Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2013, 13:57   #367
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Zimne oko małej kamery ustawionej na trójnogu obserwowało beznamiętnie scenę. Mężczyzna oddychał ciężko, trzymając się za zraniony bok.

- Taki gówniarz...- wysyczał, wyglądając przez okno. Zasunął szczelnie żaluzje i jeszcze raz sprawdził kamerę. Rozejrzał się, zerknął na zegarek. Trzeba było teraz po sobie posprzątać, i to szybko. Zanim wziął się do roboty, odruchowo sprawdził czy w wewnętrznej kieszeni marynarki na pewno jest świeże nagranie na małej karcie pamięci. Było oczywiście tam, gdzie przed chwilą je sam włożył. Nie powinno tutaj zostać. Na pewno zainteresuje też zleceniodawcę. Rana bolała, opatrzona jedynie pobieżnie, ale musiała zaczekać. Zanim ręce w białych gumowych rękawiczkach zabrały się za zacieranie śladów, najpierw jeszcze wyjęły niewielki czarny telefon. Pokój na moment rozświetlił błysk flesza wbudowanego weń aparatu fotograficznego.






THE SOLO, THE FORGER, THE FORGER'S WINGMAN, THE SIXTH-MAN, THE ROOKIE


― Czy oni nie powinni już się wybudzić? ― spytał Cryer.

W doktora Sukina nagle jakby coś wstąpiło.

- Już?! - poderwał się, wywalając przy okazji szklankę z niedopitym napojem - Cholera jasna, z drogi!

Rosjanin wyrwał z szuflady coś co było owinięte jasną szmatą i nie zadając sobie nawet trudu by ją domknąć runął potykając się niemal o nogi siedzących w fotelach. Zaskoczony John odsunął się w ostatniej chwili. Sukin przemknął obok niego jak rakieta. Huknęły drzwi od pomieszczenia i już doktora nie było, tylko podeszwy butów doktora zatupotały na zewnątrz...

Pozostali na poddaszu wymienili zdziwione spojrzenia. Nagle okazało się, że spojrzeń jest więcej niż przed momentem.






THE CHEMIST


Dyżurka, królestwo boskiego Rodrigo, nie zmieniła się zbytnio. Strażnik nie trudził się nawet specjalnie by ukryć butelki po piwie, którym raczył się zapewne od rana. Ale trzeba było mu przyznać, że przynajmniej poznał Antonię i jak dżentelmen zaprosił ją do środka. Teraz siedziała swą szeroką brazylijską pupą na pulpicie, z wysoka patrząc na rozpartego na obrotowym krześle portorykańczyka. Rodrigo udawał, że nie zwraca uwagi na stojącą na podłodze klatkę z wielkim i nerwowym aktualnie białym szczurem.

- ...i nie zostawili adresu?
- No nie. - pokręcił głową z troską cieć - Pan Malcolm zostawił tylko numer do siebie, że jakby co się działo to koniecznie mam dzwonić.

- Dzwoniłeś? - Ramos zadała kolejne pytanie.
- Dzwoniłem. Ale dopiero dzisiaj. Właściwie przed chwilą. - wyznał Rodrigo, taksując co jakiś czas pożądliwym wzrokiem machające przed jego nosem kobiece nogi.
- Czyli coś się działo. - walczyła z własną irytacją. Noc w podniebnej podróży nie obdarzyła ją formą ani szczególnym humorem. Jetlag i zwykły niedobór snu dawały znać o sobie.
- Do dzisiaj nic. - ziewnął portorykańczyk, sięgnął do szuflady i machnął Antonii przed oczyma jakąś niewielką, zwykłą kopertą - Ale rano przyszła poczta na ten adres. Oprócz adresu było na niej imię “Malcolm”. No to dzwoniłem powiedzieć.

Ramos zdążyła dostrzec, że w rogu gdzie wpisywało się nadawcę, widniały też inne trzy litery. T.O.M. Spróbowała chwycić wystawioną ku niej korespondencję, ale Rodrigo okazał się szybki jak piskorz.

- Ej, ej, ej! - zasłonił sobą rękę trzymającą kopertę - To nie dla ciebie, tylko dla szefa. Oddam do rąk własnych. I jakbyś nie wiedziała, też zostałem przyjęty do zespołu.

Antonia obdarzyła go spojrzeniem zarezerwowanym zwykle dla dziwów przyrody. Rodrigo wzruszył ramionami i wrzucił kopertę do swojej szuflady.
- Co powiedział Malcolm? - spytała, przysuwając się nieco.
- A nic. - prytnął ustami - Bo kurna nie odbiera telefonu. Piłowałem i piłowałem aż mnie ucho już wzięło i rozbolało.

Portorykańczyk położył dłoń na dyżurnym telefonie, starym białym aparacie z faksem. Na wiszącym obok papierze ze spisem potrzebnych telefonów alarmowych i innych Ramos dostrzegła świeżo przyklejoną żółtą karteczkę z rzędem cyfr komórki.
- No to może spróbuję jeszcze raz, nie? Przy okazji powiem, żeś przyjechała.





THE MARK, THE EXTRACTOR, THE ARCHITECT, THE POINT-MAN


- Alpha, Bravo!! Zdejmujemy bandytów, potem ogień na drzwi!!

Malcolm mierzy, delikatnie pociąga za spust. Widzi wszystko jak na zwolnionym filmie, widzi przekrój całego pomieszczenia. Widzi opadającego między jakieś graty Willa, cudem unikającego połamania sobie nóg, chowającego się za stertą gruzu. Widzi lecącą ukosem przez pomieszczenie stalową szafę...Biegnących ku nim wietnamczyków. Widzi Mirandę, mimo poranionej ręki wykonującej akrobatyczny upadek, połączony z przekozłowaniem się za linię stołów, uchodzącą przed strzałami idącego ku niej z pistoletem w dłoni niskiego, wąsatego azjaty w czerwonej opasce z trupimi czaszkami na głowie.

Widzi, jak nagle ludzie komendanta podrywają się z ziemi, fruną jak szmaciane lalki, dzieląc los szaf, sztab i wszystkiego co mknie ku opuszczającemu się coraz bardziej sufitowi. Widzi, jak jeden z nich krzyczy przygwożdżony z wielką siłą do stropu, rozłożony niczym na kole tortur, z rozrzuconymi rękoma i nogami. Drugiego, który moment później podziela jego los, ale uderzając przodem o sufit, który prawdopodobnie miażdży jego twarz. Trzeciego, który lecąc nie przestaje strzelać do Mirandy. Mirandy, która wyskakuje za osłony i odpowiada ogniem: wyćwiczona ręka unosi się i pakuje kolejne kule w lecący ku górze cel, zanim jeszcze mózg dziewczyny zdążył zareagować zdziwieniem że cel porusza się niewłaściwym dla istoty ludzkiej torem.

Widzi to wszystko, ale tak naprawdę zwracał uwagę tylko na Niego. Podobnie wynurzający się zza stołu konferencyjnego Putin nie poświęca uwagi swoim przeczącym prawom grawitacji ludziom, ani latającym wokoło przedmiotom. Ich spojrzenia są wbite nawzajem w siebie, komendant również trzyma wycelowany w Malcolma pistolet, również mierzy i miękko naciska spust.

Pociski z MP5 mkną przez chaos latającego metalu. Złote kule, każda z wygrawerowanym imieniem celu. Ciało Putina targa wstrząs, gdy dwie z nich rozrywają jego lewe udo a następne trzy przyszywają lewe przedramię i obojczyk, jedynie ostatni pocisk z serii wbija się w ścianę. Ale Wódz nie przestaje strzelać, pistolet pluje ogniem. Malcolm widzi uważne spojrzenie przeciwnika, gdy niektóre kule rozpłaszczają się o kevlarową kamizelkę, ale czuje tę jedną bolesną eksplozje żywego ognia gdy pocisk Putina wyrywa mu kawał ciała w miejscu gdzie szyja przechodzi w ramię.

Oczy. Zimne oczy Putina, wpatrzonego w Ekstraktora. Majaczące za goglami, oczy skrytego za hełmem Malcolma. Ostatnie, co każdy z nich zapamięta.

Zanim na głowę spadnie niebo. Zanim skończy się ten sen.






THE TOURIST


Od kiedy Blackwood znalazł się na ziemi, nie zdążyło wydarzyć się już wiele. Ten niosący się po niebie, pośród ulewnego deszczu huk, który mógł być tylko uderzeniem przyciągniętego mocą olbrzymiego magnesu śmigłowca w budynek. Thomas zarejestrował jeszcze biegnącego ku niemu z gęstwiny rozwścieczonego, krzyczącego bojowo wietnamca...Nie zdążył dobiec. Świat zalała nagła jasność, gdy najpierw jedno wyładowanie elektryczne, a zanim kilka innych w ułamku sekundy uderzyły w to samo miejsce gdzie przed chwilą spadł helikopter. Przyciągnięte mocą magnesu olbrzymie ilości energii rozniosły większą część budynku, ale Blackwood tego nie widział. On miał wrażenie, że razem ze spadającym na wszystko jasnym gromem wszystko, cały ten zielony świat nagle implodował zasysając do środka całą rzeczywistość - wietnamca, drzewa, czarne niebo, deszcz i nawet jego samego.

- Już?!

A potem nagle już niczego nie było. Gdy doszedł do siebie, gdy odkrył podstawową prawdę że jednak istnieje, powoli otworzył oczy. Siedział między innymi, na ciemnym poddaszu, w miękkim fotelu, jak inni podpięty kablami do stojącej na stole aparatury. Jak przez mgłę słyszał jakieś rozmowy, usta poruszały się ale dopiero po jakimś czasie udało mu się coś zrozumieć. Dzwonienie w uszach powoli ustawało. Patrzył na twarze Mirandy i Malcolma, mimo iż były opanowane i nieruchome, wiedział że i oni czekają aż w bębenkach ucichnie huk z którym kończył się ich wspólny sen. Will dyszał ciężko i przecierał oczy, jego usta poruszały się. Inni też byli dookoła, chyba wszyscy, choć nie widział na przykład Sukina. Tętno jeszcze nie chciało zwolnić, dłonie zaciskały się nadal na krawędziach wytartego fotela.






THE EXTRACTOR, THE TEAM

- Cholera jasna! Z drogi!

Koniec, kołatało mu się po głowie. Budynek zawalił się...Wieża runęła. Sen skończył się. Elektryczność, pioruny, śmigłowiec, magnes...No tak...Może i tak stabilność...Nie wiadomo. Oczy biegały od fotela do fotela, taksując stan uczestników. Przytomni...Nikt nie został po tamtej stronie...Ale i tak nadal widział tylko to spojrzenie Putina, wypalone pod powiekami jak piętno. Ciało zaczynało działać automatycznie, nawyki po wielu wybudzeniach miał właściwie we krwi. Trening zakończył się, należało więc go podsumować i wyciągnąć wnioski. Ale najpierw poziom zero. Co tu robi...Malcolm nie wstając jeszcze sięgnął po leżący na biurku Sukina własny telefon i obrzucił sprzęt krótkim spojrzeniem. Aparat był zablokowany, ale na ekraniku widniał raport z ostatnich zdarzeń. Nieodebrane połączenia od Rodrigo (7). Wiadomość z pewnego numeru. I jeszcze jedna, z innego - ta druga nawet, jak informowała linia raportu, z załączonym obrazkiem. Oba numery znał. Na obie wiadomości czekał. Co jednak działo się w studio filmowym?

Telefon w ręce Malcolma nagle rozdzwonił się znowu. Ekstraktor miał wrażenie, że wibracja przeniosła się na całe jego ciało. Władimir Władimirowicz Putin patrzył tym samym zimnym, beznamiętnym wzrokiem co zawsze.











THE MARK



Spałem dziś długo, dłużej niż zazwyczaj. Miałem dziwny sen. Zadziwiająco często je ostatnio miewam. Zupełnie jak w innych czasach, zupełnie tak wtedy, zupełnie jak w czasach gdy nie grałem jeszcze głównych ról. W tym dzisiejszym śnie grałem główną rolę. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba byłem na planie filmowym. Świeciły punktowe reflektory, a dekoracje były bardzo sugestywne. To musiała być jakaś wojenna produkcja. W ostatniej scenie, jak mi się wydaje, stałem naprzeciwko jakiegoś człowieka. Człowieka bez twarzy, w czerni, może była to maska...Strzelaliśmy do siebie. Pamiętam, że on strzelał tak, jakby rozmyślnie nie chciał jednak wcale pozbawić mnie życia.

Ja pragnąłem go zabić.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 02-04-2013 o 14:01.
arm1tage jest offline