Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2013, 16:52   #4
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
- Nie można krzywdzić żadnej żywej istoty, albowiem jej życie i zdrowie nie w naszej jest mocy! – Krzyczeli z ambon księża.
Zbigniew Manteufel zwany Wilkiem używał własnej wersji kazania. Nie można krzywdzić żadnej żywej istoty, jeśli istota ta sama się o to nie prosi. Spędzenie niemal całego dnia w urzędzie z powodu zbyt grubego brzuszyska jakiegoś ohydnego babsztyle zaczynało powoli prowokować mężczyznę do uznania, że ktoś prosił się o krzywdę. Na szczęście dla jego sakiewki prowokacje nie osiągnęły punktu kulminacyjnego i nikt nie pożegnał się ze swoim zdrowiem lub życiem... przynajmniej na razie.
Kolejna prowokacja czekała tuż poza miejskimi zabudowaniami. Jakiś psia jego mać szlachetka zabronił Zbigniewowi zabierać ze sobą swojego pupila wilka Bandyty.
- Znalazł się pajac. - Rzucił za jeźdźcem, gdy ten był już poza zasięgiem jego słów -Ja w nocy na warcie stać nie zamierzam.
No widzisz go Bandyta. – Mężczyzna mówił do swojego czworonożnego przyjaciela, drapiąc go jednocześnie za uchem. - Cóż możemy na to poradzić. Słuchaj stary druhu... – Człowiek spojrzał zwierzęciu w oczy. - Nie wolno ci ze mną iść. Trzymaj się co najmniej dzień drogi z tyły. Unikaj ludzi, elfów... Unikaj każdej dwunożnej istoty. Zrozumiałeś?
Pożegnanie zakończyło się tym, że Manteufel udał się do nowej kompanii ze smutną miną i błyskiem gniewu w oczach, wilk natomiast ze spuszczonym łbem i podkulonym ogonem zniknął w krzakach.

Porzućmy jednak powolny wzrost chęci szerzenia śmierci u najemnika. Zajmijmy się nim samym. Zbigniew Manteufel był z całą pewnością człowiekiem. Miał dwadzieścia dziewięć lat. Z wyglądu bliżej było mu do bezmyślnego bandyty niż „cywilizowanego” mieszczanina. Jasny był niemal niewidoczny. Na twarzy skrywał go zadbany zarost, na szyi oraz rękach tatuaże przywodzące na myśl płomienie. Ubrany był w skórzaną, wzmacnianą zbroję, na której nie trudno było dostrzec kilka motywów niemile widzianych przez kapłanów. Nie one jednak najbardziej rzucały się w oczy. Broń, jaką mężczyzna miał przy sobie, przyciągała zdecydowanie więcej uwagi. Miecz jednoręczny w pochwie przy lewym boku, powyżej niego długi sztylet. Przy prawym boku topór jednoręczny. Dwa sztylety wetknięte za pas z przodu i tyleż samo z tyłu. Kusza przymocowana do plecaka.
Cała ta zewnętrzna i odpychająca powłoka skrywała w sobie jednak duszę szlachecką. Co prawda była ona mizerna, podobnie jak ciało pokryta bliznami, i pokryta kurzem zapomnienia. Nie zmienia to faktu, że była. Czemu ta dusza była w tak opłakanym stanie? Cóż to opowieść na inną okazję...

~*~*~*~*~*~

- Skoro tak, to ja pójdę po coś do zagryzienia. Ten handlarz może ma coś w swoim zanadrzu. A wy, Pany, patrzcie no - Dante wskazał na zachodzące słońce - pomyślcie o jakimś ogniu czy co... Jeśli mamy tutej zostać do jutra i nocować, zdałoby się trochę przyjemnego ciepła i światła.
Po czem odszedł w stronę kupca, który już rozbełtał swoje juki i żarliwie zaczął brać się za targowanie z Dantem sporej paczki słoniny w czekoladzie, prosto z Ukrainy. Po handlu przybitym uściskiem dłoni, kupujący wysupłał ze swojej kieszeni 5 srebrnych kawałków i wręczył je kupcowi. Dante odwrócił się i zaczął niespiesznym krokiem kierować się do stojących nieopodal ledwo poznanych ludzi.

Merkury ruszył sprawnym krokiem w kierunku pobliskiego lasku. Po dłuższej chwili ruszył za nim także Andrzej spokojnym, miarowym krokiem z którego emanowała pewność siebie. Uwinęli się dość szybko i sprawnie. Młody mag powrócił do towarzyszy, stękając z wysiłku, dźwigając naręcze drewna na opał i wyraźnie odsapnął rzucając ładunek na ziemię. Niedługo potem na glebie wylądowała kilkakrotnie większa ilość drewna. Ustawili polany na stos i Merkury zabrał się do rozpalania. Jego palce rozczapierzyły się nad paleniskiem, mocno zadrżały, twarz stała się czerwona, pokryta potem i nic się nie stało. Po szóstej próbie Andrzej wyjął krzemień i krzesiwo. Po minucie ogień był już rozpalony.
Zbigniew o mało co nie parsknął śmiechem... w sumie to parsknął, tylko wcześniej kulturalnie odwrócił głowę.
- Niezły mag się nam trafił – rzucił po cichu. - Tylko żeby nas czasem w nocy z dymem nie puścił. Eh... I pomyśleć, że ja musiałem cały dzień w tym zawszonym urzędzie stać.
Postać maga szybko wyparowała z głowy najemnika. Zajęła ją zachwalana przez Jaromira Włochańskiego kusza.
- Panie Ślązak, pokaż no pan tę swoją zabawkę. Może sobie taką sprawię gdy skończę to zlecenie.

Najwyraźniej Merkury talent magiczny nadrabiał słuchem, albowiem po słowach Wilka posmutniał wyraźnie i zaczął intensywnie przyglądać się swoim butom. Natomiast zakapturzony wyciągnął z kieszeni płaszcza fajkę i ją zapalił. Chwilę potem powietrze zaczęło trącić lekką nutą wanilii.

- No młodzieńcze, nie przejmuj się. Bycie w czymś chujowym to początek w byciu w czymś całkiem dobrym. Potrzeba tylko czasu - Dante poklepał po ramieniu młodego czarodzieja - A przypuszczam, że jak i my, oprócz czasu nie masz więcej nic. Trzymej - podał mu kawałek słoniny w czekoladzie - Golnij sobie i dobrze przegryź, bo pewnie na szlaku nieprędko będziesz miał sposobność.
Dante rozłożył się niedaleko ognia, wkładając pod kark torbę. Patrzył się w ciemniejące niebo, po czym gwałtownie podniósł się na łokciu.
- A was co tutaj sprowadziło panowie? - odezwał się bez owijania w bawełnę do reszty.

- Proszę bardzo, proszę! Tylko uważnie, ma mi ona służyć podczas owego zadania. - Powiedział do Zbigniewa, podając mu swoją kuszę.
- Mamy kilka gotowych, wysokiej jakości egzemplarzy, ale szczególnie polecam opcję własnego zamówienia. Można wybrać sobie któreś wysokiej jakości drewno, idealne wyprofilowanie dostosowane do użytkownika, czy napięcie cięciwy zgodne z siłą użytkownika. Mamy swoje patenty na orzech i łuczysko, oparte na latach doskonalenia tej sztuki. Nic tylko kupować! - Mówił wyraźnie rozradowany, że już na starcie miał okazję promować produkty. Może rzeczywiście nie był to zły pomysł i uda się polepszyć sprzedaż w Poznaniu, przy tym przeżywając niezapomnianą przygodę? W tym momencie Jaromir zapominał nawet o tych kilku nieprzyjemnych sprawach związanych ze słowami Jakuba Załuski.

- Dużo sobie za te specjalne zamówienia liczycie? -
Kusza jak to kusza. Powinna strzelać daleko, zabijać na miejscu i łatwo się ładować. Po co te wszystkie udziwnienia? Jakieś specjalne wyroby czy inny pieron. Choć jakby tak chwilę pomyśleć i przypomnieć sobie wszystko, o czym się słyszało...
- Takie kusze... samopowtarzalne czy jakoś tak... takie co raz ładowane kilka bełtów wystrzelą. Macie?
Zbigniew oddał kuszę właścicielowi, usiadł przy swoim posłaniu i nie czekając na odpowiedź kupca, samemu odpowiedział na pytanie Dantego:
- Jeśli interesuje cię bezpośredni powód znalezienia się tutaj to pieniądze i wykazanie się umiejętnościami. Jeśli pośredni to zemsta, na którą potrzebuję pieniędzy.

Zakapturzony członek drużyny, po usłyszeniu pytania, spojrzał w niebo, wypuścił z ust parę kółek z dymu i odwrócił się w stronę pytającego.
-Życie - oznajmił enigmatycznie.

Humor młodego adepta sztuk magicznych nie uległ znaczącej poprawie mimo pocieszenia.
-Mama powiedziała, że nie będzie trzymała takich starych darmozjadów na utrzymaniu. No to musiałem rzucić akademię i znaleźć jakąś robotę. Trzy dni temu herold obudził swoimi wrzaskami, zgłosiłem się i - zrobił pauzę, jakby namyślał się - jestem - wzruszył ramionami.
Gdy już odpowiedział, zaczął intensywnie pocierać swojego mizernego wąsa, wyraźnie nad czymś się głowiąc.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline