Massimo od samego początku czuł niepokój. Jakiś wewnętrzny podszept. Coś w środku mówiące mu prosto do ucha: “Spieprzaj stąd póki możesz”. Nieraz już to, że posłuchał tego “GŁOSU”, zadecydowało o tym, że wychodził z cało z opresji.
Tym razem jednak zignorował ten głos. Światełko alarmowe w jego głowie jarzyło się ostrzegawczo. Młody Włoch jednak, wraz ze swoją grupą przeszedł przez właz w kadłubie Żniwiarza. Tym co rzuciło mu się w oczy były latające tu ówdzie kawałki metalu. Podleciał trochę bardziej w kierunku centrum pomieszczenia. To co tam ujrzał było coraz bardziej niepokojące. Bo przecież kawałki metalu mogły być fragmentami po katastrofie. Ale nie, to nie trzymało się kupy...
-
Czy ktoś jeszcze czuje się nieswojo? - usłyszał jak
Nasty rzuca pytanie w przestrzeń.
-
Od rozkazu wejścia na ten statek... - mruknął pod nosem.
Jego umysł wrócił do rozważania faktów. Mieli rozwalony statek. Olbrzymi statek. Z wielką dziurą w kadłubie. Co mogło spowodować tą sytuację? Jeszcze nie wiedział. Niemniej jednak szczątki fruwające po komorze dekompresyjnej, wśród których zauważył zamarznięte krople krwi i fragmenty tkanek świadczyły o tym że odbyła się tu walka. Ktoś oberwał... i to solidnie. Nigdzie jednak nie zauważył śladów po kulach... Samo pomieszczenie nie było również uszkodzone.
-
Ktoś tutaj walczył - powiedział do swoich towarzyszek.-
Widzicie krew i fragmenty ciał?
Sam dziwił się swemu opanowaniu. Powinien być przerażony i wiać stamtąd gdzie pieprz rośni. Nigdy nie był przecież typem bohatera. Widocznie jednak w tym momencie to chłodna, analityczna część umysłu rządziła jego odruchami.
-
Za tą śluzą powinien być niewielki korytarz - kolejna komenda ze strony rosyjskiej ratowniczki -
Zwarcie, bierz się za nią.
Gdy usłyszał te słowa skierował wzrok w stronę wspomnianego włazu.
-
Cholera! - Krzyknął.
Cały spokój prysnął
Mógłby przysiąc, że widział ruch za małą szybką we włazie. Jakby ktoś był po drugiej stronie...