Karta postaci (rozbudowana, może dzięki temu uda mi się załapać na sesję
)
ImiÄ™: Larch
Nazwisko: Swamp
Wzrost: 192
Wiek: 20 lat
Rasa: człowiek
Profesja: wojownik
Wygląd zewnętrzny:
dość szczupły, wysoki mężczyzna, dość krótkie, ciemno blond włosy, opalona, gładko ogolona twarz; niebieskie oczy;
strój – szara koszula; ciemnoszara bluza i czarne spodnie; wysokie, skórzane buty; szeroki pas z klamrÄ… (galopujÄ…cy rumak); brÄ…zowa zbroja skórzana, ćwiekowana; pÅ‚aszcz z kapturem.
Znaki szczególne, - blizny, biżuteria:
- niewielka blizna na lewym policzku
- srebrny pierścień na serdecznym palcu prawej ręki
- srebrny medalion na szyi (orzeł na gałęzi)
Rodzina:
Matka - Etel z domu DeFox (nie żyje od 5 lat)
Ojciec - Jovis Roy (nie żyje od 3 lat)
Krewni ojca - brak danych.
Krewni matki:
DeFox - rodzina kupiecka mieszka w odległym portowym mieście (to znaczy na drugim końcu kontynentu); bliższych szczegółów brak
Historia postaci
Kilka dni temu skończyłem 20 lat, ale oprócz mnie nikt o tym nie pamięta. I trudno się dziwić...
Urodziłem się w niewielkiej osadzie, niedaleko dużego miasta na zachodzie. Jego nazwa niech pozostanie tajemnicą. Mój ojciec był początkowo strażnikiem karawan, a potem odziedziczył kawałek ziemi i zajmował się ogrodnictwem. Matka, która nie żyje od kilku lat, pochodziła z kupieckiej rodziny, która wyrzekła się jej po ślubie z moim ojcem.
Byłem jedynakiem. Dzięki matce nauczyłem się składać litery w słowa, a ojciec dopilnował, bym rozwinął się fizycznie. Nauczyłem się trochę gotować, umiem upiec nienajgorszy chleb, ściąć drzewo i porąbać, rozpalić ogień. Dzięki rówieśnikom nauczyłem się zakładać sidła, władać procą, rzucać nożem i toporkiem oraz pływać. Umiejętności w gospodarstwie mało przydatne...
Mniej więcej trzy lata temu mój ojciec zginął w lesie, przywalony drzewem, które runęło niespodziewanie. Tydzień po pogrzebie w moim domu zjawił się człowiek, który miał w ręku akt własności mojej ziemi. Sfałszowany, ale on miał świadków i poparcie sądu. Nie mogłem wygrać. Tego samego dnia doszły do mnie słuchy, że chwalił się swoim sprytem i śmiał się ze mnie...
Dwa dni później opuściłem tamte strony. Zabrałem ze sobą parę przydatnych przedmiotów, garść monet i kilka rodzinnych pamiątek, między innymi medalion mojej matki. Za plecami zostawiłem płonący dom rodzinny ze zwłokami aktualnego właściciela w środku. Żałowałem tylko, że nie mogłem zabrać konia. Ale wtedy nie wyglądałoby to na wypadek po wielkiej libacji.
Pierwsze dni byÅ‚y dość trudne. Co prawda miaÅ‚em nieco pieniÄ™dzy, ale nawet najbardziej wypchana sakiewka ma swoje dno. StaraÅ‚em siÄ™ zatem wykorzystać moje umiejÄ™tnoÅ›ci. SzaÅ‚as staÅ‚ siÄ™ moim tymczasowym domem. Wnyki i proca zapewniaÅ‚y mi nieco pożywienia, wodÄ™ i ogieÅ„ miaÅ‚em, ale szybko stwierdziÅ‚em, że koczowanie w lesie niezbyt mi odpowiada. RuszyÅ‚em wiÄ™c na wschód, od czasu do czasu zachodzÄ…c do wsi i podejmujÄ…c siÄ™ dorywczych zajęć, zwykle za nocleg i jedzenie. Na wszelki wypadek zmieniÅ‚em nazwisko. I życie pÅ‚ynęło – raz na wozie, raz... piechotÄ…...
Taki wędrowny tryb życia skończył się, a raczej - zmienił swój charakter - niespodziewanie. Tego dnia wędrowałem niezbyt szerokim traktem, gdy usłyszałem dochodzące zza zakrętu odgłosy walki. Zanurkowałem w krzakach i pokradłem się kawałek. Ujrzałem kilku bandytów atakujących trzy kupieckie wozy. Atakowani trzymali się nieźle, ale doszedłem do wniosku, że pomoc by im się przydała. Celny rzut nożem powalił jednego z bandytów, uderzenie ciężkim kijem posłało na ziemię drugiego...
Gdy otworzyłem oczy dowiedziałem się od właściciela karawany, pana Cranstona, że moja pomoc przeważyła szale. A że jeden z obrońców trafił nie tego, kogo chciał... Trudno... Ojciec zawsze mi mówił, że mam twardy łeb. Mój udział w łupie stanowiła ćwiekowana zbroja, miecz, niezła kuszę, garść monet i buty - dużo lepsze od moich, nieco już sfatygowanych. Oraz niewielka blizna na policzku. W podziękowaniu za pomoc dostałem miejsce w karawanie w charakterze dodatkowego strażnika. W taki sposób zrobiłem pierwszy krok w stronę obecnego zawodu.
Z panem Cranstonem dotarłem do miasta, gdzie dzięki niemu dostałem pracę strażnika u bogatego mieszczanina. Zima minęła mi na pracy, nauce władania bronią i szlifowaniu umiejętności czytania i liczenia.
Wiosną drogi pana Cranstona i moja rozeszły się - on został w mieście, a ja z kolejną karawaną ruszyłem na zachód. Polubiłem to życie... Towarzyszę karawanom od ponad dwóch lat. Niektórzy uznaliby, że to dość nudne zajęcie (nie licząc oczywiście okresowych napadów i niezbyt częstych wizyt w tawernach), ale ja nie narzekam. Nawet w czasie zwykłej podróży coś się dzieje. Poznaje się nowe okolice, nowych ludzi. A przygody też się zdarzają. Szczególnie pamiętam jedno zdarzenie... Niezbyt dawno, w małym miasteczku, spotkało mnie coś dziwnego... Ktoś chciał ukraść mój medalion... Nie sakiewkę, dość pełną, ale właśnie medalion. Ciekawe, po co on komu...
Broń:
Magia: - chciałby, ale nie zna