Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2013, 10:30   #102
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W pierwszej chwili Ian nie wierzył swoim oczom. To nie była żadna wielka małpa. W oczach giganteusa błyszczała inteligencja. Inna może, niż ludzka, ale z pewnością nie było to zwierzę. Zaginiony przodek człowieka? Daleki krewniak? Ciekawe, czy dałoby się z nim porozumieć...
Odgłos strzału wypędził z głowy Iana wszystkie zachwyty, zastąpione przez odczucie żalu i pretensje do Chance’a. B. E. chyba zgłupiał, zabijając giganteusa, i to na oczach tubylców. Po co? Aż tak był opętany chęcią udowodnienia swych racji? Wszak to było prawdziwe morderstwo. W imię czego? Nauki?
Głupiec, głupiec, po stokroć szalony głupiec! Kretyn nie do opisania. I to ma być naukowiec?
- Dureń! - wyrwało się z ust Iana.
Dobrze ci, dodał w myślach, gdy drugi giganteus celnym ciosem posłał doktora na śnieg.
Nie zamierzał strzelać, chyba że drugi Yeti (czy jak tam zwać tego stwora) zaatakuje innych członków drużyny.
Kolejne strzały zaskoczyły Iana tak samo, jak i te oddane przez Chance’a. To jednak, że nie do niego akurat strzelano nie oznaczało, że kolejna salwa nie zostanie skierowana w jego kierunku. Ian zrobił kilka szybkich kroków i zanurkował w krzakach.

Znalazł się w zaśnieżonych krzakach na skraju polany, wślizgując się do kryjówki, niczym piskorz. Stamtąd miał drogę ucieczki dalej, w puszczę. Wiedział, że jest tylko kwestią czasu, nim któryś z ruskich dostrzeże ślady jego ucieczki i zainteresuje się krzakami.

Przyczajony w krzakach na skraju polany widział ucieczkę Jamesa, który popędził w tajgę, brnąc przez głębokie śniegi pomiędzy drzewami i oddalając się od miejsca składania daniny. Widział podchodzących żołnierzy i Hana, który doskoczył do Ratzula i stając za jego plecami przyłożył oficerowi nóż do gardła. Cholera! To mogło się źle skończyć, zważywszy na fakt, że żołnierzy na polanie było naprawdę sporo, a jeszcze najprawdopodobniej kilku lub i kilkunastu zostało w odwodach. Ian by tak zrobił, gdyby dowodził swoimi ludźmi.
Chwilowo Ian nie zamierzał ani uciekać, ani też wychodzić na polanę. Czasami opłacała się cierpliwość.
Ian czekał zatem, od czasu do czasu rozglądając się na wszystkie strony. Nie bardzo mu się uśmiechało zostać zaskoczonym przez jakiegoś zabłąkanego żołnierza, czy któregoś z tubylców, który zapewne tak samo potraktowałby Amerykanina, jak znienawidzonego Rosjanina. Ten biały, tamten biały... Obaj obcy i przynoszący ze sobą zło.
Dopóki na polanie trwał dialog, nie musiał interweniować. Nie mówiąc o tym, że pewnie niewiele mógł zrobić prócz obserwowania. Sam, z pewnością, nie zdołałby udać wielkiego oddziału, przed którym Rosjanie by skapitulowali.

Ukryty w krzakach usłyszał trzaskanie broni i poczuł zimny dreszcz na plecach. Sytuacja wydawała się wymykać spod kontroli. Przynajmniej na to wyglądało. Ian zobaczył nowych ludzi wynurzających się po drugiej stronie polany.
Wymiana zdań między Hanem a Ratzulem była dla Iana niezrozumiała, ale z zachowań rosyjskich żołnierzy wiele można było wywnioskować. Życie członków wyprawy zawisło na włosku, zaś Ian nie miał żadnych możliwości, by powstrzymać nadciągającą tragedię. Najwyżej przyspieszyć. Jeden strzał i na polanie rozpętałoby się piekło. Zdecydowanie nie wyglądało na to, by pułkownik - fanatyczny rewolucjonista i marksista - zechciał zmienić zdanie z powodu jakiejś groźby. Żołnierze natomiast... Widać było, że są zdenerwowani. Bardzo zdenerwowani. A równocześnie zdecydowani na rozprawienie się z każdym. Jednemu z nich drgnie palec, a inni pójdą w jego ślady.
Ian strzeli, a skończy się tak samo - polankę zalegną stosy trupów,
Nie pozostawało nic innego, jak czekać i obserwować.

Han, najwyraźniej doszedł do wniosku, że poderżnięcie gardła Ratzulowi nie przyniesie pozytywnych efektów. Gdy tylko odsunął nóż od gardła pułkownika ten natychmiast podjął zdecydowane działania, z których jedno skierowane było konkretnie przeciw Hanowi.
Słowa Ratzula ledwo do Iana docierały, ale i tak nie zrozumiałby z nich ani słowa. Gesty za to były jednoznaczne. Strzał co prawda nie posłał Hana do Krainy Przodków, ale z pewnością na trwałe okaleczył.
Może lepiej by było, gdyby Han doprowadził swe zamiary do końca? Chociaż zapewne pozbycie się Ratzula niczego by nie załatwiło. Wyglądało na to, że mniemany menadżer teatralny, który na polance pojawił się nie wiedzieć skąd, bez problemu objąłby władzę nad żołnierzami.
Kto to był, na wszystkie demony tajgi, że Rosjanie zdawali się uciekać przed nim wzrokiem? Przedstawiciel jakiej władzy?

Na widok paru żołnierzy, co ruszyli w las, Ian cofnął się dalej w las. Co prawda nie sądził, by tamci zdołali go odszukać w lesie, w mroku, to jednak wolał nie wystawiać swego szczęścia na próbę.
Omijając szerokim łukiem grupkę prowadzącą jeńców do wioski ruszył w tym samym kierunku.
Miał nadzieję, ze dotrze tam przed nimi.
 
Kerm jest offline