Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2013, 21:41   #29
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Walka rozgorzała na dobre. Większość z awanturników porzuciła niezbyt przydatną jak do tej pory broń strzelecką, zawierzając swoim szermierczym umiejętnościom. Gotfryd wychodząc z uniku, miał już w ręku miecz, którym szybko zamłócił wokoło potwora. Jeden z ciosów zazgrzytał tylko na łańcuchach, jakimi zwierzoczłek był obwieszony. Drugi wniknął głębokim sztychem w ramię stwora, które zwisło bezwładnie. O dziwo, gor nie wypuscił sporych rozmiarów oręża na ziemię. Teraz posługiwał się nim z pomocą jednej, sprawnej ręki.

Zraniony Markus starał się trafić w kocią mordę zwierzoczłeka. Trafił, ale nie tam gdzie zamierzał. Długa, głęboka rana przyozdobiła tors potwora, rozcinając i tak rozpadającą się skórzaną zbroję, jaką ten miał na sobie. Kotoczłek miałknął przeraźliwie, a jego żółte oczy rozszerzyły się z bólu jaki zadał mu cyrulik.

Wolmar znów wystrzelił z łuku, celując w tego samego zwierzoczłeka co poprzednio. I tym razem nie trafił. Strzała przeleciała między walczącymi i niegroźnie utkwiła w pniu przydrożnego drzewa.

Gaston również pozostał wierny broni strzeleckiej, ale on miał znacznie więcej szczęścia. Chwilę zajęło mu ponowne naciągnięcie kuszy. Kolejną chwilę poświęcił na przycelowanie i w końcu nacisnął język spustowy. Cięciwa jęknęła i bełt wbił się w ciało kotoczłeka, z którym walczył Markus. Potworem szarpnęło i odskoczył od uczonego chłopaka.

Tymczasem Magnus z grzbietu swojego wierzchowca, uderzył w atakującego go zwierzoczłeka. Siła ciosu zadanego z góry była bardzo silna, niemal rozłupała głowę gora na dwie części. Jednak bestia nadal stała na nogach, wiec Raufer poprawił po raz drugi celując niżej, w obojczyk, który pękł z głośnym trzaskiem. Dopiero wtedy zwierzoczłek padł martwy na ziemię, a ułamana włócznia wypadła mu z łap.

Kapłan zwinnie zeskoczył z wozu i pokonał odległość dzielącą go od zwierzoczłeka w dwóch susach. Olbrzymi gor pastwił się nad zwłokami świni i z lubością wsłuchiwał w przerażone wrzaski znajdujących się tuż obok ludzi. Dietera zobaczył dopiero wtedy, gdy bojowy młot zgruchotał mu kilka żeber, odciskając w zmutowanym ciele pieczęć Sigmara.

Również Magnus zeskoczył z wozu i włączył się do walki. Miał zamiar odwrócić uwagę zwierzoczłeka, ale cios mieczem jaki wyprowadził w poranionego już gora, spowodował, że ten z głośnym, przeraźliwym miałknięciem osunął się martwy na ziemię.

Engi odpłacił zwierzoczłekowi, swoim mieczem trafiając niemal w to samo miejcse, w które przed chwilą otrzymał cios. Z tym, że skórznia okrywająca zmutowane ciało nie stanowiła poważnej przeszkody dla zaostrzonego miecza. Ostrze zgrzytnęło na kości. Krew z rany buchnęła na rękę strzyganina.

I znów zwierzoludzie wykazali się zupełnie niestandardowym zachowaniem. Zamiast walczyć nadal i zginąć, poświęcając swe marne życia któremuś z Mrocznych Bogów, ci odstąpili nagle i rzucili się do ucieczki. Strażnicy dróg, korzystając z przewagi prędkości, jaką zapewniały im wierzchowce, przed linią drzew dopadli jeszcze dwóch.



- Trzeba wyciągnąć wóz z rowu i w te pędy wynosić się stąd. Te maszkary gotowe jeszcze sprowadzić co gorszego na nas. Ulryku strzeż! – powiedział Ulric, gdy już wraz z Sigfridem wrócili z krótkiego pościgu.

- Taalowi dziękować, że waszmoście z nami byli – jeden z uchodźców, Pieter giął się w ukłonach. – Gdyby nie Wy, z pewnością by już nas kruki tu dziobały... A za jakiś czas podróżny nad naszymi szkieletami przy drodze leżącymi, jeno by modlitwę do Morra odmówił...

- Dziękuję – powiedział krótko Wolfgang Frugel, gramoląc się spomiędzy beczek. Słowo „dziękuję” brzmiało w jego ustach nieco sztucznie, jakby wymuszenie.

- Trzeba, trzeba! Szybciuchno! Hop! Hop! – jednooki niziołek odzyskał swój naturalny animusz i biegał wokoło wozu, zaglądając pod spód, sprawdzając osie i orczycę. – No dalej! Cóż no tak sobie stoicie, niby kuśki w bordelu Madame Pombergabel? Jechać to by się chciało na wozie, ale wyciągać nie ma komu...



Minęło kilka godzin od dziwnego ataku zwierzoludzi na jadące leśną drogą wozy. Z prowadzonych ze strażnikami dróg, którzy parę razy pokonywali trasę między Middenheim a Delberz, rozmów wynikało, że wieczorem powinni dotrzeć do sporego zajazdu, który znajdował się jeden dzień drogi od miasta. Pod warunkiem, że nic im w podróży nie przeszkodzi. W świetle ostatnich wydarzeń wszyscy uznali, że jest to bardzo dobry pomysł, na który nalegał szczególnie kupiec Appelbaum, tęskniący do wygodnego łóżka, ciepłej kąpieli i sutej kolacji. Poganiali więc zwierzęta ile się dało, brnąc przez zabłoconą, w obecnych czasach niezbyt dobrze utrzymaną drogę. Ale przeszkoda się pojawiła...

Najpierw Engelbert poczuł jak skóra na karku zaczyna go swędzieć, niechybny znak, że gdzieś w pobliżu czaiło się niebezpieczeństwo. Strzyganin jednak nie zdążył podzielić się swoimi przeczuciami z nikim innym, gdy z lasu po lewej stronie traktu dał się słyszeć głośny trzask. Ktoś lub coś nadepnęło na suchy konar lub gałąź, która złamała się pod ciężarem.
 
xeper jest offline