Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2013, 12:51   #4
Ustronie
 
Ustronie's Avatar
 
Reputacja: 1 Ustronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znany
1223

Niewielka polana rozjaśniana blaskiem gwiazd i księżyca. Wokół rzadki las, z którego dobiegają odgłosy nocnej fauny. Na polanie klęczący mężczyzna z krótkim, zakrzywionym ostrzem w dłoni. Na jego brodatej twarzy gości wyraz skupienia gdy precyzyjnymi ruchami odcina bulwiaste łodygi i umieszcza je w skórzanej torbie zawieszonej u pasa. Mężczyzna pachnie tak dużą ilością rozmaitych ziół, że nawet czuły węch Brandra nie jest w stanie rozpoznać ich wszystkich. Wampir bezszelestnie okrąża polanę, upewniając się, że człowiek jest tutaj sam. Stając tuż za linią drzew, Brandr unosi włócznię do szybkiego, precyzyjnego zamachu. W niebo uderza krótki, gwałtownie urywający się krzyk.


2013

Szmer dobiegający z trumny leżącej tuż obok Jean-Luca ucichł. Uszy wampira zarejestrowały ciche poruszenie. Sekundę później zaciśnięta pięść przebiła wieko trumny na wylot, posyłając dookoła odłamki drewna. Ręka wyprężyła się i zniknęła w wybitym otworze. Druga pięść wybiła otwór tuż obok, i po kilku kolejnych ciosach, większa część wieka została strzaskana uwalniając ukrytą we wnętrzu postać. Potężnie zbudowany mężczyzna potoczył świecącymi krwawą czerwienią oczyma po wnętrzu, prześlizgując spojrzeniem po stojącym w kącie Jean-Lucu. Szczegóły twarzy i sylwetki ukrywał półmrok rzucany przez tańczący płomień, było w niej jednak coś niepokojąco niewłaściwego. Wampir w ciągu kilku sekund otaksował niewielkie wnętrze i wszystkie znajdujące się w nim elementy.

- Stoisz na drodze do wyjścia - rzucił chrapliwym, głębokim głosem w stronę Jean-Luca.


Z trumny leżącej najbardziej po prawej po jakimś czasie dało się słyszeć szczęk metalu o metal. Wieko poruszyło się, co dało kolejną symfonie zgrzytów i stuknięć. Gdy w końcu kawał drewna opadł ze środka trumny wyłonił sie powoli średniego wzrostu mężczyzna. Źródłem hałasu okazała się zbroja, w której temu jegomościowi dane było spędzić tę podróż. Dobre pół minuty rycerz przyglądał się pomieszczeniu, w którym byli. W końcu zdecydował się wstać i wyciągnąć resztę swojego dobytku. W jego dłoni po chwili znalazła się wąska, ale wysoka tarcza z symbolem czerwonego krzyża, jakim posługiwali się templariusze, a przy pasie miecz rycerski. Pod pachą trzymał hełm.

Dopiero gdy zbrojny zbliżył się do źródła światła można było dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Długie włosy opadały na policzki, które mimo zarostu byly widocznie poparzone. Wyglądąło to okropnie, jakby ktoś wlał mu do ust płynne żelazo, a ten nie wytrzymując gorąca wypluł je prosto na swoją brodę. Cały czas milczał lustrując pomieszczenie wzrokiem.

Słysząc hałas dobiegający z trumny po prawej stronie zwinnym krokiem przykleił plecy do ściany naprzeciwko i wyszczerzył zęby w nerwowym grymasie. Jean-Luc dostrzegł wyraźnie to, co wcześniej wywołało nieokreślony niepokój. Zęby mężczyzny nie przypominały ludzkich. Wąskie, ostro zakończone bardziej przywodziły na myśl zęby leśnego drapieżnika.
Brandr uważnie obserwował templariusza nie wykonując żadnego ruchu. Z całej jego postawy emanowała gotowość do skoku, a patrzącym na niego towarzyszyło nieprzyjemne uczucie w okolicach gardła.


Templariusz zerknął po kilku sekundach na mężczyznę, który wydał mu się dzikusem. Zmierzył go wzrokiem zbliżając się o parę kroków. Przekręcił głowę nieco na bok, następnie obszedł nieznajomego jak wilk, który właśnie ogląda swoją bezbronną ofiarę.

Sekundę później zamknął oczy i spojrzał na pierwszego, który z nich się przebudził. Zmarszczył czoło i odezwał się jako pierwszy:

- Kim jesteście i skąd się tu wziąłem? - w jego głosie słychać było wyraźnie północno zachodni akcent.


- Brandr. Nie wiem. - odparł wampir nie spuszczając jarzących się oczu z templariusza, którego uznał za większe zagrożenie.


- Sir Richard Heldson. Syn Bernarda Heldsona. - przedstawił się krzyżowiec, zbliżając się do stolika, na którym leżał kawałek pergaminu. Podniósł świstek i ostrożnie przy lampie spróbował przeczytać co jest tam napisane.


- Nazywam się Jean-Luc Bellerose...- tu przerwał na chwilę, wykonując lekki ukłon w stronę dwójki Spokrewnionych, odpowiedni swojemu francuskiemu pochodzeniu.

- Z przykrością muszę powiedzieć, że wiem niewiele więcej niż wy, panowie. Wracając z wyprawy łowieckiej, zostałem napadnięty przez kilka postaci w opasłych szatach i kapturach. Kiedy doszedłem do siebie, znajdowałem się w tej oto trumnie.

Pomocnie wskazał dłonią na zajmowane do niedawna pudełko.

- Krępowanie kogokolwiek nie było moim zamysłem. Może pan oczywiście opuścić to miejsce kiedy tylko najdzie pana ochota. Zakładając rzecz jasna, że nie zostaliśmy w nim zamknięci.

Pokornie usunął się z drogi Brandra, zapewniając wampirowi o ostrym uzębieniu swobodny dostęp do drzwi. Sam był bardziej zaciekawiony pergaminem analizowanym przez Sir Heldsona, toteż przybliżył się do przedstawiciela rycerstwa, czekając aż ten zrelacjonuje im treść zapisu. Zaglądanie przez ramię nie wchodziło przecież w grę.


Każdy, nawet najbardziej głuchy osobnik w pomieszczeniu dosłyszałby pieśń dochodzącą z jednej z trumien. Niski głos przebijał się przez deski, a nieznane lub niezrozumiałe słowa docierały do uszu. Trzy rzeczy miały miejsce po gwałtownym zakończeniu pieśńi, która trwała dobrą chwilę. Okrzyk, trzask łamanych desek odrzucanych gdzie tylko można oraz zwinny wyskok brodatej i długowłosej postaci. Do jednej z dłoni, doczepiona deska zwisała przebita wydłużonymi nienaturalnie palcami zakończonym sporym pazurem każdy.

- Gdzie są ci, którzy mnie bez wyjaśnień zamknęli? Gdzie są ci, którym zawdzięczam ten uszczerbek na dobrym imieniu? Gdzie są ci, którzy podstępem pozbawili mnie możliwości obrony? Gdzie są, a jak obiecywałem ponawijam ich bebechy na płot dając ucztę krukom i wilkom! Sprawię, że ich śmierć opiewana będzie przez dekady w przy suto zastawionym stole Valhalli, a ich niesława przylgnie na całą wieczność do ich rodzin. - Oczy błąkały się od jednej postaci do drugiej szukając szybkich i konkretnych wyjaśnień. Dopiero po chwili spoczęły na wystroju pomieszczenia i zabawnie zwisającej desce. Dłonie wróciły do normalnych rozmiarów, a oczy nabrały wyrazu pewnego zrozumienia.

-A więc o was mówił ten obleśny wróżbita - wampir przyjrzał się każdemu z obecnych oraz pozostałym trumnom - Wybaczcie mi bałagan. Zwę się Fenrirsulfr. - oparł się o dziwnie płaską ścianę. Nie mogąc się przemóc zaczął śledzić jej teksturę i dłonią podziwiać gładkość. Rysy twarzy zniekształcane były płomieniem jednak każdy dostrzegał mniej lub bardziej twarz typowo północną pooraną kilkoma głębokimi bliznami i złamanym nosem. Skórzany ubiór ozdobiony był różnymi srebrnozłotymi splotami, a ramiona jak i łydki okryte grubowłosym futrem. Dawało to obraz czegoś na podobieństwo wyrośniętego półzwierzęcia, ale w zestawieniu z drobnymi kawałkami drewna osadzonymi na odzieniu stwarzało dość komiczny wygląd.


Brandr widząc, że wampiry zebrane w pomieszczeniu są równie jak on zdezorientowane i zirytowane odprężył się nieco. Tym bardziej, że droga do drzwi była wolna. Wysłuchał spokojnie francuza uśmiechając się w duchu na sugestię, że zamknięte drzwi mogłyby być jakimkolwiek problemem. Nim zdążył zabrać głos, rozległa się pieśń. Usta otwierajace się do wypowiedzi, rozszerzył się jeszcze bardziej oddając konfuzję, jaka ogarnęła Brandra. Przemowa skofundowała go jeszcze bardziej, tak, że zdołał wykrztusić jedynie

- Któż przyjmuje sobie imię po przeklętym Fenrisie?! - Obecność dziwnego śpiewaka sprawiała, że włosy na karku Brandra sterczały ostrzegawczo. Ubrany jak bogaty żeglarz, z twarzy zabijaka i moczymorda, a gada jak pijany skald. Widocznie jeden z tych słabujacych na umyśle Malkavian... Brandr postanowił nie wchodzić mu w drogę i trzymać się na uprzejmy dystans. Nigdy nie wiadomo na co może ktoś taki wpaść, lepiej więc nie prowokować.

Jean-Luc dostatnim odzieniem i wygadaniem sprawiał wrażenie młodego paniczyka albo zamożnego kupca. Przy takich lepiej nie gadać zbyt wiele, nie wiadomo jeszcze czy to nie jeden z takich, co to się potrafią obrazić za byle głupotę i narobić mnóstwa kłopotów. Templariusz zachowywał czujność, a po sposobie w jaki się poruszał widać było, że przywykł do walki. Tytuował się jak jakiś zachodni dworak, choć akcent wskazywał bardziej na Skandynawię. Również intrygująca postać. No, ale potrafi czytać, może więc będzie w stanie powiedzieć więcej o tym, co się tutaj właściwie dzieje. Na razie Brandr postanowił milczeć i słuchać. I obserwować trumny, zastanawiając się kto jeszcze z nich wyjdzie.
 
__________________
[pseudogłęboki cytat autora, którego nie czytałem żadnej pracy, mający sugerować mój wyrafinowany gust i intelektualizm]

Ostatnio edytowane przez Ustronie : 10-04-2013 o 20:12.
Ustronie jest offline