Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2013, 21:38   #177
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Kemperbad. To miasto... a raczej przerośnięta portowa wioska z jej nieustannym zgrzytem kołowrotów, nawoływaniem robotników, krzykiem mew i wszechobecną wonią soli i (niekoniecznie świeżych) ryb już zawsze będzie jej się kojarzyło z upokorzeniem, którego doznała. Ze zdradą, poczuciem bezsilności i chęcią zemsty.
Rzeka Stir załamywała się z nieznośnym hukiem i spadała wiele metrów w dół, by po drodze w rospryskach piany namalować promieniami wschodzącego słońca malownicze tęcze nad portem. Mara przypomniała sobie odlatującego w dal rudzika i uśmiechnęła się. Może to miejsce nadaje się na nowy początek?
Potrząsnęła głową i położyła rękę na brzuchu. Coraz ciężej jej było podróżować konno, choć nadal upierała się, że na wóz zapakować się nie da. Potrzebowała odpoczynku. Nie minął nawet tydzień od nieudanych poszukiwań pod jeziorem, ale noce spędzone na nasłuchiwaniu zagrożenia dały się im wszystkim we znaki. Przez całą drogę niemal nie odzywali się do siebie. Bo i nie było o czym rozmawiać, wszystko zostało już powiedziane.
Ale... czy na pewno?
Coraz częściej przyłapywała Tonna na przyglądaniu jej się, gdy myślał, że nie patrzy. Miał wtedy taki dziwny wyraz twarzy, jakby... nie. To nie mogło się tak skończyć.

Prawda?

***

“Ex Corde” był już zamknięty, kiedy do niego dotarła ale na całe szczęście pamiętali ją. Zostawiła po sobie dobre wspomnienia, a dziś mogła się też odwdzięczyć za okazaną pomoc i spłacić dług, który zaciągnęła w imieniu Korony. Z ulgą rzuciła się na wąskie łóżko, jakie jej zaproponowano i natychmiast zapadła w głęboki sen bez marzeń. Wiedziała, że tu jest bezpieczna, do tego nie potrzebowała żadnych zapewnień, których też nie było. Martwiłaby się, gdyby były...

***

Obudziła się natychmiast, gdy tylko skrzypnęły drzwi od jej małej sypialni. Z uwagą wysłuchała wszystkiego, co mieli jej do powiedzenia najemnicy i zasępiła się. Za dużo pytań, za mało odpowiedzi, choć każdy trop wydawał się teraz na wagę złota. Tylko co miała teraz z tym zrobić? Pójść jakby nigdy nic na spotkanie Rady? Dorwać Gottarda i... co? Miała swoje sposoby na takich, ale co on jej może powiedzieć, skoro zamówienie zostało złożone i wykonane ponad wiek temu? A co, jeśli on nie z tych Wittgensteinów o których mówił mistrz Lutman?

Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.

Odprawiła obu, choć Mika wyraźnie się ociągał. Musiała pomyśleć. Kiedy wyszli, zabrała się za kolację, którą właścicielka sklepu postawiła jej na niskim stoliku przy łóżku. Uśmiechnęła się, kiedy poczuła w brzuchu delikatne kopnięcie. Nie wiedzieć czemu nagle przypomniała jej się kołysanka, którą dawno temu śpiewała jej matka. Zanuciła kilka wersów, ze zdumieniem stwierdzając, że pamięta wszystkie słowa.

Uśnij, oczka swe zmruż, śpij synku wśród róż,
niech pachnie Ci kwiat, kołysze Cię wiatr.
Jutro znów, jutro znów
z miłych zbudzisz się snów...


Ukołysana własnym śpiewem i wspomnieniem z dzieciństwa, usnęła ponownie. Tyle, że tym razem sny przyszły i nie dawały jej spokoju. Śniła o tym, że nadszedł dla niej czas rozwiązania. Wezwana do rodzącej shallyitka miała jednak coraz gorsze przeczucia. Mara słyszała, jak rozmawia z Tonnem i coś mu gorączkowo tłumaczy. Coś o złej mocy, klątwach, czarach i mutacjach. I o tym, że nie należy o tym mówić matce tylko wmówić, że dziecko urodziło się martwe. Tak będzie lepiej dla nich wszystkich.
Próbowała stamtąd uciec, ale była przywiązana do łóżka. Widziała, jak kapłanka wznosi nóż i tłumaczy, że dziecko jest owinięte pępowiną, którą trzeba przeciąć. A przecież nic takiego nie miało miejsca, wiedziała to...

Obudziła się z krzykiem, zlana potem. Świtało, choć dzień nie zapowiadał się zbyt pogodnie a słońce nie potrafiło się przebić przez zwartą masę chmur. Długo leżała na łóżku nie próbując nawet powstrzymać płynących nieprzerwanym strumieniem łez.
Wiedziała już, co powinna zrobić.

Wyszła do miasta uprzedzając, że może jej nie być kilka godzin, a nawet kilka dni. Wiedziała, że Tonn będzie ją śledził, ale nie miało to znaczenia. I tak jej nie powstrzyma.

***

Chłodna cisza kamiennych murów przybytku Shallyi w pierwszej chwili ją przeraziła. Mara otuliła się ciaśniej płaszczem i już miała odwrócić się na pięcie, gdy usłyszała dochodzący zewsząd szept: czekałam na Ciebie, moje dziecko.
W wejściu do dalszych pomieszczeń stała bardzo stara kapłanka i kiwała na nią ręką. “Chodź”, zdawała się mówić całą sobą. “Chodź, moja córko”...

Poszła.

- Już dobrze, nic nie mów. - staruszka zdawała się czytać w jej myślach więc Mara położyła tylko błagalnym gestem dłonie na brzuchu. Poczuła kopnięcie, po którym skrzywiła się boleśnie. Jej syn nie chciał tu być. Czuła jego złość. Czy to możliwe?

Shallyitka oderwała jej ręce od brzucha i poprowadziła do małej celi w podziemiach. Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku. Wskazała wąski siennik na środku komnatki, na którym czarodziejka z wahaniem się położyła. Wiedziała, że nie ma już odwrotu. Zamknęła oczy i wsłuchała się w głos kapłanki, zaczynającej właśnie inwokację z prośbą o uzdrowienie.
Nie ma już odwrotu.

***

Ból był potworny.
Jakby żywcem rozrywano jej duszę na strzępy.
To, co zrobiła...
Bez mocy czuła się...

Wolna.

Po policzkach spływały jej łzy, ale tym razem były to łzy radości.
Była wolna.

Z niepokojem dotknęła brzucha, ale on nadal tam był. Czuła jego spokój, jakby usnął po długiej nocy pełnej koszmarów.
Kapłanki nie było w celi, choć drzwi - jak się okazało, nadal były zamknięte na klucz.
Kiedy odważyła się wyjść ze świątyni, słońce chyliło się ku zachodowi. Przy wyjściu ze świątyni czekał na nią zdenerwowany do granic możliwości Mika. Od razu wiedział, że coś się zmieniło. Oczy mu rozbłysły kiedy uśmiechnęła się do niego. Skinęła głową i pozwoliła się przytulić.

A jednak mu zależało...

***

Rzeczy pozostawionych w “Ex Corde” nie żałowała. Nie było tego dużo, poza tym większość z nich nie była już jej potrzebna.
Wiedziała, że Tzeench się zemści. Prędzej, czy później. Choć... może jednak nie? Któż mógł przewidzieć wyroki bogów?
Uśmiechnęła się do jadącego obok mężczyzny a ten odwzajemnił uśmiech i podjechał bliżej, by czułym gestem musnąć jej policzek.

Mieli dość pieniędzy, by zacząć nowe życie a o resztę...
o resztę zatroszczą się na miejscu.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline