Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2013, 00:00   #108
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Ostatnim, co Han powiedział, było przerwane ciosem kolby „sama nie uciekaj”. Rzucił to szeptem do małej pani, gdy żołnierze wlekli go obok niej, gdy jeszcze nie pozbierał się na tyle w sobie po bólu okaleczenia, by sam mógł iść.

Jedyne słowa, jakie ośmielił się do niej rzec, i tylko dlatego, że wszystko pędziło ku zatraceniu, a ona nie miała szans sama. Potem Han zamilkł. Kolejne spadające na plecy i podudzia ciosy wyciskały z ust starca najwyżej sykliwy jęk, lecz nie słowa.

Han milczał, szedł powoli i był posłuszny. Oszczędzał siły. Nie drgnął także, nie zerwał się z klęczek i nie rzucił z krzykiem na Rosjan także i wtedy, gdy jeden po drugim z roztrzaskanymi kulami czaszkami padali Buriaci. Wiedział, że na wszystko jest czas. To nie był czas na walkę, chyba że ktoś bardzo chciał przegrać. To nie był też czas na żałobę po odeszłych, która jest dobra i potrzebna, ale osłania myśli i ręce. To nie czas. Han patrzył, jak padali Buriaci, zapamiętywał wyraz twarzy każdego z nich, ich imiona i wykrzykiwane w pośpiechu ostatnie słowa. Nie odwrócił głowy, nie zamknął oczu. Ale nie uronił ani jednej łzy.

Potem, gdy już siedział w zagrodzie dla psów, spętany jak zwierzę, a żołnierze zrobili sobie z niego igrce i drwiny, też nie zapłakał, nie uniósł się gniewem, nie rzekł ni słowa. Oszczędzał siły. Patrzył na jedną z żerdzi ogrodzenia, niechlujnie wygładzoną, ze sterczącą z boku wielką, ostrą drzazgą. Trochę się bał. Nie o siebie. O nią. Bo może, jednak, samotna śmierć wśród śniegów bywa lepsza niż życie wśród bestii, co nazywały siebie ludźmi. Han bez trudu mógł sobie wyobrazić, że będzie lepsza. Jednak pewny był jednego – aby się tego dowiedzieć, aby to stwierdzić, mała pani musiałaby... przeżyć.

Ciało mu odtrętwiało i zapadł w sen. W tym śnie nogi Hana Ugawy były szybkie jak nogi rena, jego bieg niestrudzony jak wilczy pęd. W tym śnie Han biegł przez śnieg z tą sprężystością, lekkością i siłą przynależną młodości. To był dobry sen. Han już niemal zapomniał, jak to jest, gdy ciało jest tak posłuszne, gdy nie trzeba go przymuszać siłą woli, gdy wszystko przychodzi tak lekko i bezgranicznie łatwo.

***

Przyszła zamieć i przyszli. Pędzili wśród kurzaw i tumanów razem z wiatrem. Han poruszył okaleczonymi dłońmi. Tą skrzywdzoną lata temu przez mróz i tą skrzywdzoną dzisiaj przez pułkownika.

Z ciemności, spośród zawieruchy dobiegł krzyk. Ten krzyk trwał i trwał, drgając przerażeniem, aż skończył się raptownym bulgotem. Ktoś dostał w gardło. Han się uśmiechnął i uniósł głowę. Wartownik postawiony przy zagrodzie krzyczał coś w noc. Han wierzgnął. Rosjanin odwrócił się i natrafił na obojętne spojrzenie czarnych oczu. Patrzyli na siebie przez długą chwilę. Dłoń żołnierza wędrowała ku broni. Han miał wrażenie, że czas się zatrzymał, że wichura wyje ciągle jedną nutę, że płatki śniegu zawisły nieruchomo w powietrzu. Ale oparł się o żerdzie zagrody, ziewnął i zamknął oczy.

Strażnik pobiegł w ciemność. Han odczekał, nasłuchując gorączkowej bieganiny i krzyków. Potem gwałtownym wyrzutem nóg i skrętem całego ciała przemieścił się pod tę jedną, szczególną żerdź. Rana się otworzyła i zalała mu całe ręce krwią. Przed oczami latały mu czarne płaty, mieszając się z płatkami śniegu. Ale piłował zaciekle, aż wreszcie więzy opadły. Skrawkiem koszuli obwiązał mocno ranę. Okrwawiony sznur wsunął machinalnie do kieszeni. Dobry kawałek sznura. Gdzie w tajdze taki sznur znajdziesz, jak będzie potrzebny, a żeś nie wziął ze sobą.

Wyrwał jedną z żerdzi z ogrodzenia. Jej koniec był zaostrzony, mogła robić za włócznię. Wyjrzał z zagrody, wbił spojrzenie w zadymkę, a potem skoczył między jurty.

Tego żołnierza wypatrzył od razu. Głównie dlatego, że młody Rosjanin, zamiast biegać i krzyczeć, i umierać jak inni jego ziomkowie, klęczał za jedną z jurt i się modlił. W dłoni zaciskał jakiś drobny przedmiot. Han znał tę pieśń, bo w cerkwi bywał i tamtejsze śpiewy lubił... i chyba nawet był prawosławny, choć co do tego pewności nie miał. Młody żołnierz śpiewał cichutko, ale pięknie, i gdyby to był inny dzień, Han by mu darował, za tę pieśń właśnie.

Ale to był ten dzień, a młody żołnierz miał broń i amunicję, której Han potrzebował. Han zacisnął palce na żerdzi i odkrył, że drewno ślizga mu się w palcach, że nie jest w stanie zawrzeć mocno palców, które mu łaskawie pozostawiono. Cichutko odstawił żerdź opierając ją o namiot. Wysnuł z kieszeni sznur, którym wcześniej był spętany, i jeden jego koniec obwiązał wokół prawej dłoni powyżej kciuka. Lewą dłoń miał okaleczoną od dawna. Nauczył się już z tym żyć i działać. Rozciągnął sznur w rękach i krok po kroku, zbliżał się do modlącego się w trwodze żołnierza.

Najpierw broń, bo mogą chcieć go zatrzymać. Potem wolność dla Człowieka-Niedźwiedzia. Jeśli Ludzie-Niedźwiedzie nie dostaną tego, po co tu przyszli – swego druha – nic nie będzie ważne. Zabiją wszystkich. Wszyscy zginiemy.
 
Asenat jest offline