Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2013, 17:43   #5
katai
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
Klasztor Santo Domingo de Silos, A.D. 1223, sierpniowa noc.

Świeca migotała lekko w wieczornej bryzie wpadającej przez uchylone skrzydło wąskiego okna. Opat Bonifatio skrzętnie wypełniał kartę manifestu, podkreślając co ważniejsze postulaty. Na wieczornej mszy zamierzał wygłosić mowę o czystości cielesnej i duchowej gdyż wielu braci ulegało chuci lub dopuszczali się innych grzechów plamiących duszę. Bonifatio wzdrygnął się nieco gdy chłodne palce spoczęły na jego skroni.

-Ah, Donna Francesca!

-Czyżbym wzbudzała w tobie aż taką trwogę seńor?

-Nie, nie skądże, bynajmniej Pani. To tylko odruch...

-Ponoć nerwowość ma związek z niespokojnym sumieniem bracie Bonifatio. - dodała z uśmiechem siadając w alkowie. Mrok zdał się zgęstnieć wokół jej postaci niczym ciemny całun zarzucony na obraz. W ciemności, na tle sylwetki kobiety tliły sie dwa płomyki, darząc opata upiornym spojrzeniem.

-Czyż to nie grzech pałać namiętnością do kobiety, będąc na tak znamienitym stanowisku, mi amado? - dodała, nie ukrywając uszczypliwości.

-Nie drocz się ze mną Pani. Zaiste potępioną ma dusza będzie po wsze czasy lecz to silniejsze niż wszelkie cnoty, którym mógłbym hołdować – przywarł do jej kolan spoglądając fanatycznym wzrokiem na obiekt swego pożądania.

Klasztor Santo Domingo de Silos był pod jej kontrolą. Opat oraz przeor niczym marionetki, zniewoleni pożądaniem, długoterminową ekspozycja na Dominację i kainicką krew, spełniali wszelkie jej prośby. Pozostali bracia pogrążyli się w rozpuście skrywanej za habitem i klasztornymi murami. Spędziła tu niemal trzy dekady. Odkąd zbudziła się w katakumbach klasztoru, panowała niepodzielnie nad umysłami i żądzami braci benedyktynów, tworząc ustronne gniazdo z dostatkiem vitae na wyciągnięcie szponów.

Klasztorne korytarze wypełniał mrok oraz zniekształcone pomruki wieczornych modlitw. Francesca poruszała się bezszelestnie, nawet jak na wampira. Każdemu jej krokowi towarzyszyły długie cienie, nieco okazalsze niż można by się tego spodziewać po skąpym oświetleniu ciasnego przejścia. Wąskie okna wpuszczały smugi księżycowego światła, sprawiając że sylwetka kobiety wyglądała niczym “umoczona” w czerni. Korytarz kończył się kamienną framugą, za którą wiły się w dół kręte schody prowadzące do refektarza. O tej porze krzątało się tam zawsze kilku benedyktynów sprzątających po wieczerzy. W żebrowanym sklepieniu hali, łopotały wiekowe pajęczyny, pobudzane wieczorną bryzą, wpadającą przez szeroko rozwarte dźwierza, nadając pomieszczeniu charakteru. Przestronna sala mieściła drewniane stoły i ławy, wciąż gdzie nie gdzie, zastawione glinianymi naczyniami. Po sali błąkali się trzej benedyktyni, leniwie ścierając ławy i zamiatając podłogę. Kobieta przystanęła u wejścia obserwując pracujących mężczyzn. Wyczekiwała odpowiedniego momentu aż uda jej się pochwycić wzrok któregoś z nich. Najbliższy z braci odwrócił się podczas zamiatania lecz wciąż spoglądał pod nogi. Dopiero gdy Francesca stuknęła paznokciem o kamienne obramowanie drzwi, mężczyzna podniósł zaskoczony wzrok. Ich spojrzenia spotkały się, wprowadzając zakonnika w chwilowe osłupienie. Napięcie momentalnie opadło i mnich już całkiem rozluźniony podreptał, reagując na przywołujący palec kobiety. Mężczyzna w średnim wieku, z pokaźną już łysiną nosił imię Sanzo. Zarówno on jak i kilu innych braci byli regularnie odwiedzani przez Francescę, w celach ... “gastronomicznych”. Oboje zniknęli w ciemnym otworze klatki schodowej. Po dłuższej chwili brat Sanzo, wyłonił się, nieco bledszy, spoglądając wokoło mętnym wzrokiem. Na jego twarzy malował się grymas błogiego zadowolenia, mieszającego się z cierpieniem. Z niewyjaśnionej przyczyny, “pocałunek” wampirzycy sprawiał ból ofierze. Musiała uważać by jej żywiciele nie krzyczeli podczas sangwinacji. Szczęściem, potrafiła szybko uspokoić ofiarę, wprawiając w błogi stan kojącymi słowami i kilkoma kroplami własnej krwi. Manipulacja ludzkimi umysłami przychodziła jej z łatwością. Słabsze umysły poddawały się najszybciej i tych właśnie szukała. Wśród zakonników był ich dostatek.

Pulsująca w żyłach świeża vitae, pobudziła jej zmysły niczym gorąca podkowa przytknięta do pleców. Korytarze i izby klasztoru wydawały się teraz małe, duszne i przytłaczające. Zapragnęła orzeźwiającej nocnej bryzy i światła księżyca. Otwartej przestrzeni. Woni nocnego powietrza i ziół porastających klasztorne zagony oraz okoliczne łąki. W kilku zgrabnych susach wymknęła się na zewnątrz. Miriady nocnych dźwięków i zapachów uderzyły niczym toskańskie wino, oszałamiając intensywnością. Trzymając się cieni, pokonała szybkim krokiem dziedziniec. Stara beczka “zakorzeniona” pod murem posłużyła za podest. Jeszcze tylko skok dzielił od upragnionej przestrzeni. Conocny rytuał wszedł jej w nawyk. Nie potrafiła wysiedzieć w izolacji zatęchłej budowli gdy w żyłach pulsowała świeżo spożyta krew. Jak co noc, pokonała kilka stajań by znaleźć się w odludnym gaiku nieopodal błyszczącego w księżycowym świetle jeziora. Wodne stworzenia wypełniały powietrze symfonią skrzeków, bulgotów i chlapnięć. Wampirze zmysły chwytały się wszelkich bodźców przyjemnie łaskocząc świadomość. Noc stała przed Francesca w pełnej krasie.
-Niemądrze zapuszczać się tak daleko od schronienia, pijawko. - głos zza pleców wprawił wampirzycę w osłupienie. Jakimże cudem nie usłyszała zbliżającego się człowieka. Zareagowała szybką paradą jednocześnie odwracając się w kierunku źródła dźwięku. Nagły błysk jasnego światła oświetlił na ułamek sekundy twarz mężczyzny, który odwiedził ją już wcześniej, ostrzegając o tym co się stanie gdy nie opuści klasztoru na dobre. Nim blask zdmuchnął jej świadomość, zdążyła przywołać jeszcze w pamięci imię jakim ów jegomość się posługiwał - Sergio, wasal Leidaura.

Z wolna wracająca przytomność niczym morski przypływ wdzierała się w rozdygotany umysł Franceski. Odruchowo wzdrygnęła się w geście obrony lecz natrafiła na przeszkodę. Wytężając rozkalibrowany wzrok mogła dostrzec jaśniejsze szczeliny nad sobą. Leżała w czymś na kształt skrzyni, lub trumny. Coraz wyraźniej słyszała odgłosy otoczenia. Z zewnątrz dobiegały trzaski i zgrzyty łamanego drewna, tak jak by ktoś chodził po połamanych deskach. Trzaskom towarzyszyły wściekłe tyrady, kogoś kto najprawdopodobniej znalazł się w podobnej do niej sytuacji. Drewniane wieko odskoczyło lekko pod naciskiem smukłych, bladych palców. W szczelinie widać było nerwowo błądzące ogniki, lustrujące otoczenie. W ciemnym pomieszczeniu majaczyły ludzkie postacie... nie, to nie byli ludzie. Żywi mieli inny zapach. Szybkim ruchem sięgnęła między uda. Szczęśliwie, napastnik nie był zainteresowany jej walorami. Jednak gdyby się skusił to zapewne odnalazł i odebrałby jej niewielki pozbawiony jelca sztylet, przytroczony skórzanymi paskami do uda. Ostrze mignęło w dłoni. Trzymając je ukryte powoli otworzyła szerzej wieko skrzyni, która zgodnie z podejrzeniami była trumną. W pomieszczeniu oprócz stolika zastawionego bibelotami stało kilka podobnych do siebie trumien. Na szczątkach jednej stał z kolei niezadowolony krzykacz, wygrażając nieznanemu wrogowi. Z natury nieufna kobieta szybko usunęła się pod ścianę, gdzie mrok sprzyjał w ukryciu. Nie łudziła się że pozostanie niezauważona, lecz potrzeba ukrycia weszła jej już w nawyk. Czekała na rozwój wydarzeń. Obecność rozsierdzonych i uzbrojonych wampirów, dziko rozglądających się po izbie nie sprzyjała przyjaznej atmosferze.
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."
katai jest offline