-
Mówisz, że powinniśmy się stąd jak najszybciej wydostać? - spytał
Konrad. -
Inaczej tam - wskazał na górę, gdzie - umownie - powinien się znaleźć prawdziwy świat -
staniemy się kłamstwem? Czymś w stylu miejskiej legendy? - upewnił się.
Layla zaczynała się już nudzić. Zmierzyła go surowym wzrokiem.
-
Kiedyś nie miałeś problemu z uwierzeniem w moje słowa. Zmieniłeś się. A, już wiem - dorosłeś! - położyła nacisk na ostatnie słowo. -
Tak, musicie się stąd wydostać jak najszybciej. Nie wiem czym się staniecie TAM, ale TU przestaniecie być sobą. Przestaniesz mieć swoje... właściwości.
-
W takim razie odpowiedz mi na dwa pytania. Po pierwsze - w jaki sposób mamy to zrobić? Przebyć siedem gór, siedem rzek? Zwyciężyć olbrzyma? No i... -
Konrad przyklęknął; ich oczy znalazły się na tej samej wysokości. -
Co ty będziesz z tego mieć, Laylo? Przecież dla ciebie byłoby lepiej, gdybym tu został.
-
Tak myślisz? Może byłoby lepiej... Ale wpadłam na lepszy pomysł. Po prostu zabierzesz mnie ze sobą. I będzie tak, jak dawniej. Ty i ja, w prawdziwym świecie. - Dziewczynka uśmiechnęła się słodko. -
Musimy tylko dotrzeć tam, gdzie znajduje się rdzeń wszystkich kłamstw, do Podstawy. Tam będzie portal do waszego świata. Sama nie mogę z niego skorzystać... - uprzedziła pytanie
Konrada.
Nagle ogłuszający piorun przeszył niebo tuż nad ich głowami. Huk był tak duży, że ziemia zadrżała. Zerwał się silny wiatr i podniósł ze spękanej ziemi kurz i drobinki piasku.
Layla wyglądała na zaskoczoną i przestraszoną.
-
Nie zdążyłam wam wszystkiego wytłumaczyć! Teraz już nie ma czasu. Szybko, wynosimy się stąd! Trzymajcie się blisko siebie! Idziemy w stronę tamtych wzniesień, może nam się uda. Ten świat nie jest stabilny i często lubi się zmieniać... Felicja dotąd była ignorowana przez
Konrada i dziwną małą dziewczynkę. Sama też bardziej była skupiona na połamanym psiaku, który z każdą chwilą garnął się do niej coraz bardziej. Teraz jednak coś zaczynało się dziać i nawet ta mała, która tylko z wyglądu przypominała kilkulatkę, zaczęła się bać. Czy mogło im tu grozić niebezpieczeństwo?
Felicja wzięła Alphę na ręce, choć
Layla próbowała protestować.
- Będzie nas spowalniał! Musimy się spieszyć, nie ma czasu! Felicja była nieugięta i choć pies ważył trochę i był wystraszony, kobieta niosła go na rękach.
Wiatr przybierał na sile, wkrótce kurzu i piasku było w powietrzu tak wiele, że ledwo się widzieli. Po paru minutach rozszalała się prawdziwa piaskowa burza. Wiatr wył jak opętany, drobinki piasku smagały po twarzy i rękach niczym bicze, wciskały się do oczu, uszu i ust, spowalniały ruchy. Ani
Felicja, ani
Konrad nie widzieli już siebie na wzajem i nie wiedzieli gdzie się znajdują. Piach krępował ich ruchy, dusił i więził. Wydawało się, że to już koniec...
*
Felicja
Wciąż trzymała w ramionach psa, jakby był jej jedyną deską ratunku. Wtulała twarz w zmierzwioną sierść, która dawała nieco ochrony przed bezlitosnym piaskiem i próbowała iść dalej. Krok po kroczku. Podświadomie wiedziała, że jeśli zostanie w tym jednym miejscu, piasek po prostu ją zasypie. Tylko ruch może ją ocalić. Kroczek po kroczku, po kroczku i nagle... chlup!
Gwałtowne wycie ustało, wiatr ucichł, zmieniło się zupełnie otoczenie. Pod nogami poczuła chlupotanie wody. Alpha popiskiwał w jej ramionach. Kobieta otworzyła oczy i zobaczyła, że znajduje się w kanale, szerokim na około dwa metry. Wysoko w górze majaczyło zachmurzone niebo. Na końcu kanału, w wodzie, leżała kobieta...
* Konrad
Nie rozumiał dlaczego
Layla jest taka zdenerwowana. Nadchodząca burza wyprowadziła ją z równowagi. Dopiero kiedy rozpętało się prawdziwe piekło, zrozumiał dlaczego. Jeden fałszywy ruch, jeden postój i zdradliwe piaski pustyni nigdy nie dałyby im stąd odejść. Trzymał jej małą rączkę przez całą drogę i czuł się tak, jakby ta rączka idealnie pasowała do jego dużej dłoni. Chciał ją osłonić przed chłostającymi piaskami pustyni, ale w całym tym piekle ani nic nie widział, ani nie słyszał, ani nie mógł wykonywać żadnych manewrów. Czuł tylko jej dłoń.
Nagle
Konrad potknął się, a rączka Layli wyszarpnęła się z jego uścisku. Poleciał jak długi - ale nie w morderczy piasek, tylko na twardą podłogę. Poczuł przenikliwy smród. Po burzy piaskowej nie było już śladu. Leżał na podłodze, w niewielkim białym pomieszczeniu. Pośrodku stało stalowe, szpitalne łóżko. Na nim kotłowała się brudna, nieprana chyba latami pościel. Na środku łóżka siedział staruszek i łypał na Konrada bystrymi oczami. Tylko one, w całej jego postaci, wydawały się żywe i zdrowe. Skóra na jego ciele była zrogowaciała i miejscami odchodziła płatami od ciała. Nie miał obu rąk i jednej nogi. Był krańcowo wychudzony, co podkreślała bardzo nieświeża, rozdarta koszula, odsłaniająca żebra i odleżynowe rany na ciele staruszka.
Layli nigdzie w pobliżu nie było widać.