Arthur (bo tak się przedstawił kilku osobom na pokładzie) był cichym i małomównym jegomościem. Nie wielu wiedziało, jaki był cel wyprawy tego człeka do dalekiej Norski, a właściwie to nikt tego nie wiedział. Niektórzy nazywali go niemową inni zaś zwyczajnie bucem. On jednak jakby nieustannie zamyślony nie dbał o zdanie załogi i bandy najemników chroniącej okręt przed piratami. Człek ten miał na sobie szarą szatę niczym stary mag, lecz z pewnością nim nie był. Rzadko się uśmiechał. Nie nosił przy sobie żadnego symbolu religijnego, lecz czasami członkowie załogi widywali go nocą jak klęczy na górnym pokładzie i modli się do swego boga. Ponoć mógł to robić godzinami, nie bacząc na obolałe od klęczenia kolana ani fakt niewyspania na drugi dzień, zupełnie jakby jego gorliwa wiara i silna wola były znacznie twardsze od "narzekającego" organizmu.
Tyle wiemy o mojej postaci jeszcze raz życzę miłej zabawy