Walka rozgorzała na dobre. Większość z awanturników porzuciła niezbyt przydatną jak do tej pory broń strzelecką, zawierzając swoim szermierczym umiejętnościom. Gotfryd wychodząc z uniku, miał już w ręku miecz, którym szybko zamłócił wokoło potwora. Jeden z ciosów zazgrzytał tylko na łańcuchach, jakimi zwierzoczłek był obwieszony. Drugi wniknął głębokim sztychem w ramię stwora, które zwisło bezwładnie. O dziwo, gor nie wypuscił sporych rozmiarów oręża na ziemię. Teraz posługiwał się nim z pomocą jednej, sprawnej ręki.
Zraniony Markus starał się trafić w kocią mordę zwierzoczłeka. Trafił, ale nie tam gdzie zamierzał. Długa, głęboka rana przyozdobiła tors potwora, rozcinając i tak rozpadającą się skórzaną zbroję, jaką ten miał na sobie. Kotoczłek miałknął przeraźliwie, a jego żółte oczy rozszerzyły się z bólu jaki zadał mu cyrulik.
Wolmar znów wystrzelił z łuku, celując w tego samego zwierzoczłeka co poprzednio. I tym razem nie trafił. Strzała przeleciała między walczącymi i niegroźnie utkwiła w pniu przydrożnego drzewa.
Gaston również pozostał wierny broni strzeleckiej, ale on miał znacznie więcej szczęścia. Chwilę zajęło mu ponowne naciągnięcie kuszy. Kolejną chwilę poświęcił na przycelowanie i w końcu nacisnął język spustowy. Cięciwa jęknęła i bełt wbił się w ciało kotoczłeka, z którym walczył Markus. Potworem szarpnęło i odskoczył od uczonego chłopaka.
Tymczasem Magnus z grzbietu swojego wierzchowca, uderzył w atakującego go zwierzoczłeka. Siła ciosu zadanego z góry była bardzo silna, niemal rozłupała głowę gora na dwie części. Jednak bestia nadal stała na nogach, wiec Raufer poprawił po raz drugi celując niżej, w obojczyk, który pękł z głośnym trzaskiem. Dopiero wtedy zwierzoczłek padł martwy na ziemię, a ułamana włócznia wypadła mu z łap.
Kapłan zwinnie zeskoczył z wozu i pokonał odległość dzielącą go od zwierzoczłeka w dwóch susach. Olbrzymi gor pastwił się nad zwłokami świni i z lubością wsłuchiwał w przerażone wrzaski znajdujących się tuż obok ludzi. Dietera zobaczył dopiero wtedy, gdy bojowy młot zgruchotał mu kilka żeber, odciskając w zmutowanym ciele pieczęć Sigmara.
Również Magnus zeskoczył z wozu i włączył się do walki. Miał zamiar odwrócić uwagę zwierzoczłeka, ale cios mieczem jaki wyprowadził w poranionego już gora, spowodował, że ten z głośnym, przeraźliwym miałknięciem osunął się martwy na ziemię.
Engi odpłacił zwierzoczłekowi, swoim mieczem trafiając niemal w to samo miejcse, w które przed chwilą otrzymał cios. Z tym, że skórznia okrywająca zmutowane ciało nie stanowiła poważnej przeszkody dla zaostrzonego miecza. Ostrze zgrzytnęło na kości. Krew z rany buchnęła na rękę strzyganina.
I znów zwierzoludzie wykazali się zupełnie niestandardowym zachowaniem. Zamiast walczyć nadal i zginąć, poświęcając swe marne życia któremuś z Mrocznych Bogów, ci odstąpili nagle i rzucili się do ucieczki. Strażnicy dróg, korzystając z przewagi prędkości, jaką zapewniały im wierzchowce, przed linią drzew dopadli jeszcze dwóch.
-
Trzeba wyciągnąć wóz z rowu i w te pędy wynosić się stąd. Te maszkary gotowe jeszcze sprowadzić co gorszego na nas. Ulryku strzeż! – powiedział Ulric, gdy już wraz z Sigfridem wrócili z krótkiego pościgu.
-
Taalowi dziękować, że waszmoście z nami byli – jeden z uchodźców, Pieter giął się w ukłonach. –
Gdyby nie Wy, z pewnością by już nas kruki tu dziobały... A za jakiś czas podróżny nad naszymi szkieletami przy drodze leżącymi, jeno by modlitwę do Morra odmówił...
-
Dziękuję – powiedział krótko Wolfgang Frugel, gramoląc się spomiędzy beczek. Słowo „dziękuję” brzmiało w jego ustach nieco sztucznie, jakby wymuszenie.
-
Trzeba, trzeba! Szybciuchno! Hop! Hop! – jednooki niziołek odzyskał swój naturalny animusz i biegał wokoło wozu, zaglądając pod spód, sprawdzając osie i orczycę. –
No dalej! Cóż no tak sobie stoicie, niby kuśki w bordelu Madame Pombergabel? Jechać to by się chciało na wozie, ale wyciągać nie ma komu...
Minęło kilka godzin od dziwnego ataku zwierzoludzi na jadące leśną drogą wozy. Z prowadzonych ze strażnikami dróg, którzy parę razy pokonywali trasę między Middenheim a Delberz, rozmów wynikało, że wieczorem powinni dotrzeć do sporego zajazdu, który znajdował się jeden dzień drogi od miasta. Pod warunkiem, że nic im w podróży nie przeszkodzi. W świetle ostatnich wydarzeń wszyscy uznali, że jest to bardzo dobry pomysł, na który nalegał szczególnie kupiec Appelbaum, tęskniący do wygodnego łóżka, ciepłej kąpieli i sutej kolacji. Poganiali więc zwierzęta ile się dało, brnąc przez zabłoconą, w obecnych czasach niezbyt dobrze utrzymaną drogę. Ale przeszkoda się pojawiła...
Najpierw Engelbert poczuł jak skóra na karku zaczyna go swędzieć, niechybny znak, że gdzieś w pobliżu czaiło się niebezpieczeństwo. Strzyganin jednak nie zdążył podzielić się swoimi przeczuciami z nikim innym, gdy z lasu po lewej stronie traktu dał się słyszeć głośny trzask. Ktoś lub coś nadepnęło na suchy konar lub gałąź, która złamała się pod ciężarem.