Andrzej położył się spać, na starym materacu, który w jednym z końców był ewidentnie przypalony. Sen, niestety nie przyniósł ukojenia. Mandrak spał, lecz snem niespokojnym. W marzeniach przenosił się w najbardziej bolesne dla niego dni, te które sprawiły mu najwięcej bólu, strachu i upokorzenia. Ale to i tak była spokojna, względem tego co musieli przeżyć inni ludzie, uwięzienie w tej chorej grze…
Grabski biegł przed siebie, a podkoszulką falował mu z każdym krokiem jego brzuch. Nogi szybko zaczęły odmawiać posłuszeństwa, miał wrażenie że z każdym krokiem są coraz bardziej z waty. A na koniec złego, doszła do tego jeszcze kolka. Nie ubiegł wcale daleko od kościoła, gdyby było jasno widać by było ciemną kulkę klęczącą na polanie i sapiącym jak parowóz. Niestety, mrok to utrudniał. Gdyby Eryk wiedział, że przyjdzie mu walczyć z szatanem wcielonym, zapewne nie poświęcił by swego życia na siedzenie przed komputerem, oderwał by się od niego i byłby zupełnie innym człowiekiem.
Milczący Piotrek, skinął tylko głową Mateuszowi i Michałowi. Widać było, że od momentu kiedy spojrzał w oczy demona, coś nim wewnątrz nieźle trzęsło. A wzrok miał tempo wpatrzony w wybebeszonego Tomka. Wraz z wiatrem, przyszedł zapach zawartości jego jelit i żołądka.
- Wróćmy na drogę… – wyrzucił z siebie –
Na tą polną. Pewnie zaprowadzi nas do miasta
Nie było więcej dyskusji, sprawa była prosta. Kiedy wychodziliście z kościoła, w miejscu w którym stał tajemniczy „psychopata”, zobaczyliście coś takiego.
Pomogli wstać Mateuszowi, którego ramię obwicie krwawiło i okropnie bolało. Mimo wszystko, prowizoryczny opatrunek Eryka jakoś się sprawdzał. Ale w końcu i ta szmata zaczęła przyjmować większe ilości krwi. Nie było trzeba długo czekać, aż chłopak zaczął omdlewać i było trzeba go nieść. A kiedy mdlał i przenosił się do krainy marzeń sennych, te szybko przeradzały się w koszmary. Jeden ze snów, był o tym jak powoli skalpelem jakiś chirurg amator rozbierał go cześć po części, mięsień po mięśniu, kość po kości… A on nic nie mógł z tym zrobić…
W końcu i Eryk się podniósł, ale teraz już nie biegł jak opętany. Delikatnie truchtał, swoim własnym tempem. Bardzo powoli i ostrożnie, aż w końcu nie dotarł do czegoś, co wyglądało jak pole ziemniaków. Wtedy sobie przypomniał, że przypadkiem pobiegł w stronę w której słyszeli warczenie jakby silnika. I rzeczywiście, radliny były świeże i gdzieniegdzie widać było równie świeży ślad ciągnika polnego. I wtedy usłyszał jakieś ludzkie rozmowy. Pochodziły z daleka i były przytłumione, ale odnosiły się do tego „że jest już chyba bezpiecznie i można wrócić do pracy”. Niezdarnie, podkradłeś się w tamtą stronę i zobaczyłeś zapuszczone gospodarstwo, po podwórzy chodzili ludzie, a na środku stały dwa traktory. Ursus starej daty i jeden nowszy, Zetor. Niedaleko nich stał zaparkowany niebieski bus.
Reszta chłopaków, w końcu doszła do czegoś wyglądającego jak miasteczko, ale po bardzo wielu przejściach. Jednym słowem, wyglądało jakby w mieście doszło do zamachu terrorystycznego albo jakiegoś starcia. I nie niedawno, ale z dobre… 10 lat temu. W oknach budynków które jeszcze stały, nie paliło się światło, miasteczko jakby wymarło. Kiedy dotarliście pod komisariat, zostaliście tylko spalony budynek… Musieliście działać sami, chyba mijaliście tak samo opuszczony, ale będący w całości ośrodek zdrowia z dobudowaną apteką.