Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2013, 08:25   #103
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Na ustach Hana zamarły wszystkie prośby, które chciał zanieść przed Człowieka-Niedźwiedzia. Także ta jedna, najważniejsza: ocal mojego małego chłopca, zatrzymaj krew uciekającą przez jego wargi razem z życiem. Ta także nie została wypowiedziana.

Ale Han czuł, że Człowiek-Niedźwiedź wie. W tej jednej chwili, gdy Han padał na kolana i wzniósł ku bóstwu trwożliwe spojrzenie, Człowiek-Niedźwiedź też spojrzał na Hana. W przepastnych, wiekowych oczach starzec znalazł zrozumienie dla miłości, która pcha w śniegi i każe dokonywać niemożliwego. Człowiek-Niedźwiedź wiedział o jego małym wnuku i jego chorobie. Wiedział wszystko, o każdym kroku i czynie Hana, o każdym jego słowie i każdej myśli, każdym uderzeniu serca, które za nimi stało. O nadziei, że nie zostanie odrzucony, gdy szedł do Khori ze ślubnym naszyjnikiem. O strachu i uporze, z jakim targał na plecach angielskiego inżyniera z odmrożonymi stopami. O tej furii i żądzy krwi, która wybuchła w młodym Hanie, dawno temu, daleko stąd; o Hanowych rękach wyduszających życie z handlarza skórami i panicznej ucieczce w tajgę, przed pomstą białych i przed sobą samym. Człowiek-Niedźwiedź wiedział i to. W jego oczach Han znalazł to, czego znaleźć się nigdy nie spodziewał. Wybaczenie. Skoro zaś mu wybaczono, mógł wybaczyć sam sobie.

Chance przerwał swym bluźnierczym czynem wątłą nić porozumienia i nadziei. A potem zdeptali ją Rosjanie. Han ciągle klęczał, wodził dzikim spojrzeniem po obecnych i trząsł głową z niedowierzaniem.
- Nie nie nie nie – to wszystko, co potrafił z siebie wydusić.
Żołnierze już szli. Zaraz wszystko będzie skończone. Zabiją Ludzi-Niedźwiedzie. Zabiją małą panią, i Jamesa, Kiutla i Hana, wszystkich. Jego mały chłopiec też wkrótce umrze. Wszystko stracone. Szedł tak długo. Poświęcił tak wiele... by skończyć na klęczkach w śniegu, czekając na kulę. Starzec wziął gwałtowny oddech.

Chciał się zerwać. Chciał dopaść do leżącego Człowieka-Niedźwiedzia. Zdąży, zdąży poprosić, zanim tamci strzelą. Może ocali wnuka, choć wszyscy inni umrą.
Chciał się zerwać. Chciał dopaść do leżącego Chance'a. Zdąży. Zdąży unieść strzelbę i zmiażdżyć temu szaleńcowi głowę, zanim tamci strzelą. Nie ocali nikogo, ale może widok krwi Chance'a przyniesie mu ulgę. Gdzieś w tyle głowy budziły się tłamszone od lat demony. Zabij, zabij to plugastwo i raduj się widokiem krwi. Czasem nie potrzeba wódki, by zaprosić zło.

Ocaliła go Khori. Jak i wiele lat temu. „Mieliśmy dobre życie, Hanie. Nie potknij się u kresu drogi”. Starzec rzucił wokół bystrym spojrzeniem. A potem przygiął się jeszcze niżej do ziemi. Na wpół na czworaka, na wpół na kolanach, począł pełznąć w stronę rosyjskiego pułkownika. Z gardła Hana płynął rozedrgany błaganiem strumień mowy w językach kilkunastu plemion Syberii naraz, przemieszany z błaganiem o litość i dziękowaniem za ocalenie po rosyjsku. Han pełznął po ziemi jak robak, dobrze wiedział, że to jest pozycja, w jakiej Rosjanie chcieli oglądać wszystkie plemiona tajgi. Więc dał Razulowi to, co ten chciał widzieć. Widzisz, jestem tylko niegroźnym, przestraszonym starcem. Nie musisz się mnie bać.

Tak samo powtarzał groźnym drapieżnikom, gdy szedł na nie polować, tak jak wszyscy myśliwi. Jestem tylko małym, słabym człowiekiem. Wcale nie chcę wam zagrozić. Wcale nie chcę zabić. Duchy drapieżników czasami dawały się nabrać. Oby i Rosjanin się dał.

Han pełznął, powoli i cierpliwie, zanosząc się rzewnym pieniem i błaganiem, aż sam w to wszystko uwierzył i łzy mu wreszcie pociekły.
Han pełzał w stronę rosyjskiego pułkownika, który przyglądał mu się bardziej z niechęcią, niż litością. Oficer w jednym ręku miał szablę, w drugiej pistolet - popularnego nagana o charakterystycznym, znienawidzonym przez plemiona Syberii kształcie. Han był już tuż u stóp, a wtedy wysoczył w górę jak sprężyna, zawinął się sprawnie za plecy pułkownika i przykładając mu nóż do gardła wziął “do niewoli” całkowicie zaskoczonego Ratzula.

Rosjanie zareagowali szybko. Lufy karabinów skierowały się w stronę Hana, jak i reszty stojących na polanie Amerykanów.

- Rzuć to - wycedził bez cienia strachu pułkownik.

Inni krzyczeli. Krzyczał ten, którego zwali Arturem. Krzyczała mała pani, by rzucić broń, że nikt nie musi zginąć. Han stał z nożem przyciśniętym do gardła Rosjanina.
- Posłuchaj swoich znajomych - wycedził do Hana w swoim języku unieruchomiony pułkownik. - Rzuć ten nóż nim któryś z moich ludzi nie wytrzyma.
Han docisnął mocniej nóż. Spod ostrza, z naciętej lekko skóry pociekła wąska strużka krwi.
- Będzie martwy w tej samej chwili gdy strzelicie - krzyknął po rosyjsku, głośno, na tyle głośno, by dotarło to do najdalej stojących. - Rzucać broń. Bo zarżnę jak świnię.

Mówił wolno. Każde słowo wlokło się jak pociąg po szynach rzuconych w tajdze na wieczną zmarzlinę. Każda chwila była ważna. Ponad ramieniem pułkownika patrzył na leżący na śniegu kłąb futra i modlił się, by zobaczyć ruch.

Krew popłynęła leniwą smużką, ale szybko zamarzała w arktycznym powietrzu tajgi.
- Jeśli mnie zabije, zabijcie ich wszystkich! - rozkazał zimnym głosem pułkownik Ratzul, wyraźnie wykrzykując słowa.
Widać było, że oficer ma krew tak zimną, jak sama Syberia.

Przyszli i inni. Żołnierze. Taksa. Jakiś zły człowiek.
Czas płynął, tak jak płynęła krew pułkownika.
- Han - powiedziała mała pani- Nie jesteś mordercą.
A cóż ty możesz o tym wiedzieć, kwiatuszku?
- Nie. Nie jestem mordercą.
Ale zabiłem. Najokrutniej, jak mogłem

Han stał. Patrzył na czerwone od mrozu palce Rosjan, pozaciskane na mierzącej w niego dłoni. Patrzył na leżący na śniegu kłąb futra. Odpowiadał małej pani, pułkownikowi i wszystkim, którzy próbowali z nim negocjować. Mówił wolno. Każda chwila się liczyła. Każdą rozciągał swymi słowami i swym milczeniem, tak jak rozciąga się namoczony w wodzie rzemień. I modlił się, by zobaczyć ruch. Jeden z Ludzi-Niedźwiedzi uciekł, i mógł uciekać coraz dalej i dalej. Ten, który leżał, może potrzebował tylko czasu, by pokonać truciznę w swej krwi?

W końcu stało się dla niego jasne, że ruch się nie pojawi. Dopiero wtedy, powoli, odsunął ostrze od gardła pułkownika, i sam odsunął się o krok. Oficer odsunął się nieśpiesznie spoglądając na Hana spokojne z mieszaniną szacunku i gniewu. Żołnierze stali niepewni.
- Aresztować ich.
Nóż wyrwali mu chwilę potem, i unieruchomili w solidnym uścisku. Ratzul wyciągnął nagan.
Kiedy kula oderwała mu dwa palce, Han zacisnął szczęki tak mocno, że usłyszał trzask łamanego zęba i poczuł w ustach krew. Patrzył na swoją krew na śniegu, marznące, małe jeziorka. Potem uniósł głowę, a jego twarz przybrała zwyczajny, pogodny wyraz. Han uśmiechnął się do pułkownika.
- Powiesimy go w Witymsku – zakomenderował Ratzul.
Han ciągle się uśmiechał, jakby ból odstrzelonych palców odebrał mu rozum.

Zanim pułkownik wyciągnął nagan, Han zdążył rozejrzeć się po polanie i zrobić to, na co nie miał czasu, gdy trzymał nóż na gardle Rosjanina i modlił się, by Człek-Niedźwiedź się ocknął i powstał. Mianowicie, policzył obecnych. I wyszło mu, że kogoś brakuje.
 
Asenat jest offline