Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2013, 23:38   #175
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
oraz pozostali wraz z Mistrzem, wyjąwszy Gomrunda

Świt przywitał grubszym słowem, przed wieżę w celu wiadomym wylazł niechętnie, jakby przez noc uświadomił sobie na nowo, ile ma lat. Ktoś złośliwy – gdyby już się zbudził – mógłby uznać, że nie przypadkiem przez tę, którą spędził w jednym pokoju z Sylwią. I chociaż nawet czatując pod drzwiami, niewiele by się ów ciekawski ktoś o szczegółach dowiedział, może nawet miałby trochę racji. Tyle że nie w takim sensie, który usprawiedliwiłby znaczące uśmieszki...

Troskliwie ułożył ją w łóżku, pogładził z westchnieniem po włosach, napatrzył się smętnie w słabym blasku nocnej lampki na dziewczęcą twarz, naznaczoną goblinią strzałą. Przytargał nawet z dołu cebrzyk świeżej wody i czysty kubek na rano. Ale zasnąć nie mógł, zapadał się tylko coraz głębiej w miękkie posłanie. Z łokciem pod głową, bez ruchu, choć nawet przemarsz goblinów przez sypialnię nie obudziłby zmożonej alkoholowym snem dziewczyny, ubranej w sukienkę Mary. Ładną. Przyjemną w dotyku. I pewnie dużo droższą niż wszystkie, w których swoją żonę kiedykolwiek oglądał.

O poranku sprawdził czujność kompanów skrzypieniem kuchennej pompy i bulgotem w rurach. W mniej więcej trzech na pięć altdorfskich lokali potrafił dojść do podwórzowego koryta, w ogóle nie otwierając oczu, ale mógł tylko się domyślać, ile łatwiejszą może uczynić konfrontację ze światem w ciężki poranek balia gorącej wody.
Pytanie o to Sylwii byłoby chyba jeszcze głupsze niż sztubacka chęć poobserwowania efektów osobiście.
Z obowiązku – ma się rozumieć – zaangażowanego badacza.

*

Nie pamiętała, jak znalazła się w tej pościeli, w sukience, bez butów. Z jękiem podniosła się, żeby spojrzeć, gdzie jest jej plecak. Stał przy łóżku, obok niego nogi w męskich butach. Wolno podniosła wzrok na ich właściciela. Znad balii, do której Dietrich nalewał wodę, buchała gorąca para.
Powoli sobie przypominała. Pijaństwo. Wspinaczkę i to, że postanowiła zdrzemnąć się na chwilę na dachu. Podniosła się z łóżka.
– Jest rano? – zapytała. Zmęczyła się nawet tym jednym zdaniem. Wzrok sam wędrował do bali z wodą. – Mogę?
W odpowiedzi uśmiechnął się ciepło, kiwnął głową i podał Sylwii kubek chłodnej wody. Dobrze zaznajomiony z przyjemnościami, których właśnie zaznawała, nie sądził, żeby w tej chwili bardziej doceniła jakiekolwiek słowa.
Nie dała mu w żaden sposób znać, że chciałaby zostać sama, więc bez fałszywego skrępowania patrzył, jak zdejmuje sukienkę i w krytycznym momencie wyciągnął ramię, żeby miała czego się przytrzymać. Potem pomógł jej bezpiecznie wleźć do balii, a kiedy już solidnie się wymoczyła, podsunął miękki ręcznik. I dwie pomocne dłonie.

Tylko na śniadanie zabrakło już czasu. Czym zresztą niespecjalnie się zmartwił, bo prowiantu i ochoty – przynajmniej w niektórych wypadkach – też.

*

Nowe porządki w Grissenwaldzie chyba na nikim nie zrobiły dobrego wrażenia, zwłaszcza uzupełnione relacją Szczura z wypadków ostatniej nocy. Spieler – osobnik zatwardziale miejski, który cenił sobie bruk pod stopami i przysłaniające horyzont mury – pożałował nagle, że marsz przez spokojne, wiejskie krajobrazy nie mógł potrwać dłużej. Owszem, wszyscy byli głodni i – niektórzy w dwójnasób nawet – zmęczeni, nic jednak nie wskazywało na to, że za bramą będą mogli w spokoju odetchnąć albo choćby się dobrze posilić.
Pozostało tylko życzyć Płomiennemu powodzenia w układach z brodaczami, zaklepać udział w szykującej się być może zabawie i zaraz trzeba było gnać do naczelnej, taka jej mać, kluczniczki miasta; potem wywiedzieć się, kto i jak wielką krzywdę wyrządził Julicie, przy okazji połatać fachowo tych, którzy tego potrzebują, wreszcie dostać się na Świt po zabawki dla Gomrunda, a jak się nadarzy okazja, to samemu też dozbroić się w jakiś zgrabny kawałek stali. No i przegryźć coś w biegu.
Nie miał nawet serca pogniewać się na Ericha za jego błazeńską propozycję, bo sam z przyjemnością by na nią przystał, gdyby nie pilne obowiązki wobec Gomrunda, wobec Julity... I Mary Herzen. Czuł wprawdzie, że wyprawa do wieży coś zmieniła, ale noc rozmyślań to było jeszcze za mało, żeby potrafił choćby sobie samemu jasno wytłumaczyć co.

*

Strażnika przed budynkiem sądu do ruszenia leniwego zadu przekonała dopiero zawartość Konradowego worka. Kiedy jednak już do niego zajrzał, sprawił się lepiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. A przynajmniej Spieler, przez lata przestane przy najróżniejszych altdorfskich przybytkach świetnie zaznajomiony ze sposobami na wszelkich natrętów. Nieznośna opieszałość była jednym z najlepszych, zaraz po uporczywej głupocie.
Może właśnie dlatego na pojawienie się przedstawicielki prawa najszybciej – w swoim niepowtarzalnym stylu – zareagował Erich:
– Co Pani robi dziś wieczorem po wieszaniu? Może byśmy wyskoczyli potańczyć? Lubi Pani wolne kawałki? Nie czuje się Pani czasami samotna na szczytach władzy? Wiem, co Pani czuje, kiedyś powoziłem końskim zaprzęgiem.

Kapitan Hess obdarzyła wozaka spojrzeniem ani rozbawionym, ani rozgniewanym. Jakikolwiek efekt chciał osiągnąć, zdawała się nijak nie wytrącona ze spokojnej równowagi, jaka cechowała ją już przy ich ostatnim spotkaniu. Coś zresztą w tym, jak patrzyła nie tylko na niego, ale i na innych, zdawało się ogłaszać wszem i wobec: „umrę niezwiązawszy się z żadnym mężczyzną”.
– Powiedziano mi, że wróciliście i że macie ze sobą... coś na potwierdzenie bytności zielonoskórych w okolicy...
Widok goblińskiego łba za to dokonał tego, czego nie zdołał własny urok Ericha. Kapitan, zbladłszy, odwróciła wzrok i przykryła usta. Znać było, że strażnik nie powiedział jej, jaki to dowód ze sobą przywieźli. Szybko jednak zebrała się w sobie i na jej twarz powróciła „biała kartka”.
– Czy to gobliny stoją za mordowaniem farmerów?
– Na farmach znaleźliśmy ślady pobytu goblinów i ich cholernych wilków – powiedział Konrad. – Zanim dotarliśmy do wieży, natrafiliśmy na trupy dwóch konstabli i krasnoluda. Nafaszerowani strzałami. – Konrad podał pani kapitan jedną z zabranych strzał. – No i ślady zębów wilczych też nosiły. Gdy dotarliśmy do wieży maga, to nas te zielonoskórce zaatakowały. Siedziały w kopalni i robiły wypady we wszystkie strony.
– Too... dużo zmienia –
stwierdziła, ważąc słowa Konrada, po czym spojrzała na szubienicę. – Niestety nie wszystko. Ale będę mogła ukrócić to szaleństwo, jakie rozpętał Strassdorfer wokół krasnoludów. O ile, oczywiście, one nie zrobią czegoś nierozważnego. A czy znaleźliście w wieży Marę Herzen?

– Nie – odparł z tyłu Spieler, posyłając pani kapitan krótkie acz przenikliwe spojrzenie, i zaraz wrócił do niezobowiązującej obserwacji skupionych na placu gapiów. Jakby miał absolutną pewność, że w tym jednym słowie zawarł wszystko, co mogłoby ją zaciekawić.
Chcąc nie chcąc, zauważył wśród gawiedzi tykowatą sylwetkę Strassdorfera. Kilkoro ludzi właśnie pozdrawiało go, klepiąc po ramieniu.
Kapitan kiwnęła głową.
– Będą musiały wystarczyć Wasze zeznania. Przyjdźcie proszę po egzekucji do tego budynku. Sędzia na pewno dzięki temu zakaże dalszego nękania krasnoludów.
Spieler odwrócił się powoli, ale mało kto nabrałby się na jego pozorny spokój, kiedy ignorując ostrzegawcze spojrzenia strażników, przepchnął się między chłopakami, żeby z bliska spojrzeć władzy w nozdrza i wycedzić ponuro:
– Popraw mnie, słonko, jeśli się mylę, ale konopny krawat za niewinność to całkiem elegancki sposób nękania.
Grissenwaldzcy strażnicy poruszyli się nerwowo na te słowa, ale kapitan pokazała im, że mają zachować spokój.
– Krasnolud ma zawisnąć za to, że pomógł swojemu kompanowi zabić mieszkańca Grissenwaldu. Tak orzekł sąd.
– Sram na taki sąd –
warknął na to Spieler, ale cofnął się zaraz od schodów, żeby nie drażnić już bardziej tej durnej kwoki na grzędzie i jej kogucików. Nic dobrego by z tego nie wyszło, tylko kolejne problemy.
Wozak posmutniał i zaczął ronić łzy. Nic nie mógł na to poradzić, to był o ile można to tak określić, nerwowy płacz.
– A na podstawie jakich dowodów tak orzekł, jeśli można wiedzieć?

Na widok roniącego łzy Oldenbacha kobieta westchnęła ciężko.
– Panowie... Miasto jest wam wdzięczne za pomoc w odkryciu, że w okolicy grasują gobliny, ale w sprawie krasnoluda wyrok już zapadł. Karel Strassdorfer ostatecznie przekonał sędziego do swojego punktu widzenia. Krasnolud zapłaci za to, co zrobił. Wśród świadków jest zbyt dużo zwolenników tego podżegacza. Przykro mi. Prywatnie się z nim nie zgadzam, co właśnie oznajmiałam sędziemu, ale formalnie wyrok może podważyć tylko wysoki kapłan Sigmara, nulneński asesor lub książę Pfeifraucher. Żadnego z nich nie spodziewamy się tu w najbliższym czasie.
I po tych słowach chciała już odejść, gdy nagle zatrzymała się i dodała.
– Byłabym zapomniała. Wasza przyjaciółka została dotkliwie pobita przez, niestety, miejscowych mieszkańców. Natenczas kazałam pilnować dostępu i do niej, i do waszej łodzi, aby nikt niczego nie ukradł. Skoro już wróciliście, to zwolnię swoich ludzi. Jako rekompensatę przekażę właścicielowi Czarnych Szczytów, by nie liczył Wam za nocleg i przygotował trochę prowiantu na dalszą podróż. A teraz wybaczcie. Muszę przekazać złe wieści dwóm nowym wdowom i przygotować swoich ludzi do oczyszczenia kopalni.
- A kiedy odbędzie się proces owych mieszkańców? -
spytał Konrad. - Jak rozumiem, za sam pobyt w miejscu przestępstwa krasnolud zawiśnie, a tym, co pobili członka naszej załogi, nic się nie stanie?
 
Betterman jest offline