzania wróbli? Według niego, stanowczo właśnie tak. Jakimś sposobem znowu stanęła mu we wspomnieniach poznana wcześniej panna di Betto. Pewnie dawno już pojechała do domu, ułożyć się oraz wypocząć po przyjęciu … uśmiechnął się.
- A ty co, nie bawisz się? – usłyszał nagle głos Paolo Orsiniego, który skończył nieco wcześniej używać sobie na przyciśniętej do stołu dziewczynie. Podszedł właśnie dopinając spodnie oraz ściągając pas.
- Nie, czemu brachu, wypiłem trochę, ech … - Pizańczyk chciał się wydać bardziej nietrzeźwym, niż w rzeczywistości. Uśmiechnął się głupio, co akurat umiał odegrać całkiem gracko.
- Buuuch, haha, dałeś ciała. Nie chlap sobie tyle na przyjęciach papieskich. Wino jest dobre, ale kiedy go zbyt wiele, nie zaspokoisz dziewki – widać było, że Orsini jest wyjątkowo rozradowany. Widać faktycznie potrzebował rozładowania napięcia pomiędzy swoimi nogami. Dlatego rzucił dobrą radę naprawdę życzliwym tonem, dokładnie takim, jaki przybiera mentor pomagając swojemu niedoświadczonemu uczniowi.
- Taaa wiesz Paolo, rzeczywiście nieco za dużo, ale normalnie nie było okazji. Wiesz, tam, podczas kampanii, głównie mieliśmy szczyny kwaśne.
- Hehe, tutaj jest Rzym, brachu, kompletnie inne uczty oraz inne panienki. Chcesz się też założyć? Wedle mnie ta mająca pieprzyk na dupie będzie


Orsini pomrukiwał coś jeszcze pod nosem, ale Marco go nie słuchał. Od jakiegoś czasu wpatrywał się w ową koszmarną z jednej strony, zaś jednak z drugiej arcywesołą scenę, jakby spodziewając się czegoś. Co prawda myślał raczej, że ktoś się nagle durnie potknie, przewróci stół, zaś pijany kondotier w wywalonym fiutem skoczy na biskupa, biorąc go za jakąś lalę. Nie sprawdziło się. Ale wyostrzone zmysły zareagowały. Zbliżająca się do papieża dziwka. Rozbity dzban, uśmiech swawolnego papieża, który zdołał gwałtownie odsunąć się ratując szaty od poplamienia. Nagłe uniesienie dłoni trzymającej widelec, błysk przerażonego oka Borgii oraz dzban, który wyfrunął z ręki Vicontiego. Nawet nie myślał, co robi. Złapał cokolwiek, prawdopodobnie, gdyby był to talerz wypełniony jajami, rzuciłby tak samo choć pewnie nietrafnie.

Wszystko spowolniło. Ruch wzniesionej ręki, która usiłowała ugodzić papieża, lot wypełnionego winem, glinianego dzbanka, zadawany cios oraz uderzenie, które zwaliło nierządnicę ze stołu przerywając zamach. Wolno, bardzo wolno … Błysk! Gwałtownie wszystko przyśpieszyło. Upadek kobiety, która pomimo zamroczenia próbowała się zerwać, krzyk papieża oraz błysk oręża Michelotta, ratującego swojego suwerena.

Moment trwała cisza, jakby widzowie tej sceny nie rozumieli, co się stało. Aż nagle wybuchnął wściekły ryk, chaos, zamieszanie!
- Porca miseria!
- Fica!
- Putain!
- Merde!
- Schiffo!

Krzyki, przekleństwa włoskie oraz francuskie przecięły powietrze komnaty. Sparaliżowany strachem tłum, groźniejszy niżeli wściekły bawół. Uciekające dziewki, lądujący się pod stół baron.
- Aaa … ughhh, och … - straszny okrzyk uciekającej dziewczyny, która stanęła na turlający się po podłodze kasztan. Nagle niespodziewany ból nogi oraz śliźnięcie … - Aaa! – jęk potężny, kiedy poleciała na kamienną podłogę uderzając o nią boleśnie tyłkiem. Wpadły na nią jakieś jeszcze inne. Kompletne zamieszanie.
- Och, nie …
- Nic …
- Panie
… - zawodziły, krzyczały, lecz nade wszystko chciały uciec jak najdalej od tej potwornej Sali.
- Bronić Jego Świątobliwości! – ryknął Marco wyskakując na stół. Któż wie bowiem, czy kobieta planująca uwidelcowanie papieża nie miała wspólników – Zamknijcie te pieprzone drzwi! Nie wypuszczać – ryknął do służących oraz kilku niższych rangą wojskowych. – Pilnować je, może coś wiedzą. Paolo – szybko rzucił do Orsiniego, który dopiero się opanował – ściągaj swoich ludzi, niech obstawią wyjścia, łap kogokolwiek. Jeśli ktokolwiek z nią współpracował, może jeszcze nie uciekł – rzucił rozkazy dotyczące samych podstaw. Liczył jednak, że resztę poleceń wyda albo Jego Świątobliwość, któremu widocznie nic się nie stało, albo przynajmniej jego nieodrodny synalek.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 27-03-2013 o 10:55.
Kelly jest offline