Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2013, 10:24   #106
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NATHALIE KELLY, MAXIMILIAN PHILEAS ARTURO, HAN UGAWA


Rosjanie szli szybko, oglądając się na boki. Nawet pułkownik Ratzul, prowadzący Nathalie pod ramię, nie odzywał się zbyt często. Śnieg skrzypiący pod ich butami i ciche zawodzenie wiatru oraz mrok, towarzyszyły wszystkim w długiej drodze do osady Kitula.

Maximilian i Nathalie prowadzeni byli „po ludzku”, mimo że profesorowi związano ręce. Gorzej miał Han Ugawa, którego co jakiś czas złośliwy Rosjanin popychał, a kiedy ten za którymś razem wywracał się w śnieg, żołdacy kopali go i bili kolbami karabinów – boleśnie, ale tak, aby miał siłę iść dalej. Mieli w tym, bydlaki, wprawę.

Osadę ujrzeli już z daleka. Paliło się w niej kilka dużych ognisk i kręciło przynajmniej dziesięciu kolejnych żołnierzy Ratzula. Mieszkańcy osady spędzeni zostali na środek, podobnie jak i ich buriaccy woźnice. Widać było, że nowa władza nie bardzo ma zamiar działać ugodowo.

- No i my doszli – powiedział Ratzul w słabym angielskim z koszmarnym, rosyjskim akcentem.

Potem wydał kilak szybkich komend swoim ludziom. Nathalie została zaprowadzona do jednego z ich dawnych namiotów, mieszkańcy wsi zostali zapędzeni wraz z Buriatami i Jakutami przyprowadzonymi z miejsca przeprowadzania rytuału do domostwa zgromadzeń. Arturo został poproszony do innego namiotu, a Hana Ugawę, nadal bez opatrzenia mu rany, zamknięto związanego w zagrodzie dla psów i postawiono przy nich jednego strażnika.

Dochodziła północ, ale nikt raczej nie myślał o spaniu.


IAN THOMAS WELD


Ian doskonale znał się na poruszaniu po dzikich ostępach. Tajga syberyjska czy tajga kanadyjska – nie robiło mu to żadnej różnicy. Nie czekał, aż żołnierze zapuszczą się w las i nisko skulony, zgarbiony jak staruszek pod ciężarem chrustu, oddalił się od polany, a potem obszedł ją szerokim łukiem i obrał kierunek na osadę Kiutla. Co jakiś czas korygując swoją marszrutę dzięki gwiazdom, brnąc niekiedy po głębokie po pas śniegi przedzierał się do osady.

Chciał dotrzeć tam przed wracającymi z polany Tabby Rosjanami, ale nie wziął poprawki na to, że żołnierze i jeńcy poruszali się czymś w rodzaju traktu, a on sam musiał torować sobie drogę przez bardzo trudny teren.

Kiedy udało mu się dotrzeć na miejsce, był niczym zwierzę oblepiony śniegiem, zziajany i zziębnięty jednocześnie. Przybył na miejsce o kilka chwil za późno. Kiedy Han Ugawa wylądował w zagrodzie dla psów i ostatniego mieszkańca wsi Rosjanie wpychali do chaty zgromadzeń, w której Kiutl i trzy stare kobiety opowiadały im dwie noce temu historie o Tabbie i Duchach Zimy.

W wsi stacjonowało teraz z trzydziestu żołnierzy, może nawet i więcej.

Przez chwilę w osadzie pojawił się sam Ratzul. Pułkownik wydał kilka poleceń i ósemka żołnierzy, niezbyt jedna chętnie, wyruszyła w drogę. Wyraźnie kierowali w stronę puszczy. Pewnie wracali na polanę po upolowane yeti, bo zabrali ze sobą kilka reniferów – prawdopodobnie do zaprzęgu.


JAMES „MAC” MAC DOUGAL


James ukrył się w lesie i obserwował odejście kawalkady i dziesiątkę żołnierzy, którzy wraz z „menadżerem teatralnym” pozostali na polanie. Piątka czerwonoarmistów ruszyła w las szukając zaginionych członków ekspedycji, zgodnie z rozkazami Ratzula, piątka wraz z ubranym w futra Grigorijem Borysowiczem pilnowała powalonego gigantueusa. Ciałem B.E.Chancea nikt się nie przejmował. Wuj Jamesa leżał w śniegu, niczym porzucona szmaciana lalka. Wyraźnie martwy. Marzenie o sławie zostało zaprzepaszczone jednym, niepotrzebnym czynem. Gdyby powstrzymał swój palce, mógłby …. Mógłby wiele rzeczy. A teraz nie mógł już nic. Był martwy i zimny, jak śniegi Syberii.

Żołnierze nie przykładali się do swojej pracy za bardzo. Minęli miejsce, gdzie wcześniej ukrywał się marznący James i wyraźnie znaleźli coś kawałek dalej, bo przyświecając sobie płonącymi pochodniami ruszyli za jakimś tropem. Po kilku minutach jednak wrócili. Sami.

Dołączyli do swoich kompanów, którzy już raczyli się wódką i częstowali nią „menadżera teatralnego”. Tamten pił z umiarem całą swoją uwagę koncentrując na giganteusie.

Robiło się coraz zimniej, ale James nie bardzo wiedział, co mógłby jeszcze zrobić w sytuacji, w której się znalazł.


IAN THOMAS WELD


W takich chwilach, jak ta najważniejszy był spokój i opanowanie. Ian musiał wyczekać na właściwy moment, przemyśleć kolejne działania. Podejmując się akcji bez planu narażał nie tylko siebie i swoich przyjaciół z wyprawy, ale również mieszkańców wsi.

Czekał więc cierpliwie.

W pewnym momencie z jednego z namiotów Dwóch Rosjan wyprowadziło jakiegoś Buriata. Jednego z pomagających im ludzi, ale Ian nie był pewny którego. Jeden z żołnierzy kolbą karabinu podciął nogi woźnicy, a kiedy ten znalazł się na kolanach drugi najzwyczajniej w świecie strzelił mu w tył głowy. Zamordowany człowiek upadł twarzą w zdeptany śnieg. Ian wstrzymał oddech i poczuł, jak robi mu się gorąco. Żołnierze wyprowadzili z namiotu kolejnego Buriata – tym razem to był Kirgin. Weld był za daleko, by zareagować w jakikolwiek sposób nie zdradzając swojej obecności.

Makabryczna egzekucja powtórzyła się i po chwili Buriat znalazł się obok swojego syna lub przyjaciela.

A potem żołnierze wyciągnęli na śnieg kolejnych Buriatów biorących udział w ekspedycji i zabili ich jednego, po drugim.


NATHALIE KELLY


Pułkownik Ratzul trzymał ją mocno i kazał patrzeć, jak żołnierze na jego rozkaz mordują najpierw syna, a potem ojca. Bezdusznie, bez cienia wahania i litości. Jakby strzelali do zwierząt!

- Zginęli, bo wam pomagali – powiedział spokojnym tonem pogawędki pułkownik trzymając Nathalie tak, by nie mogła odwrócić głowy. Co najwyżej mogła zamknąć oczy, ale i tak to nie pomagało. Widziała krew tryskającą z czaszki Kirgina na śnieg.

- Wy też zginiecie – kontynuował pułkownik. – Za spisek przeciwko klasie robotniczej, przekroczenie granicy państwowej w zbrodniczych zamiarach, podżeganie ludności miejscowej do buntu przeciwko władzy ludowej, uprawianie kontrrewolucyjnej agitacji, szpiegostwo, utrzymywanie kontaktu z kryminalistami, działania mające na celu wystawienie na szwank władzy sowieckiej. Za to wszystko czeka was śmierć.

Wyprowadzono kolejnych Buriatów i po chwili cała obsługa ich wyprawy padała martwa z przestrzeloną czaszką. Nathalie czuła łzy płynące jej po policzkach.

- Ciebie ocalę – powiedział nagle pułkownik. – Ale musisz współpracować. Podpisać papiery. Obciążysz resztę i opuścisz kraj żywa. Nie spotka cię żadna krzywda.

Rosyjscy żołnierze odciągali właśnie ciała zamordowanych Buriatów na bok, pod ścianie jednej z jakuckich chat.

- A jeśli nie będzie pani współpracował to – BAM!

Odgłos wydany przez pułkownika przypominał do złudzenia strzał.

- A teraz wróci pani do namiotu i napisze wszystko, ładnie.

- Taksa!

W ich stronę przyszedł fałszywy przewodnik – pół krwi Jakut.

- Pilnujcie pani Kelly, jak oka w głowie. Zrozumieliście!?

- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.


MAXIMILIAN PHILEAS ARTURO

Arturo został zamknięty w jednej z jakuckich chat. Nikt nie rozwiązał mu rąk. Słyszał strzały na zewnątrz, ale nie bardzo wiedział, co się tam dzieje. Czuł strach. Nawet większy, niż kiedy widział te wszystkie zjawy w szałasie Iny, zdawałoby się całe wieki temu.

Nie miał za bardzo innych alternatyw, niż czekać na rozwój wypadków.


JAMES „MAC” MAC DOUGAL


Po dwóch godzinach oczekiwań na polanie, ku radości pilnujących ciał wartowników, pojawiła się kolejna grupa żołnierzy prowadząca renifery. Obie grupy, połączonymi siłami, z największym trudem, umieścili ciało giganteusa na saniach, do których zaprzężono renifery. Potem dwóch żołnierzy wrzuciło na nie jeszcze zwłoki B.E. Chance’a i wszyscy opuścili polanę.

James, chcąc nie chcąc, nie widząc innej alternatywy, ruszył po ich śladach.

W ten sposób po kolejnej godzinie znalazł się w krzakach okalających wieś Kiutla, na której środek wjechały sanie z uśpionym yeti. Przez chwilę obok potężnej bestii postali fałszywy menadżer, który – tego James był już niemal pewne im – musiał być kimś ważnym, prawdopodobnie wysokiej szarży funkcjonariuszem okrytego złą sławą OGP, bo Ratzul przyjmował polecenie tego człowieka bez najmniejszego sprzeciwu. Obaj Rosjanie uścisnęli sobie dłonie przy bestii , jakby właśnie zawarli jakieś porozumienie.

James usłyszał nagle jakiś pomruk. Przez chwilę rozglądał się nerwowo będąc pewnym, że zobaczy za swoimi plecami kolejnego giganteusa. Ale szybko zorientował się, ze po prostu burczy mu w brzuchu.


WSZYSCY


Północ minęła już dawno temu. Ukryci po przeciwnych stronach osady James i Ian, nie wiedząc wzajemnie o swoim istnieniu, obserwowali działania żołnierzy wyczekując swojej szansy. Szansy na co? Na wykradnięcie przyjaciół ze szponów Ratzula i jego ludzi? A co potem? Ucieczka przez tajgę z całą armią dyszącą im za plecami. Nie. Wszystko wyglądało coraz bardziej paskudnie. Ci, którzy nie wpadli w łapy sowietów mieli jeszcze jakąś szansę ile zmylą kontrole w ZSRR i uda się im jakoś dotrzeć do granic tego rozległego kraju. Ale ludzie złapani do niewoli – jaką oni mieli szansę?
Żołnierze trzymali nadal wysoką czujność. Powód był oczywisty – potężna, włochata bestia, która leżała schwytana na środku wioski. Co jakiś czas któryś z wartowników podchodził do pilnującego zagrody z psami żołnierza. Na odchodnym jeszcze żołdak opróżniał pęcherz do środka, starając się ubrudzić więżącego tam na śniegu Hana i ze śmiechem wracał do ognisk, przy których stacjonowali szeregowi żołnierze. Podoficerowie i kadra oficerska zajęła namioty po zapędzonych do wspólnego domu Jakutach.

Wiatr zerwał się nagle. Dmuchnął śniegiem z drzew na wieś. Dla zaczajonych w lesie Iana i Jamesa brzmiało to dziwnie nienaturalnie. Jakby oddech potężnej ponad wszelkie wyobrażenie istoty. Prawdziwego władcy zimy.

Żołnierze pełniący wartę przy ogniskach poruszyli się niespokojnie.

Wiatr przybrał na sile. Niósł z sobą prawdziwą kakofonię zwierzęcych odgłosów – ryków, wycia, warkotów. W osadę uderzyła prawdziwa burza śnieżna. Tak gwałtowna, niespodziewana i silna, że tumany wirującego śniegu dosłownie skryły całunem całą osadę.
Jakby gniew Syberii uderzył prosto na tych, którzy ośmielili się rzucić wyzwanie Tabbie.


Ian – ukryty na skraju tajgi, tuz przy osadzi Kiutla Ian wstrzymał oddech. Wichura, poza gwałtownością, z jaką się narodziła, była przeraźliwie zimna. Mocniej przywarł do pnia drzewa, za którym ukrywał się przed potencjalnym spojrzeniem któregoś z sowieckich żołnierzy. Wyraźnie usłyszał, jak coś koło niego, potężnego i szybkiego, przebiega przez puszczę i wybiega w skrytą w kłębowisku śnieżnej burzy wieś. Potem, do zwierzęcych ryków i odgłosów wichury przyłączył się jeszcze jeden. Odgłos wystrzału i słaby, porwany przez wicher, bolesny okrzyk człowieka.

James – gwałtowne uderzenie śnieżniej buzy na wieś przeraziło Jamesa. W tym zjawisku było coś nieoczekiwanego, coś nieludzkiego, jakby wichurą kierowała obca, nieludzka wola, czyjaś moc. I nagle James poczuł niedaleko siebie jakieś poruszenie. W śnieżycy koło niego zamajaczyła wyraźnie gigantyczna sylwetka yeti. Stwór szedł przez las, cicho niczym duch mimo swojej monstrualnej masy. Stworzenie trzymało coś w dłoniach. Na początku James uznał, że to jakiś kij, ale w końcu rozpoznał, ze gigantues niesie … potężną włócznię, zakończoną ostrzem zrobionym z kości lub kamienie. Bestia nie zauważyła go i znikła w kłębiącej się masie śniegu kierując wyraźnie w stronę wsi.

Han – Han od początku, kiedy wrzucono go do psiej zagrody, zamknął się w sobie. Tylko tak kontrolował ciepłotę ciała. Tylko tak kontrolował ból zranionej ręki. Widział śmierć swoich buriackich współbraci i gniew na chwilę przebudził jego umysł. Ale potem Han znów pogrążył się w stanie skupienia, ignorując strażników, którzy zrobili sobie zwierzęcą rozrywkę z oddawania moczu w jego stronę. Przyglądał się przywiezionemu z polany człowiekowi – niedźwiedziowi i wiedział, że za chwilę człowiek – niedźwiedź znów się przebudzi.
Kiedy niespodziewana zamieć uderzyła w osadę, Han uśmiechnął się. A kiedy w śnieżnych tumanach ujrzał gigantyczne postacie wbiegające do wsi, wprost na zaskoczony, przerażonych Rosjan, wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Nathalie – siedziała skulona pod futrami w namiocie, który wyznaczył jej pułkownik Ratzul. Wiedziała, że żołnierz za tą swoją gadką o córce, skrywa serce z kamienia. Bezlitosne i zimne, jak mrozy Syberii, którą tak ukochał. Kobieca intuicja podpowiadała jej prawdę o Ratzulu. Papierki denuncjujące przyjaciół to tylko pretekst. Może nie tutaj, może nie tej nocy, ale za jakiś czas pułkownik przyjdzie do niej i zażąda jej ciała, jako podziękowania za jej pomoc. A potem, kiedy się nią znudzi, rozkaże ją zamordować tak, jak kazał zamordować nieszczęsnych Buriatów. Sprawa giganteusa miała teraz polityczne podłoże. Zapewne ów Grigorij pociąga za wszystkie sznurki. Nie łudziła się, że pozostawią przy życiu obcych, którzy poznali tajemnicę Syberii. Wiedziała, o czym mruczy Ratzul. Widział w giganteusie doskonałe narzędzie do wygrania wojny. Ubrana w mundur czerwonoarmisty prehistoryczna bestia i jej pobratymcy, stanowiła w oczach fanatycznego bojownika idealne wręcz narzędzie prowadzące ku zwycięstwu idei bolszewizmu nad całym światem.
Wycie wichury i zwierzęce ryki poza chatą wyrwały ja ze stanu odrętwienia i fatalistycznych rozmyślań o swoim dalszym losie.
Strzał. Krzyki. Kolejny strzał! Wyglądało na to, że Rosjanie zostali zaatakowani!

Maximilian – Arturo nie mógł zasnąć. Czuł przez skórę, że trudno będzie mu się wykaraskać z tej sytuacji. Że fałszywy menadżer teatralny prędzej porzuci ich zamordowane ciała gdzieś w syberyjskiej tajdze, niż pozwoli poinformować świat o odkryciu giganteusa. W głowie krewkiego profesora pojawiało się i równie szybko znikało tysiące planów na ucieczkę, ocyganienie żołnierzy, wkupienie się w łaski Ratzula czy Borysowicza. Ale szybko wyrzucał je z głowy.
Kiedy ściany domu Jakutów zadrżały pod naporem wiatru Maxymilian wstrzymał oddech. A kiedy usłyszał strzały, krzyki i zwierzęce ryki, wypuścił go z sykiem. Tak jak podejrzewał pobratymcy uśpionego przez B.E. Chance’a giganteusy wróciły w większej sile. A krzyki bólu rosyjskich żołnierzy sugerowały, że tym razem istoty nie przyszły, by przyjąć daninę.
Jeden z krzyków rozbrzmiał tuż obok domostwa Arturo, a potem dało się słyszeć charakterystyczny odgłos ciała uderzającego o ścianę po zewnętrznej i potem osuwającego się po niej na ziemię. Wszystkie zmysły informowały profesora, że tuż przy chatce stoi jeden z giganteusów. Stwor dyszał ciężko, jakby węszył, szukał czegoś lub kogoś.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 28-04-2013 o 11:21.
Armiel jest offline