Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2013, 01:52   #2
Aeshadiv
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Jednym z członków tej przedziwnej kompanii niegodziwców (przynajmniej według uznania większości oddających ducha ludzi) był Miguel. Rdzenny Meksykanie. Z całej ekipy Zbawicieli on zachowywał się chyba najdziwniej. Od czasu do czasu obwąchiwał kogoś, warczał czy rozglądał się po okolicy lustrując morderczym wzrokiem owady latające nad ich głowami. Dodatkowo często rozmawiał ze swoim czworonożnym przyjacielem.



Nie były to o dziwo monologi. „Brat” – bo tak zwracał się Miguel do swojego towarzysza często odpowiadał. A to wymianą spojrzeń, a to warknięciem czy pomrukiwaniem. Jaguar nie był dla Jose zwierzęciem. Był kimś na równi z człowiekiem. Nieraz powtarzał, że jest to dar od jego ojca Tezcatlipoca. Cholernie długie i plączące język imię, co nie? Brzmi jak jakiś piłkarz.

Sam Miguel był przed trzydziestką. Długie proste włosy były upięte w kucyk z tyłu głowy, jedynie dwa pasma od czasu do czasu uciekały zza ucha i opadały wzdłuż skroni i policzków pokrytych licznymi małymi bliznami.
Raz na tydzień, może na dwa tygodnie Miguel poświęcał chwilę na ogolenie się. Stąd te blizny. Nie miał do tego za cholerę talentu. Może przyczyną była też jego maszynka w postaci noża myśliwskiego i woda kałuży czy rzeki jako jego lustro.
Czuć było od niego las. Nie używał żadnych kosmetyków, których teraz i tak nikt nie używa. Z tą drobną różnicą, że on ich nigdy nie stosował. Miasta przyciągały go w jednym celu. Jego ukochane tabletki, które kupował za skóry upolowanych zwierząt. Od czasu do czasu meksykanin łykał jakieś pastylki i momentalnie zaczynał się dziwnie zachowywać. Nie trudno się było domyślić czym jest ów magiczny specyfik.
Przez plecy podziurawionej skórzanej kurki zawieszony był na pasku jego shotgun. Po efektach strzałów jakie dawał ciężko było nazwać go bronią. Był raczej maszynką do mielenia mięsa. Pokazy zawsze były krwawe, a Miguel porównywał je do symfonii, w której śpiewakiem był M1014, a on dyrygentem.

Rękawy kurtki zakrywały jego ramiona pokryte tatuażami i napisami, które sam wyrył sobie na przedramionach. Były to niemożliwe do odczytania dla innych teksty. Co zawierały? Nie wiadomo. Jose wspominał coś, że jest to wszystko zapisane w języku Nahuatl. Gdy po zażyciu swojej kochanej różowej pastylki Miguel czytał czy też wypisywał kolejne śmieszne słówka często padało tam słowo Tezcatlipoca. Kim od do jasnej cholery jest?!

Wracając jednak do teraźniejszości…

- Czuję ich tutaj. Ty też ich czujesz, prawda Bracie? – Miguel szeptem zwrócił się do swojego czworonożnego przyjaciela. Jaguar jedynie popatrzył się prosto w oczy swojemu rozmówcy.
- Dorwiemy ich i zrobimy to co zwykle. Oddamy ich krew naszemu ojcu. Na pewno będzie dla nas łaskawy. – kontynuował Jose wyciągając swój nóż i Desert Eagle’a.
Spokojnym i bezszelestnym krokiem udał się na prawo od ich przyszłych ofiar. Był u siebie w domu, znał las jak własną podziurawioną kieszeń.
 

Ostatnio edytowane przez Nasty : 23-04-2013 o 22:12. Powód: Poprawa błędu.
Aeshadiv jest offline