Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2013, 16:24   #4
Bloodsoul
 
Bloodsoul's Avatar
 
Reputacja: 1 Bloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodze
Razem z zakutym w kolczugę Felixem do karczmy wszedł czarnoskóry mężczyzna. Także stacjonujący w Erzgalgen od dobrego tygodnia. Na oko mierzył ponad dwa metry wzrostu i pewnym było, że schylać będzie się pod bardzo niskim, dlań, progiem. Ślepy najwidoczniej nie był i to uczynił. Oczom zebranym w przytułku ukazał się już wspomniany czarnoskóry jegomość, ubrany w grubą skórzaną kurtę, z tobołkiem zarzuconym na plecy, który w rytm ciężkich kroków podskakiwał, brzęcząc i szeleszcząc. Swoimi silnie umięśnionymi ramionami zsunął z czerepu kaptur gdy tylko poczuł ciepło bijące z kominka. Teraz gdy ktoś się uważnie przyjrzał mógł zaznać lekkiego niepokoju. Jegomość miał bielutkie jak świeży śnieg oko. Dokładniej lewe oko. Ponury i tajemniczy wyraz twarzy, starganej paroma bliznami, postura godna wyjadacza arenowego, gladiatora, i bardzo ciężki chód mógł przyprawić o dreszcze. Ludzie zwykli mocno przełykać ślinę przed zagadaniem do niego. Dziewoja przy barze najwidoczniej była innego zdania, zresztą mimo, iż dużo niższa, wydawać by się mogło, że była szersza od czarnoskórego. Przeciwieństwo kobiecości – pomyślał Ikołaib.

Bez szeptów obyć się nie mogło. „Czarnoskóry w tych stronach?”, „małpa”, „dzikus”, „nieokrzesany”, „inny” – mógł tylko zgadywać jakimi oszczerstwami obrzucali w swych głowach nowo-przyjezdni. Wszystko zmieniało się gdy tylko zaczynał mówić.
- Jeszcze raz to co nazywasz piwem 'koleżanko' ... – zagadał jego towarzysz.
- Dla mnie to samo pozhaluysta. – głos jego był ciepły, automatycznie i twarz nabrała pogodniejszego wyrazu. Akcent oraz dziwne słowo jakim posłużył się jednoznacznie oznaczał, że jegomość był z kraju gorzałką płynącego, z Kislevu. Czarny kislevczyk, to ci dopiero nowina.
- Poz.. co? – odpowiedziała ze zdziwieniem dziewoja.
- „Pozhaluysta”, znaczy „proszę” miła pani. – z uśmiechem wytłumaczył Ikołaib, po czym razem z towarzyszem Felixem wzniósł skromny toast za zmarłych. „Niechaj Sigmar troszczy się nimi w swojej świętej mocy.” – dodał cicho niezwykle niskim głosem. Widać było, że baczył na słowa, mówiąc o najświętszym. Czuć było chłód i powagę.

Wydawać by się mogło, iż był bardzo pokorny. Baczył na każde swoje słowo, nie rzucał ich na wiatr. Nie był ironiczny i cyniczny jak jego towarzysz. Mimo to, mieli wspólne interesy i nawet się polubili, przynajmniej tak myślał Ikołaib.

Gawriłow nigdy nie miał prawdziwego przyjaciela. Gdy był młodzieńcem, spędził długie lata w klasztorze. Traktowany był tam z góry i nie było nikogo podobnego wiekiem. W końcu pobyt ten miał być karą oraz refleksją życiową, nauczką. Mimo to, poczuł tam spokój, lecz nie zaznał swawolnej interakcji z kimkolwiek. Owszem, kilkoro mistrzów, podeszłych wiekiem, było dlań momentami życzliwi, mógł porozmawiać o problemach ciążących serce. Lecz była to rozmowa jednostronna, równie dobrze mógł rozmawiać do ściany, lecz wtedy tak nie myślał. Może dlatego zjednał się z Sigmarem.

W swojej wędrówce dotarł nie tak dawno do Wurzen gdzie poznał Grimunda, zwanego Płomiennym, który otarł się o miano przyjaciela. Wszystko skreśliło zniknięcie nauczyciela. Być może Grimund mógłby to wytłumaczyć. Po dziś dzień Ikołaib pluje sobie w brodę i nie może wybaczyć. Łudzi się jednak, że kiedyś go odnajdzie.
 

Ostatnio edytowane przez Bloodsoul : 19-04-2013 o 16:27.
Bloodsoul jest offline