Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2013, 20:41   #9
Boreiro
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Przed świtem, gdy nocny chłód i ciemność były w apogeum swej mocy, do obozowiska zaczęło zbliżać się siedem postaci. Mrocznych, krępych i złowrogich. Okolica była opustoszała, inni wędrowcy oddalili się znacznie ze strachu przed zgrają najemników, niebezpiecznie wzmocnionych alkoholem. Nie spiesząc się, w kompletnej ciszy zbliżyli się do dogasającego ogniska. Każdy stanął nad jednym ze śpiących. W niemal doskonale symultanicznych ruchach wyjęli swój oręż: dwa jednoręczne topory. Krasnoludzka stal zajaśniała w blasku Księżyca, gdy zaczęli wznosić je do góry. Sześć głów spojrzało na siódmą, której właściciel był ich przywódcą. Ten skinął głową. Czternaście par morderczych narzędzi poszło w ruch.


Wszyscy


Raban jaki ogarnął wasz obóz zdawał się pochodzić nie z tego świata. Kakofonia piekielnych dźwięków wypełniała uszy rodząc ostry ból głowy. Paru śpiących zerwało się nagle, lecz zostali szybko sprowadzeni z powrotem na glebę przez nokautujące uderzenia obuchem. Po zaledwie paru uderzeniach serca, choć dla świadomości było to dobrych kilka pacierzy, hałas ustał tak samo gwałtownie jak się zaczął. Metal żeleźców przestał o siebie nieustannie grzmocić i nastała błoga cisza. Przerwały ją głos. Głośny, szorstki, władczy, ciężko wymawiający polskie słowa krasnoludzki głos.


-Widzę, że już się obudziliście. Pierwszy dzień roboty, warto się nie spóźnić. Powiem wam parę ważnych rzeczy, a nie lubię tępych i przygłupich, więc słuchajcie. Margruk Lothar, moje miano. Jestem waszym szefem. Pewnie szef… szefów – zarechotał z własnego żartu – mówił już wam, że ktoś ważniejszy się tu zjawi. To my – wskazał swoich towarzyszy, również krasnoludów – Naszym zadaniem jest przerzut pewnego wozu za zachodnią granicę waszego cholernie płaskiego kraju. Więcej wiedzieć wam nie trzeba. Ruszać się, jazda!

Regularnie pospieszani najemnicy prędko spakowali swoje skromne dobytki. Gdy Słońce zaczęło już wychodzić po stronie przeciwnej do kierunku podróży, dotarli do swojego ładunku. Wspomniany wcześniej wóz niczym się nie wyróżniał. Drewniany, porządnie wzmocniony okuciami, czterokołowy wehikuł. Jego zawartość stanowiła wielka góra niewiadomych towarów, szczelnie przykryta czerwoną plandeką wykonaną z grubej tkaniny. Dziwić mogły dwie rzeczy: stał samotnie na pustej środku drogi, jakby był oczekującym na resztę, piętnastym uczestnikiem oraz fakt, że nie było przy nim koni. Ta druga tajemnica szybko się rozwiązała, albowiem zwierząt pociągowych było aż siedem. Merkury oraz Andrzej poszli na pierwszy ogień, wybrani nieznoszącym sprzeciwu głosem.


Franz, Dante, Jaromir


Gorzałka okazała się wyjątkowo podłym wyrobem. Niezależnie od wypitych wczoraj ilości alkoholu, głowy bolały was równo, gęby suszyły jak diabli. Jedynym pocieszeniem był widok Merkurego, który pchając wóz wyglądał tak, jakby bez niczyjej pomocy nie byłyby w stanie poprowadzić nawet taczki.


Wszyscy


Droga prowadziła przez pola i pastwiska i wraz z biegiem czasu stawała się coraz gorsza. Kompania minęła wprawdzie drogowskaz mówiący „Handlostrada A2 ” wskazujący odnogę do niedawno wybudowanego międzynarodowego połączenia, ale krasnoludy nie zwróciły najmniejszej uwagi. Lothar dał krótki i jasny rozkaz, żeby nie skręcać na południe i nikt się słowem nie odezwał

Słońce oświecało twarze krasnoludów w pełni, więc reszta drużyny mogła im się porządnie przyjrzeć. Pierwsze co rzucało się na oczy to wiek. Wszyscy bez wyjątku widzieli już kilkaset wiosen. Brody poprzetykane gęsto pasmami siwizny dodającej powagi zdobiły ich pomarszczone twarze. Wśród krasnoludów wyróżniały się trzy postaci jeden czarnobrody brzuchaty olbrzym, jeden kompletnie łysy i bezbrody i Margruk Lothar. Przywódca siódemki emanował wyższością i bogactwem. Jako jedyny nosił na plecach olbrzymi młot bojowy. Ponadto jego uzbrojenie wyglądało znacznie solidniej, a broda miał zdecydowanie najdłuższą, sięgającą poniżej połowy uda.

Krasnoludy szły w swojej gromadzie, na końcu całej grupy głośno gadając, śmiejąc się i wykrzykując. Nikt, nawet Fagnus, nie rozumiał ani słowa z ich rozmów. Mówili językiem dziwnym, brzmiącym podobnie do niemieckiego, jednak o poziom paru kilometrów w głąb ziemi bardziej ciężkim. Na zaczepki innych nie zwracali kompletnie uwagi, będąc całkowicie pochłoniętym zaciekłą konwersacją.

Koło południa drużyna wkroczyła w regularny las. I tutaj droga zawężyła się i zbrzydła pchającym jeszcze bardziej. W końcu zauważyło to szefostwo kompani i dało rozkaz do zatrzymania się. Zakapturzony Andrzej posłusznie przestał pchać. Jednak kompletnie nieprzytomny Merkury pchał dalej i wykorzystując siłę pędu wepchnął wóz do monstrualnej dziury. Można było usłyszeć trzask, a chwilę potem pierwsze krasnoludzkie przekleństwo.

Dziesięć minut później sytuacja unormowała się, Krasnoludy skończyły złorzeczyć i zabrały się do analizowania mapy, natomiast młody mag przestał beczeć, pochlipując tylko cicho od czasu do czasu.
-Wy dwaj – Lothar wskazał na najbliżej stojących Andrzeja i Franza – za mną.
On, innych czterech krasnoludów oraz wskazanych dwóch ludzi skręciło na północ, w las i zniknęli z pola widzenia.


Dante, Zbigniew, Jaromir i Fagnus


Dwójce pozostałych krasnoludów nie kwapiło się odpowiedzieć, ale w końcu piątce bohaterów udało się dowiedzieć, że tamci poszli do miasta. Wyglądało na to, że na miejscu zostały krasnoludy najgorzej operujące językiem polskim.

Przez bite cztery godziny nic się nie działo. A później się zaczęło.

Był środek dnia, ale pilnujący wozu wyraźnie usłyszeli wilczy skowyt. A później następny i następny. Na trzech się skończyło.


Dante i Zbigniew


Zbigniew zauważył pierwszego wilka. Chwile później, innego wypatrzył Dante. Pierwszy raz w życiu widzieli coś takiego. Trudno to nazwać wilkiem. Przerośnięte, włochate, umięśnione bydlaki o wilczych pyskach w niczym nie przypominały typowych przedstawicieli swojego gatunku. Obydwaj zauważyli nietypowe guzy porastające całe ciało oraz zielone ślepia, z których emanowała chęć mordu.




Dante, Zbigniew, Jaromir i Fagnus


Basiory stale przybliżały się, zmuszając najemników do zacieśniania swoich szyków. Czerwonobrody krasnolud wyciągnął kuszę i strzelił. Chybił o włos (ze swojej długaśnej brody). Krzyknął coś do swojego ziomka i zaraz potem do reszty. Do tej pory pojawił się jakiś tuzin wilków. Zbliżały się dość wolno, trzymając dystans.


Franz


Krasnoludy były markotne i ich gwar rozmów zastąpiła cisza. Po przedarciu się knieję przez wyszliście na pola uprawne. Miasto było już widoczne.



Stojąc na rynku, Częstochowianin stwierdził, iż miejscowość to bardziej odpowiednia nazwa. Lothar obdarzył go zadaniem zakupienia baryłki miodu. Tylko tyle. Szef wyprawy wręczył mu mały mieszek monet i zniknął wraz z resztą pobratymców. Zakapturzony Andrzej został mu przydzielony do pary. Jak dotąd nie odezwał się ani słowem. Krasnolud powiedział mu jeszcze tylko „szybko” i ”za godzinę tutaj „. Franz podrzucił w ręku pękaty woreczek, zastanawiając się nad zawartością. Szybka,chuda ręka złapała mieszek i uciekła, znikając w tłumie miejscowego bazaru.
 
__________________
Nosce te ipsum.

Ostatnio edytowane przez Boreiro : 19-05-2013 o 12:40.
Boreiro jest offline