Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2013, 19:34   #104
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie, nie, nie!...Ten krzyk cisnął się Arturo na ustach, gdy pierwszy yeti padł od strzału B.E. Chance.
I wtedy, gdy kolejny zaatakował badacza posyłając go, też wzbierała w profesorze chęć do sprzeciwu.
No i kanonada, która zakończyła życie potwora.
To nie tak miało przebiegać ! To nie tak miało wyglądać!
Chance ty stary uparty koźle! Ty głupcze! Przecież ci mówiłem... te przekleństwa nigdy nie opuściły ust profesora. Nie zdążyły. Wszystko działo się zbyt szybko i zbyt gwałtownie.
Naraz wyroili się zewsząd Ruscy, dowodzeni już przez nie tak przyjaznego pułkownika Ratzula.
Ta piękna cudowna chwila zmieniła się w koszmar. Epokowe odkrycie było obecnie kupą białego futra, mięsa i krwi...

Nastąpiła profanacja.

Ulotna chwila zachwytu zmieniła się w chaos w którym to Arturo z początku trudno było się połapać. Gdzieś w duchu Max klął wniebogłosy.... Czemuż tego nie przewidzieli. Czemu nie wystawili czujki. Cholera...

Arturo skulił się w sobie, nie zamierzając podnosić jeszcze rąk. Ta sytuacja, tak... zbezczeszczona, najpierw przez Chance’a, a potem przez ruskich.
A przecież ostrzegał B.E. ! A przecież zalecał by z łowami poczekać na dogodniejszą chwilę.
Przestrzegał przed atakiem, przy drzewie. I oczywiście miał rację. Choć... nie tak jak przypuszczał.

Ruscy wydzierali się w tym ich swoim języku. Max nie rozumiał słów, ale okrzyki nie były przyjazne. Więc, należało się rozejrzeć i zorientować jakie były szanse na stawienie oporu. I ilu było przeciwników.
A było ich dość dużo...Piętnastu albo dwudziestu nawet. Szli półkolem równo. Wyszkoleni zapewne, może nawet weterani.
Max nie był zaś żołnierzem i stanowił za duży cel, dla tych czerwonoarmistów. Nie miał szans i nawet próbował uciekać.
- No smoking! - zadudnił Ratzul po angielsku, którego poznali po charakterystycznej czapce oficera sowieckiej armii. - A eto szto? - dodał po rosyjsku, widząc uśpione monstrum.
-Jak to... szto?! Jak to... szto?!- ryknał niczym ranny niedźwiedź Arturo.- Obiekt badawczy!Istota żywa! Brakujące ogniwo Darwina! Coś z czym należy się obchodzić delikatnie!
Poruszający rękami i wydzierający się tubalnym głosem profesor musiał się ściągać na siebie uwagę.- Żadnego strzelania! Żadnego zabijania! Trzeba rannych opatrzyć!
Ostatni przejaw silnych emocji. Cały gniew przelał w te słowa, których nikt pewnie nie zrozumiał.
I wydawało się że wraz tym krzykiem uszło z niego powietrze, jak z przekłutego balonu.

Nie zdążył zareagować, gdy Han podkradł się do Ratzula i zaatakował go od tyłu niczym przyczajony ryś. Nóż ich przewodnika został przytknięty do szyi.
Sytuacja z kiepskiej zrobiła się jeszcze gorsza. Choć pat w tym wypadku też miał swoje zalety.
-To jedne wielkie nieporozumienie... proszę wszystkich o spokój. -krzyknął głośno Arturo.- Nie ma co wszczynać kolejnego rozlewu krwi! Nikt tu nie jest niczyim wrogiem.
Zerknął na Nathalie licząc, że ona przełoży jego słowa na rosyjski.
Nathalie powtórzyła słowa Arturo.
Ratzul nie okazał się tak tchórzliwy, jak zapewne przewidywał Han. Padły ostre słowa rozkazów.
Szczęknęła przeładowana broń. Średnio po trzy, cztery lufy mierzyły w stronę każdego na polanie. Widać było, że Rosjanie z przyjemnością otworzą ogień. Nawet wcześniej, kiedy ich pułkownik jeszcze będzie żył.
Arturo widział to już u żołnierzy. Najwyższa szarża idąca z nimi ramię w ramię do walki budziła szacunek. A może budziła strach? Cokolwiek nie budziła, jakichkolwiek emocji, żołnierze najwyraźniej otrzymali rozkaz.
I zamierzają go wykonać.

Han pewnie też to rozumiał, a może przekonały go słowa Natalie.
“Będziesz mógł potem żyć, spokojnie, z nim na sumieniu? Będziesz?”- Będzie.. do Witymska, albo krócej.
Gdy Han upuścił nóż, dopadli go radzieccy żołnierze. A Iwan Ratzul wymierzył sprawiedliwość proletariacką, okrutną jak Syberia.
Bełkocząc coś w swym śpiewnym języku, odstrzelił biedakowi dwa palce u dłoni. Bez sądu, bez wyroku. Ot tak, bo mógł. Arturo zaklął pod nosem na ten widok. Nawet Anglicy w koloniach tak nie postępują.
Radzieccy żołnierze, załadowali na sanie martwego yeti, wzięli na powróz spętanego Hana.

Ratzul ruszył, a Arturo poganiany przez żołdaków nowego ustroju ruszył za nim. Spoglądał ze współczuciem na Hana... Nie wiedział jaki los go czeka, ale słowo Witymsk oznaczało, że trochę pożyje.
Max nie przyglądał się temu, co było za nimi. Temu co opuszczali. Nie chciał patrzeć w stronę Chance’a, który albo nie żyje, albo umrze wkrótce od krwotoków wewnętrznych. Nie spoglądał na nieprzytomnego yeti, który być może zdąży uciec pozostającym na polanie oprawcom.

Teraz liczyli się ci którzy przeżyli. Ian, James... Arturo nie wiedział gdzie są, ale pewnie sobie poradzą.
A on im nie mógł pomóc. Pozostało ratować siebie i pozostałe niedobitki drużyny. Czyli...Nathalie i Hana. Kiutlowi chyba nic nie groziło. Ale Maxowi i Nathally zapewne tak. A ich przewodnikowi na pewno.
Na razie jednak Arturo nie mógł nic zrobić. Przy sobie miał tylko złoto... te mogło się przydać później. Dopóki jednak nie dotrą do osady, dopóki się nie ściemniło, trzeba pozwolić by wiek nadał Maxowi pozór starczej słabości... Głośno sapać, łapać ciężkie zadyszki i ledwo człapać nogami. Czekać na okazję. Cierpliwie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline