Galvin.... Galvin spodziewał się czegoś więcej po straszliwych nieumarłych. Po istotach którym poświęcano całe rozdziały w Księgach Uraz. No cóż... ale tamto to było głównie o Sylvanii.
Rozejrzał się po towarzyszach, potem na Fernanda i Lotara a potem sapnął z oburzenia.
- Nie no kurwa... co to ma być? - rzucił nie wiadomo czy to do ludzi czy to na zjawę - Żarty sobie robicie?
Krasnolud podszedł do upiornej główki jakby to było jakieś tanie przedstawienie w wykonaniu niezbyt wprawnego kuglarza.
- Ej ty. Wypierdalaj! Precz do zaświatów, a nie życie żywym zatruwasz - rzucił krasnolud i sięgnął do mieszka przy pasie.
Stare kroniki krasnoludzkie przypisują pewnemu minerałowi niezwykłe właściwości i przymioty. Głównie związane z czystością i odpędzaniem złego. Nie chodzi tutaj o srebro, ale o najzwyklejszą, czystą, górską...
Piwowar nabrał w palce szczyptę soli i wtarł ją w topór.
- Słyszało? W imię Grungniego, Pana Gór, i Valayi, Matki Krasnoludów, mówię ci: Paszoł won! - huknął krasnolud, zamachnął się porządnie i łupnął toporem w zjawę. |