Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2013, 18:15   #4
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze

Czarno-białe oczy zdawały się wpatrywać w nią z każdej strony. Nie sposób było uciec przed ich wzrokiem. Szydercze, zmartwione, zagniewane, jasne, ciemne, przymknięte, wytrzeszczone, zamarłe na setkach kartek rozwieszonych na ścianach pokoju. Ozdabiały twarze kolegów, wykładowców czy współpracowników uchwyconych na marginesach notatek, kawałku stołówkowej serwetki, ulotce z menu baru. Teraz szarym świtem wydawały się znacznie bardziej obce niż pozostałe portrety, te wyśnione, wyplute poprzez tusz, grafit czy węgiel na papier, pochodzące gdzieś z głębi jej podświadomości.
Przyglądały się jej czujnie, na czele z radosnym, roziskrzonym spojrzeniem Tamtej. Ich wzrok i nieme towarzystwo zaczynało doprowadzać ją do szału, więc odwróciła się od nich i wyszła na ulicę.
Truchtem zbiegła po schodach wprost w gęsty mrok.

Całe jej ciało zadrżało przy pierwszych krokach, jakby chciało zapytać: „Jaja sobie ze mnie robisz? Po takiej nocy?”. W odpowiedzi nacisnęła tylko na uszy słuchawki i wsłuchała się w melodię wciśniętą w tryb ciągłego powtarzania.
Nic tak nie wykańcza człowieka jak strach. Mięśnie drżały, gdy ruszyła truchtem przed siebie. To był jej rytuał, jej czas dla siebie. I nie pozwoli, żeby ktokolwiek ją tego pozbawił. Zwłaszcza panika.

~Wiesz, że powinnaś w końcu iść do lekarza, prawda?~ Spytała ta jej część, która była rozsądną, grzeczną dziewczynką.
Leith przyspieszyła kroku, na skórze pojawiły się pierwsze kropelki potu, kucyk podskakiwał na jej plecach, włosy falowały jak ciemne morze.
Trudno było się nie zgodzić. Nerwicy nie można było ignorować, bo zapewne to była nerwica. Irracjonalne odczucia i uporczywe myśli dręczyły ją już od dłuższego czasu. A teraz jeszcze doszło kołatanie serca i zaburzenia czucia. Ostra nerwica niemal jak z podręcznika - orzekł gromko zdrowy rozsądek i zalecił pomoc specjalisty. Na jego nieszczęście Leith była pełnokrwistą kobietą, a więc logika nie miała w jej życiu decydującego głosu. A na pewno nie miała go o tej porze dnia.

Wybiegła na pobocze Glynn Ave, po lewej miała rozlewisko, po prawej pustą drogę i całkiem długą przebieżkę do Mostu Sydney’a Laniera. Światło latarni stanowiło nikłą obronę przed ciemnością, przed złowieszczą, czarną wodą i cieniem skrytym wśród otaczającej ją zieleni. Zostawiała Brunswick za sobą, Brunswick które dalej nie do końca rozumiała, choć nauczyła się je kochać. Może nie tak bardzo jak dom, ale dogadywała się już z tym miejscem. Trochę jak z trudnym kochankiem, który choć piękny zawsze wydawał się w pewnym stopniu odległy, niezrozumiały i zimny. W domu wszystko było znacznie prostsze, znajome i ciepłe. Tylko, że w domu nie było żadnych perspektyw.

Mięśnie zrozumiały już, że nie dostaną dziś wolnego, osiągnęły ten przyjemny stan zmęczenia wywołany wydzielaniem endorfin. Pot pełzał po rozgrzanym ciele, zostawiał mokre plamy na granatowym sportowym dresie. Jasne oczy skupiła na horyzoncie.
Zaczynało się, widziała już delikatną, czerwoną łunę na horyzoncie. Zakłuło ją w boku więc na chwilę przeszła do marszu.

Kim jest Tamta?

Intuicja jak zawsze musiała się włączyć do dyskusji. To była ta część kobiety, która nigdy nie umie się do końca zamknąć. Ale zadała dobre pytanie. Rysunki Leith aż za często tworzyły się jakby same. Nieraz wręcz fizycznie pchały się do dłoni, do ołówka poprzez dziką burzę wyładowań tańczących po neuronach. Zazwyczaj pozwalała im swobodnie przepływać przez siebie, nie stawiała bezsensownego oporu, słuchała ich, usiłując zrozumieć. Mówiły o tym czego się bała. Co się w niej zmieniało. Czego potrzebowała. Ale Tamtej nie rozumiała od samego początku. Od chwili pierwszego koszmaru, pierwszego napadu lęku, który zrodził radosną dziewczynę z zakrwawionym sercem w dłoniach. Była zbyt obca.

Czy Tamta jest lękiem?

Dotarła do Liberty Harbor i szybko ruszyła w stronę piaszczystej plaży. Zaczynało się ,na horyzoncie pojawiła się znajoma czerwień, przełamując gęste ciemności jak sztylet sunący przez kurtynę. Zaraz po niej jasna słoneczna korona wzniosła się tryumfalnie ponad horyzont. Leith odetchnęła głęboko, w jednej chwili opadły z niej wszystkie nocne napięcia, jakby ktoś zdjął z niej zły czar.
Tak. Tamta cała była lękiem. Cała jej postawa jednoznacznie o tym świadczyła, agresja, wyobcowanie. Tyle, że to nie był lęk Leith. Tego dziewczyna była niemal pewna.

~Więc skąd Tamta bierze się w mojej głowie.~

To zdecydowanie było kluczowe pytanie tego poranka.

***

Jak zawsze nie zmieścili się przy jednym stoliku, musieli zestawić dwa i dopiero wtedy mogli choć na chwilę pozbyć się ciężaru, skryptów, książek, notatek, eksponatów i laptopa. Potem na blatach pojawiła się również kawa, gorąca czekolada, kilka nadgryzionych pączków i rozkawałkowane naleśniki. Wspaniale komponowały się z rozkładanym modelem ludzkiego mózgu.

Gdzieś pomiędzy pustym kubkiem po kawie Kristy a czekoladą Leith rozsypywała się sterta kolorowych zdjęć powypadkowych urazów głowy. Coś co panna Finsh tytułowała „Kroniki motocyklowe – z życia samobieżnych dawców organów”. Po uważniejszych studiach nad historią zagadnienia Leith musiała przyznać, że faktycznie amerykańskie Stowarzyszenie Neurologów powinno wystawić pomnik motocyklistom. Gdyby przez lata nie rozwalali sobie czerepów na autostradach, dając lekarzom niepowtarzalną możliwość badania tego jak ludzkie ciało funkcjonuje bez różnych wyciętych części mózgu, zapewne dalej byliby sto lat za Niemcami. Cwaniaczki bezczelnie zgarnęli dla siebie wyniki nazistów z Auschwitz co nawet po tylu latach dawało im przewagę nad resztą europejskich instytutów badających fizjologię człowieka. Pianka z latte zastygła obok zdjęcia odłamków kasku wbitych w odsłonięty płat czołowy ofiary jakiegoś wypadku. Makabryczny widok choć częściowo zakrywały rozsypane po blacie ciemne włosy Robba - chłopaka, co czterdzieści minut temu zapadł w dziesięciominutową drzemkę.

Krista, żując monotonnie pączek, uparcie walczyła z laptopem i programem symulującym efekty różnych rodzajów urazów czaszki, oraz terapii jakie możnaby zaordynować ofierze. Realistyczne animacje sprawiły, że już trzecia para siedząca przy stoliku za nią zmieniła miejsce.
Georgia wertowała notatki w poszukiwaniu czegoś o urazach przysadki. Matt zaś oglądał „Podstawy neurologii” Gilroy’a, sądząc po jego marsowej minie zastanawiał się czy się tego uczyć, czy trzasnąć się opasłym tomiszczem w łeb i spróbować wytargować zwolnienie chorobowe. Zazwyczaj jakoś udawało mu się zwalić na nich większość projektu i prześlizgnąć się przez przedmiot aż do egzaminu. Jednak jak na złość Finsh chciała od nich nie tylko prezentacji, bibliografii i dobrze poprowadzonego wykładu. Ona zamierzała im zadawać pytania. A to znacznie komplikowało Mattowi życie.

Leith ledwie rejestrowała jego ciężkie westchnienia, niemal w całości pochłonięta końcówką ołówka śmigającą po papierze. Rzuciła katem oka na „strefę buforową” długą gdzieś na dwa stoliki jaka znów powstała wokół nich. Czasami tak łatwo było zapomnieć, że gdzieś tam istniała reszta świata, która przy śniadaniu nie rozmawiała o krwawieniu śródczaszkowym podczas oglądania pomocy wizualnych. Sam zawsze martwiła się, że w końcu jakiś klient zrobi awanturę i wywalą ją stąd na zbity zadek. Leith jednak poważnie w to wątpiła. Od pół roku zostawiali w Donkin' Donuts tyle pieniędzy, że nawet rzucanie w siebie świeżym eksponatem z prosektorium mogłoby im ujść na sucho.

- Idę zamówić sobie jeszcze jedną kawę. Przynieść coś komuś? – spytał Matt, odkładając Gilroy’a i brutalne dylematy z życia studenta na stół.
- Kanapkę z indykiem, serem i bekonem dla mnie, poproś Sam o podwójny bekon i zaciągnij ją tu za kudły jeśli będzie trzeba. Miała zejść na przerwę już pół godziny temu – Leith zatrząsnęła szkicownik sięgając po portfel.
- Owsiankę – mruknęła Georgia odkładając notatki i łypiąc na Leith, przez chwilę kontemplując jej wygląd. – Jak to możliwe, że tyle tego pochłaniasz a masz o połowę mniejszy tyłek niż ja?

Lumen zerknęła na koleżankę. Georgia przesadzała, bo była chyba najładniejszą z dziewczyn siedzących teraz przy tym stole. Ze swoimi idealnie białymi zębami, niebieskimi jak morze oczami i idealnie ufryzowaną blond grzywą wydawała się spełnieniem amerykańskiego ideału dziewczyny. Jej figurze trudno było zarzucić coś poza tym, że zachowywała biologicznie naturalne dla kobiety kształty. Obsesję na punkcie figury zapewne zawdzięczała ciągłemu umawianiu się z footballistami.
- Ma skłonności samobójcze. Biega po nocy nad zatoką – stwierdziła Krista, zerkając znad lapka na Matta. – Dla mnie biała kawa… i dla Robba też, trzeba go będzie niedługo budzić.
Leith uśmiechnęła się pod nosem. Długo ukrywała przed znajomymi swój poranny zwyczaj, a jak Krista raz ją na tym przyłapała zaczęła się afera. Po prostu trudno jej było wyjaśnić to uczucie jakie ogarniało ją, gdy obserwowała czerwone słońce wynurzające się leniwie z wód zatoki. Odczuwała wtedy pierwotne, silne uczucie przynależności i małości zarazem. Przez tych kilka magicznych minut z pełną jasnością pojmowała jak potężny i nieubłagany jest świat wokół niej, jak niesamowitą siłą jest życie. Życie, które trwa dalej i brnie do przodu na przekór wszelkim przeciwnościom. Jednak zamiast strachu przed tym ogromem czuła radość i siłę. Tak jakby rozpoznawała część tej nieujarzmionej mocy w sobie.

Georgia zmarszczyła brwi.
- Dziewczyno, ja wiem, że może ci brakować seksu, ale są przyjemniejsze sposoby na naprawienie tego niż szukanie okazji do zbiorowego gwałtu. Na przykład mogłabyś… nie wiem dorobić się czegoś, co zwykli ludzie nazywają pieszczotliwie życiem prywatnym? – stwierdziła sucho.
- Czyli listy klubów, z których mnie już po pijaku wyrzucono? – spytała Leith.
Wygrzebała wreszcie z torebki drobny mieszek, w którym trzymała drobne. Sakiewka ozdobiona kilkoma barwionymi piórkami pełniła rolę jej portfela od czasu, gdy poprzedni wylądował w kieszeni jakiegoś złodziejaszka. Nauczyła się wtedy nosić gotówkę i dokumenty oddzielnie.

- Kociaki będą się biły, a ja uciekam… –chłopak westchnął teatralnie, zmierzając do kasy po nowe zamówienie. Georgia zignorowała go i kontynuowała:
- Czyli luksusu zrobienia kiedyś czegoś tylko dla siebie i tylko dla przyjemności. Na przykład zakupy. Przydałby ci się nowy płaszcz.
Krista zaśmiała się pod nosem.
- Uważaj, mają weekendową przecenę w Lannier Plaza, nie zdołała wyciągnąć mnie i teraz szuka nowej ofiary – powiedziała.
Zakupy z Georgią należały do sportów ekstremalnych i nie wolno było się na nie wybierać bez pełnego opakowania środków uspokajających. Leith nie zamierzała się dać w coś takiego wrobić, na pewno nie na trzeźwo.
- Weekend odpada, w sobotę pieczemy ciasta na niedzielną kwestę w kościele. A w niedziele sprzedajemy je z Kristą.
Blondynka westchnęła.
- O tym właśnie mówiłam. Zawsze jest jakaś kwesta, jakaś staruszka, której trzeba zrobić zakupy, jakaś aukcja na bezdomne dzieci, psy, zagrożone gatunki… może zrobiłabyś choć raz w weekend coś, z czego dla odmiany będziesz miała coś dla siebie?

~Żeby mnie dopadło zastanawianie się, co mam zrobić z własnym życiem? Nie ma mowy~ Leith uśmiechnęła się krzywo. Byli tylko kilka lat młodsi niż ona, jednak czasami ta różnica była aż nazbyt widoczna. To pytanie jeszcze ich nie dopadło. Nie budziło jeszcze w środku nocy wątpliwościami i niepokojem. Pustka nie dokuczała jej już aż tak jak na farmie, jednak dalej czasami chwytała za gardło, gdy nocne myśli atakowały pytaniami: Czy to jest naprawdę wszystko? Czy w życiu nie powinno być czegoś jeszcze?
- Daruj sobie, próbuje ją resocjalizować od dwóch lat. I zaczynam podejrzewać, że bez sporej dawki alkoholu się nie obejdzie – stwierdziła Samantha opadając na wolne siedzenie obok Georgii. Młoda Wietnamka wyglądała na zmaltretowaną, czym kontrastowała z nienagannie czystym mundurkiem kelnerki.
- Powiedz, że chociaż ty wołałabyś pochodzić po sklepach w weekend zamiast sprzedawać ciasta w kościele – westchnęła blondynka.
- Pracuje – odpowiedziała Samantha sięgając po jeden z pozostawionych luzem pączków.
Georgia przewróciła oczami.
- Z wami to tak zawsze, stado pracoholików.
~Cóż, nie wszyscy mogą się schować bezpiecznie w portfelu ojca~ pomyślała Leith. W sumie tylko Matt i była miss cheerleaderek mieli ten luksus- cała reszta jej znajomych ciągle borykała się z odwiecznym problemem: Z czego ja do ciężkiej cholery zapłacę czynsz?

- Co z Trevorem? – spytała znad szkicu.
Sam skrzywiła się.
- Niewiele wiem. Wyszedł z mieszkania Pauli i zniknął. Znalazł się na Ostrym skąd teraz powędrował na Choroby Wewnetrzne – odpowiedziała Wietnamka.
Mechaniczna melodyjka oznajmiła, że wirtualny pacjent Kristy właśnie zszedł. Znowu. Dziewczyna z westchnieniem zatrzasnęła ekran i zerknęła za Mattem i swoja kawą, następnie powiodła wzrokiem po zgromadzonych.
- Podobno już go odwiedzała, ale jest na mocnych prochach przeciwbólowych. Nic więcej nie wiem – uzupełniła.
Leith zmarszczyła brwi.
- Gdyby to był uraz pewnie byłby raczej na bloku albo na pooperacyjnym. Czyli raczej nagły atak chorobowy – stwierdziła.
- ZWR? – podrzuciła Krista.
Leith pokręciła głową.
- Już byłby po appandektomii.
- Nieżyt jelit? – podsunęła Georgia.
- Gdyby to było coś gastrycznego pewnie nie dostawałby przeciwbólowych – odparła Lumen w zamyśleniu stukając czubkiem ołówka o kartkę.

Aż tak się jeszcze nie znała by być pewną powyższego stwierdzenia, jednak niewiele leków przeciwbólowych działało na problemy z przewodem pokarmowym. Tutaj zasady zawsze były proste. Tuba musiała jedną lub drugą strona pozbyć się tego co szkodziło i wtedy przestawało boleć. Chyba, że problemem była wątroba lub trzustka, wtedy zaczynała się ostra jazda.
Wygląda jakby wciąż go diagnozowali. Ktoś chce wpaść ze mną do niego po zajęciach?
Uniosła dłoń ze szkicem miotacza, którego twarz i fryz zostały łagodnie wystylizowane na Trevora i komiksowym napisem „Pitch it!” tuż obok lecącej piłki.
- Jak to skończę napiszemy mu jakieś życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Podrzucimy piłkę i rękawicę, to chyba będzie bezpieczna zabawka, nawet w Angry Birds nie można grać wiecznie – stwierdziła.
Zazwyczaj do szpitala nosiło się jedzenie, jednak przy chorobach wewnętrznych to był niebezpieczny prezent.
- Ja się przejdę, ale przedtem zadzwoń do Pauli i upewnij się czy w ogóle można go teraz męczyć – zaproponowała Krista.
- Racja, w sumie jej też się teraz jakieś wsparcie przyda.

Wrócił Matt i rozładował przy stoliku zamówienie. Zapach kanapki sprawił, ze żołądek Leith skurczył się boleśnie. Ostatnio jej organizm domagał się mięsa w zastraszających ilościach. Nie żeby kiedykolwiek była wegetarianką, wyznawała zdrową zasadę, że gdyby Bóg chciał żeby nie jadła mięsa, miałaby o trzy żołądki więcej, a jej szczęki nie zdobiłyby kły i przedtrzonowce. Jednak teraz jej głód wydawał się czymś zupełnie innym, bardziej żarłocznym.
Krista przykleiła się do swojej kawy i przez chwile wyglądało na to, że pochłonie ją całą pomimo tego, że była gorąca. Drugi kubek stanął koło Robba. Matt przyglądał się niepewnie koledze, śpiący przypominał kamień, a sądząc po nieruchomych powiekach był głęboko w fazie nRem.
- Budzimy go? – wtrącił niepewnie.
- W końcu i tak będziemy musieli – westchnęła Georgia.
- Nocna zmiana? – spytała Sam wskazując na pochrapującą ozdobę stołu.
- Właśnie nie, obiecał opowiedzieć jak damy mu chwile na restart – odparła Krista odczepiając się wreszcie od swojej kawy.

- Hej… – Leith delikatnie potrząsnęła ramieniem Robba, mówiąc przy tym delikatnym, miękkim tonem. –…śpiący królewiczu, krasnoludki domagają się uwagi.
Chłopak zamruczał coś pod nosem po czym otworzył oczy i podniósł się niechętnie. Na policzku odcinały mu się ściegi swetra.
- To dobrze, bo już się bałem, że to wiedźma – skrzywił się przecierając oczy. – Ta, którą ukryłaś w tym drzewie, które przewoziliśmy w zeszłym tygodniu do domu kultury. Śniła mi się już dwa razy.
Leith uśmiechnęła się szeroko i radośnie.
- To dobrze, miała robić wrażenie.
Była nieskromnie dumna z magicznego lasu, który już o dobrego miesiąca konstruowała dla teatrzyku i pani Spencer. Musiała do niej dziś zadzwonić i jakoś się umówić na zdanie reszty dekoracji.
- Dzieciaki wpadną w histerię jak to zobaczą – mruknął Robb.
- Nie wpadną bo niewiele ją zauważy, ty patrzyłeś na to drzewo z bliska, dlatego łatwiej ci było wychwycić cienie na korze – odpowiedziała.

- Ta i więcej nie chce, niech cię szlag masz do tego talent – stwierdził. – Po co w ogóle dajesz takie rzeczy do dekoracji dla dzieci?
Jeśli twarz wiedźmy subtelnie ukryta w fałdach kory dębu tak go przestraszyła, powinien był widzieć te projekty, które odrzuciła bo były zbyt mroczne.
- Bo to ma być zaczarowany las a nie kucykolandia. Nie ma magii bez choć odrobiny grozy. Nawet dzieci to wiedzą. Dlatego koło barwnych kwiatów i rajskich ptaków powinny tam być choć cienie bestii – odparł stanowczo. – A w ogóle to znów będę musiała poprosić cię o pomoc. Chce w piątek przewieźć do teatru ostatnia partię dekoracji.
Wciąż miała masę pomysłów na ten las, zdawały się same mnożyć w jej głowie. Tyle, że gdyby zrealizowała je wszystkie nie starczyłoby miejsca w teatrze, ba, nie starczyłoby miejsca w Brunswicku.
Robb uśmiechnął się i sięgnął po kawę.
- Jasne, tylko masz mi potem załatwić wejściówkę jak zaczną cię wystawiać.
- Masz ją załatwić dla nas wszystkich. Dobrze, że wreszcie się zdecydowałaś – stwierdziła Krista.
~Taaak, wreszcie…~ Leith wciąż nie była do końca przekonana czy wystawianie swoich prac to dobry pomysł. Kilka razy była w galeriach i przesiadujący tam tłum ją przerażał. Dziwnie ubrani ludzie rozmawiający o tym co rozumieją z przedstawionych obrazów. I tym samym pokazującym, że zupełnie nic nie rozumieją. Obawiała się ich opinii o swoich pracach, choć najniebezpieczniejsze tutaj było to, że może ryknąć śmiechem jak je usłyszy.

- Co cię tak rozbiło? – rzuciła do Robba by zmienić temat.
Chłopak skrzywił się.
- Całą noc czołgałem się po kanałach wentylacji w Zoologicznym. Profesor Timons znów zgubił węża.
Wszyscy jak na komendę przewrócili oczami. Profesor genetyki i jego cieknące herpetarium to już była uczelniana legenda.
- Znowu? Który to już gad na wolności? Czwarty? – mruknął Matt.
Robb uśmiechnął się i Leith w jednej chwili zdała sobie sprawę, że nie puścił jeszcze głównej bomby.
- Tym razem zgubił pytona – oznajmił.
Krista zakrztusiła się kawą.
- To CZTEROMETROWE bydle? Jak można zgubić coś tak wielkiego! – syknęła gdy odzyskała oddech.
Robb wzruszył ramionami.
- Oskar był na spacerze na korytarzu, profesor zostawił go na chwilę żeby coś wygooglać. Wrócił po pięciu minutach węża nie ma – odparł.
Georgia wykonała podręcznikowy facepalm.
- Więc to coś teraz pełza gdzieś po kampusie? – spytała blondynka.
- Oskar jest łagodny jak owieczka…

Leith puściła mimo uszu dyskusję na temat węża wpatrując się w to co jej ołówek samowolnie zaczął kreślić na skraju kartki. Delikatny zarys uśmiechniętej twarzyczki i zakrwawionego serca w dłoniach.
Tamta.
~Znowu ty? Czemu się szwendasz po mojej głowie?~
Bo potrzebuje pomocy – to jedyna odpowiedź jaka przyszła jej do głowy, gdy wycierała niechciany element z rysunku.
Wróciła do śledzenia rozmowy znajomych zastanawiając się czy jest w stanie Tamtej pomóc. I czemu właściwie niby miała pomagać? Mglistej istocie z majaków? A może sobie samej?
 
Lirymoor jest offline