Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2013, 12:16   #10
Aeshadiv
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
- A więc o tej próbie wspominał wróżbita - głowa wikinga pokiwała ze zrozumieniem - Cóż, czy jest to prawda czy nie należy się stąd wydostać jak to szlachetny Templariusz wspomniał. Ciekaw jestem tego nowego świata, cóż za sytuacje i możliwości to odsłania! - skald dał się ponieść emocjom - Wyjdźmy więc naprzeciw tym czarom samej Hel i zdobądźmy chwałę o której nasi potomni śpiewać będą przez wieczność.

Wampir uwiązał do pasa sakwę, zarzuciła ramie oręż i zbliżył się do drzwi, które okazały się jednak zamknięte. Przystanął przy nich chwile zastanawiając się nad ich konstrukcją. Niewielkie i jakieś orientalne zawiasy, zupełnie inne od spotykanych w domostwach. Dziwna wydłużona ale stosunkowo niewielka klamka. Wrażenie lekkości i delikatności znikało jednak pod wyraźną teksturą dębowego drewna, którą ktoś umiejętnie wydobył pokrywając deski nieznanym Fenrirowi barwnikiem.

- Czy któryś tu obecnych zna się na złodziejskim kunszcie otwierania wszelkich zapadni by przedostać się do upragnionej wolności? - głęboki kolor tęczówek spojrzał po pozostałych ofiarach. Zieleń przemieszana z błękitem komponowała się w barwy morskiej toni. - Szkoda byłoby takie arcydzieło stolarskie niszczyć w drzazgi. Kto wie, może w sytuacjach nie do zniesienia zechcemy tu powrócić by spokojnie przetrwać czas do zmroku? - to powiedziawszy podszedł do Jean-Luca spoglądając na niego w sposób, który wyraźnie mówił “ Ty na pewno coś o takich zagadkach wiesz i umiesz je rozwiązać” Przy okazji poklepał bladego (o ile można być bardziej blady niż się jest w nieśmiertelnej egzystencji krwiopijcy) dodając mu otuchy, tak jak to robiono na Północy.

Z jednej z trumien dobiegło pukanie. Nie drapanie czy uderzenia sugerujące iż uwięziony próbuje wyrwać się na wolność niszcząc wszystko na swej drodze. Było to pukanie jakiego można się spodziewać po słudze który przybył obudzić jaśnie wielmożnego pana i wie, że pan po obudzeniu miewa humory. Rozległo się ponownie i jeszcze raz. Zupełnie jakby ktoś wewnątrz chciał zbadać czy nie zastawiono na niego jakiś sprytnych sideł. W końcu do uszu wampirów dotarł niepewny głos uwięzionego.
- Wybaczcie pytanie szlachetni panowie ale czy istnieje możliwość, że wyjście z tej bezpiecznej trumny skończy się dla mnie tragicznymi konsekwencjami? - Najwyraźniej uwięziony spodziewał się losu znacznie gorszego niż ten który go spotkał.

- Osiem trumien. Ten cały Lejdur nie radzi sobie z zawieraniem przyjaźni. - złowrogo zaśmiał się Brandr.
- Podróże w czasie. Cóż to za absurdalny pomysł? Zamiast zwyczajnie wyrwać nam serca i spalić szczątki ten sukinsyn zadał sobie tyle trudu, aby wywrzeć zemstę w tak pokrętny sposób... - Szamocząca się zawartość trumny zaczynała działać Brandrowi na nerwy. Bez słowa podszedł do niej i jednym, gwałtownym szarpnięciem ramion zerwał wieko, zostawiając niewielką szczelinę. Nie oglądając się na reakcję zamkniętego w środku wampira odwrócił się od trumny z zamiarem oparcia się o ścianę przy drzwiach i odczekania aż Jean-Luc dojdzie do siebie. Do tej pory gadał najwięcej i w miarę z sensem. Brandr uznał, że warto by posłuchać co jeszcze ma do powiedzenia. Niestety, nie dane mu było zrealizować tego zamiaru.

Patrząc na najbliższą przyszłość, Brandr nie postąpił zbyt rozsądnie, zostawiając trumnę otwartą.
Z pewnością słyszeli o tajemniczych Gargulcach, których używali Tremere do ochrony przed wrogami (a mieli ich naprawdę sporo, to trzeba przyznać). Nikt z nich jednak na pewno żadnego nie widział. Istota, która tkwiła w trumnie, była tak zniekształcona, zmieniona, a w tak paskudny sposób podobna do człowieka - jakieś wynaturzone nie wiadomo co, które rozpaczliwie drapało, usiłując do końca rozedrzeć zniszczone wieko trumny, wymachiwało nienaturalnie długimi kończynami, a ostre pazury rwały drewniane drzazgi jak... jak cienki pergamin. Tylko jakieś niezwykłe szczęście sprawiło, że ostre pazury nie rozdarły ciała wampira, który uwolnił monstrum z trumny - stworzenie zaplątało się w resztki wieka skrzyni i tylko musnęło ciało Kainity. Wydawało przy tym jakieś dziwne, skomlące dźwięki. To nie był wampir. A w każdym razie - już nim nie był.

A gdy istota rozwarła zniekształcone szczęki i odsłoniła niewiarygodnie długie kły, które z całą pewnością nie powinny były się zmieścić w żadnych normalnych ustach, suche drewno, w którym utknęła, zaczęło ustępować pod nienaturalną siłą potwora. Cóż... to się nazywa chyba ,,skutek uboczny eksperymentu”. Ów skutek uboczny był chyba głodny, a z braku żywego, ciepłego ciała człowieka gotowy był zadowolić się zimną krwią wampira...

A w międzyczasie serdeczne walnięcie Fenrisulfra lekko oszołomiło Francuza. Choć może ,,oszołomiło” to złe słowo. Ale i tak jedno z najlepiej się nadających do opisania stanu,w który wpada osoba znienacka pocieszona w ten sposób, o ile wcześniej nie stykała się z tą formą komunikacji.

Plecami do ściany oparty obserwował poczynania innych wampirów. Dopiero gdy ostatnia postać zaczęła wychylać się z trumny ruszył do przodu. Wychylił się by móc lepiej widzieć.

“Jakie piękne paskudztwo.” - pomyślał ukontentowany pomysłem twórcy tego czegoś. Zrzucił sakwę z ramienia, wyciągnął miecz i podchodząc obserwował stwora. Oglądał go jak eksponat w muzeum i mruczał do siebie pod nosem jakieś uwagi.

- No no no. Co mu tu mamy. Całkiem niezły zestaw szponów. Wart zapamiętania. Struktura kostna niczego sobie. Musisz być szybka słodziutka. Oj. Z zębami chyba nie wyszło. To musi boleć. Pewnie nie jesteś z tego powodu szczęśliwa - jedynie najbliżej stojący mogli rozróżnić słowa.

Mimo swej ciekawości nie zaniedbał ostrożności. Obserwował stwora nad ostrzem swego miecza. W międzyczasie drobnymi kroczkami udało mu się zając miejsce między Brandrem, a ścianą. W ten sposób sam miał osłonę i osłaniał drugiego wampira. Nagle coś mu się przypomniało. Nie spuszczając wzroku z potencjalnego celu rzucił przez ramię.

- Na stoliku jest lampka. Skrzesajcie ognia. Zobaczymy czy to cholerstwo się go boi.

Może ten przyjazny kuksaniec, który omal nie zwalił go z nóg, był właśnie tym czego młody panicz potrzebował, żeby się otrząsnąć. Po odzyskaniu równowagi i przywołaniu na swoje lica iluzorycznej ekspresji opanowania, Jean-Luc porozumiewawczo skinął głową na słowa “pocieszającego” go krwiopijcy i postąpił w stronę drzwi. Nie wiedział co prawda jak właściwie ów wojownik zgadł, że życie nauczyło go w młodości kilku złodziejskich sztuczek, ale pytania odnośnie nadzwyczajnej intuicji musiały poczekać. Prawa dłoń zagłębiła się w lewy rękaw płaszcza, wyjmując zeń dwa metalowe pręciki. Pierwszy z nich był niemal całkowicie prosty, jeśli zignorować pojedyncze zakrzywienie na końcu. Drugi posiadał znacznie więcej odkształceń i był kapkę krótszy. Francuz przykucnął przy drzwiach i zaczął zaznajamiać się z konstrukcją zamka. Przy odrobinie szczęścia, ten również został wyprodukowany w ich czasach.

Richard prychnął słysząc to co właśnie powiedział Gabor. Popatrzył na niego jak na totalnego głupca i rzekł:
- Sam baw się ogniem i to dopiero gdy wyjdziemy. Nie mam zamiaru ryzykować podpalenia czegoś w zamkniętym pomieszczeniu.
Następnie zbliżył się do osoby kombinującej przy drzwiach. Zerknął jak idą postępy nad rozpracowaniem zamka.
- Długo jeszcze ci to zajmie? - zapytał.
- Z całym szacunkiem mości panie, niełatwo jest pracować, kiedy za moimi plecami znajduje się piekielny pomiot, którego najbardziej górnolotnym marzeniem jest chłeptać moją krew. Zamek bez cienia wątpliwości pochodzi z naszych czasów. Mechanizm wymaga porządnego naoliwienia, ale nie posiada żadnych śladów rdzy. Co jest kolejnym dowodem na prawdziwość otrzymanej przez nas korespondencji. Jeśli tylko utrzymacie tego biesa na wodzy, wydostanę nas stąd w minutę, góra dwie. Proszę więc o chwilę cierpliwości...

Prawdę mówiąc, nie był w tym zbyt dobry, ale mało kto zwykł oczekiwać od szanującego się Toreadora absolutnego i niepodważalnego mistrzostwa we włamaniach. Co więcej, nie szczycił się tą umiejętnością, a przez ostatnie dziesięć lat swojej egzystencji nie był zmuszony jej używać. Czy następnie każą mu podkradać sakiewki ludziom na pobliskim targu? Bellerose prychnął pod nosem. Wytrych powoli, acz precyzyjnie wyczuwał odpowiednie zapadki...

Zawartość ósmej trumny zaniepokoiła Brandra. Ślepym losem deformacja trafiła tego akurat nieszczęśnika, choć równie dobrze każdy z pozostałych wampirów mógł skończyć w jego, lub jej, sytuacji. Brandr uważnie obserwował pękającą trumnę, gotów do uniku, gdyby jej zawartość postanowiła zaatakować. Słuchał jednocześnie rozmowy toczącej się przy drzwiach

- Nie mamy minuty - Warknął zwracając się w stronę jedynego wyjścia i zmuszając Vitae do żywszego krążenia w jego martwym ciele. Potężny kopniak trafił w drzwi milimetry od palców Jean-Luca, gmerających przy zamku. Drewno trzeszcząc pękło w kilku miejscach lecz same drzwi utrzymały się w zawiasach. Zirytowany wampir zrobił krok do tyłu i uderzając barkiem nareszcie roztrzaskał przeklęte drzwi, otwierając wszystkim drogę ku wolności.

- Widzicie jakie to było proste? Chodźmy stąd. Jestem niezmiernie ciekaw tego nowego, wspaniałego świata... - powiedział Richard jakby znudzony.

- A podobno to nasz lud należy do gorącokrwistych - skomentował cicho skald na trzask łamanych desek - A wracając do naszego milusińskiego, wątpliwe jest by jego ucieczka na zewnątrz, gdziekolwiek się znajdujemy, pozostała niezauważona. Moglibyśmy go tu usmażyć, ale niestety drzwi już nie istnieją. Teraz pozostaje nam skrócić cierpienia owej kreaturze, czymkolwiek była wcześniej, mając nadzieję że to nie twór samych bogów. Lecz jeśli stworzona została jako próba dla nas, na pewno jej twórcy zapewnili chociażby wzmiankę dla swoich potomnych. Jej ucieczka więc nie wchodzi w grę. Albo ona albo my.

Duża, choć nie tak duża jak to normalnie bywa w przypadku wojowników Odyna, sylwetka stanęła w pobliżu Jeana-Luca z góry stwierdzając że ktoś z posturą i zachowaniem szlachcica mało zna się na współdziałaniu podczas wojaczki.


- Zostawmy to... żywe. Niech narozrabia, a im więcej tym lepiej. W liście pisało, że magowie będą nas szukać. Niech więc szukają, niech się tu pojawią, a wtedy to my urządzimy polowanie... - Brandr złowrogo zawiesił głos wyszczerzając się w drapieżnym uśmiechu.

- Ney. Nie wiemy gdzieśmy wylądowali. Jeśli to jakieś domostwo w samym środku większego z miast to każdy bałagan sprowadzi konsekwencje na nas i okolice. Nie wiemy również czy, o ile rzeczywiście jesteśmy w przyszłych czasach, zasady panujące w domenach zostały zmienione. Jakoś osobiście nie uśmiecha mi się widzieć przez najbliższe dni parszywej gęby księcia kimkolwiek by był. - skald nie spuszczał oka z kreatury rozpoznając dopiero teraz po charakterystycznym akcencie, że współmówca i on kąpali się w mroźnych wodach północy. Nie zna jednak pozostałych towarzyszy, a na pewno nie pod kątem walk. Wiedział z zasłyszanych opowieści i doznał na własnej skórze niejeden raz podczas najazdów na Angielskie wybrzeża, że choć podobne, to jednak metody uśmiercania różnią się jeśli chodzi o inne krańce świata. Jak przebłysk wróciła do niego ujmująca opowieść towarzyszy Ojca o niespotykanym, dalekowschodnim łucznictwie podczas jazdy konnej. Tak samo tutaj, nie był pewien jaką taktyką dysponuje krzyżowiec i czy szlachcic nie będzie jedynie zawadą.

- Ty który siedzisz jeszcze w trumnie - krzyknął do słabego głosu spod wieka - nie waż się teraz nawet ruszyć palcem. Choćby ci mrówki w rzyć wchodziły i podgryzały trzewia. Mamy niewielki i bardzo obrzydliwie wyglądający problem - wiking w napięciu czekał na jakąkolwiek reakcje Templariusza. Wszak pełna naoliwiona zbroja stanowiła zdecydowanie lepszą ochronę przed pazurami niż zwykła skóra pomimo że utwardzana w najbardziej witalnych punktach.

Niewielki i bardzo obrzydliwy problem najwidoczniej wyczuł zainteresowanie, bo przycichł i skulił się wewnątrz resztek swojej trumny. Niezależnie od pierwszego wrażenia, nie mógł to być legendarny Gargulec. Raz, że nikt takiego by nie wciskał do trumny i nie wysyłał w przyszłość (chyba, że plotki, jakoby Laideur miał należeć do przeklętego potomstwa Malkava, były prawdziwe), dwa, że - gdy zamarł w bezruchu - widać było resztki ciemnego, prostego ubrania, a także kilkanaście trzymających się razem strzępów pergaminu i skóry oraz tłuczone szkło (szkło! Prawdziwe szkło!). Jeżeli magowie wcisnęli innym do trumny miecze, tarcze i tak dalej, to z pewnością wampir, który został w niej zamknięty z jakimiś buteleczkami czy innymi szklanymi naczynkami oraz starą księgą nie był typem wojownika. Bardziej uczonego. Kontrast pomiędzy tym, czym kiedyś było to rozbite szkło i strzępy, a paskudztwem, które czaiło się w resztkach skrzyni, sugerował, że pierwotny pasażer trumny wyglądał i zachowywał się nieco inaczej.

W międzyczasie rozwalone przez Brandra drzwi dosłownie wyleciały na korytarz. Korytarz ten, w odróżnieniu od pokoju, w którym tkwili, wyglądał bardzo dziwnie, tak jakby... nowocześnie? Ściany były pokryte gładką, gdzieniegdzie tylko odłażącą jasnobeżową farbą, a umieszczone po prawej stronie okna były zaskakująco duże jak na coś, w co wprawiono cienkie szyby. Albo ten dom należał do bogacza (co byłoby dziwne, zważywszy na brak obrazów, gobelinów, sreber i tym podobnych oznak zamożności), albo w tym nowym świecie szkło było dużo lepiej dostępne. Niestety, choć w czasach, które opuścili, takie szkło warte było fortunę, tu było osnute kurzem i pajęczynami. Kurz, wszechobecny kurz i trochę śmieci na podłodze, która nie była klepiskiem, tylko pokryto ją równymi klepkami, tworzącymi gładki parkiet. Przez brudne okna widać było noc, ale żadnych gwiazd - ich blask przyćmiła dziwna, żółtawa poświata, dobiegająca z zewnątrz. Żeby zobaczyć więcej, trzeba by opuścić bezpieczną piwnicę i przyjrzeć się bliżej.

Podczas gdy Brandr i już po raz drugi zaskoczony Jean-Luc kontemplowali korytarz, paskudne stworzenie z rozbitej trumny najwidoczniej podjęło decyzję. Skupiło się tak jakoś w sobie, wystawiło długie chyba na pięć cali kły i całym ciężarem rzuciło na najbliższego wampira. Los chciał, że to Gabor musiał zmierzyć się z dziwną istotą - to cholerstwo najwidoczniej było inteligentniejsze niż na to wyglądało, bo wybrało akurat ten moment, w którym Farkas obejrzał się na wyważone znienacka drzwi. Inteligentne, paskudne i silne... na całe szczęście nieszczęsne stworzenie nie było zbyt zwinne. Ruszało się szybko, ale nieskoordynowanie.


Nie spuszczał wzroku z kreatury nawet słysząc słowa Templariusza.
“Hm, warto zapamiętać. Boi się ognia. Nie dziwota zresztą, pospolita przypadłość naszego gatunku.” - przeszło mu przez myśl.
Oglądał stwora przed sobą z beznamiętnym wyrazem twarzy. Starał się używając swej wiedzy domyślić słabych i silnych stron przeciwnika. Nagle wojownik z lewej zniknął z jego pola widzenia, a z tyłu usłyszał trzask. Zdziwiony tą nagła rejterada w obliczu wroga popełnił błąd i zerknął przez ramię. Kreatura wybrała ten właśnie moment do ataku. Klnąc swoją głupotę i jednocześnie zauważając inteligencję stwora wykonał unik osłaniając się mieczem. Skoczył w bok i wykorzystując swoją szybkość ustawił się tak by kreatura atakując jego odsłoniła się przed resztą. Uniósł miecz gotów do ataku.

Luca nie miał zamiaru sprzeczać się z radą towarzysza niedoli. Każą zostać w trumnie to się z niej na krok nie ruszy. Wprawdzie nie miał pojęcia cóż to za problem mieli. “Może warto by chociaż jednym oczkiem spojrzeć.”

- Do diabła... - syknął Richard widząc co tu się dzieje. Złapał mocniej miecz, przygotował się do parowania tarczą. W zamiarze templariusza było wcisnąć to coś z powrotem do trumny i zatrzasnąć to tam. Zabijać go nie chciał. Spodobało mu się to coś. Pasowało do niego. Miło by było mieć w posiadaniu takiego pupila na swoim zamku w ojczystej Anglii. Problem leżał w tym, że rycerz nie miał pojęcia czy gargulec nie wyłamie desek.
 

Ostatnio edytowane przez Aeshadiv : 14-04-2013 o 17:37.
Aeshadiv jest offline