Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2013, 00:10   #10
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Jak to wyjeżdżasz? Przeca dopiero coś wrócił, mało Ci było przygód przez te miesiące?- Matka spojrzała na Eryka z wyrzutem, ale i z nieodzownym dla niej wyrazem troski na twarzy.
- A com miał wójtowi powiedzieć? Rozkaz od barona wyszedł, nikt nie miał nic do mówienia. No i też wspomniane było, że to może potrwać...
- A co to znaczy? Odwieziesz ją, i wrócisz, toć wiadomo, że to potrwa.
- Ech... No tak, masz rację. Po prostu nie wiem, kiedy wrócimy, to wszystko...
- I to właśnie najgorsze. Ja wiem, że jutro nie wrócisz, i znowu nie będę wiedziała, co się z tobą dzieje. Nie powinnam do tego dopuścić, jestem twoją matką.
- Dotknęła czule twarzy syna, przeciągając palec po zasklepionej ranie. W jej oczach widać było ból, jednak Eryk nie mógł jej odtrącić. Znał swoją matkę, ból stałby się jeszcze gorszy. Zbyt często brała za wszystko odpowiedzialność. Zawsze potrafiła znaleźć, w dość pokrętny sposób, trzeba zaznaczyć, swoją winę w danym czynie. Tak było przy śmierci Gunara, bo przecież mogła go zatrzymać w domu nieco dłużej przez co nie poszedłby do ataku w pierwszej linii, tak było dwa lata temu, bo powinna przejrzeć zgniłe serce Thomasa, i tak było też tym razem, bo nie powinna wypuszczać syna ze wsi. Zapominała przy tym o jednym.
- Matko, jestem już dorosły.- Luiza zdawała się go nie słyszeć, głaskała jego policzek ze łzami w oczach.
- Jestem mężczyzną, który sam odpowiada za swoje czyny przed bogami. Nie chłopcem, którego trzeba pilnować, coby nie wpadł do studni.- Zabrał delikatnie jej dłoń z policzka i ucałował.
- To była tylko i wyłącznie moja decyzja. Czasy twojej odpowiedzialności już minęły.
- Nie masz racji. Pókiś żyw, będę za ciebie odpowiedzialna, będę się o ciebie martwiła i będę starała się ci pomóc, na wszelakie sposoby. Będę się o ciebie modliła i oddam za ciebie życie, jeśli będzie trzeba. Bo zawsze będę twoją matką i będę cię kochała, choćby nie wiem co.

Luiza już nawet nie starała się powstrzymywać łez. Eryk objął ją, tłumiąc nieco jej szloch.
- Ja też cię kocham, mamo.- Była to jedyna odpowiedź, jaka przychodziła mu do głowy.
Eskorta okazała się zwykłą hecą. Najciekawszym, co spotkało ich po wyjeździe z Biberhoff było niespodziewane dołączenie do ich gromadki Rudiego Millera. Nie było go na odprawie, więc Eryk początkowo uznał, że chce się zabrać z nimi do miasta i jeszcze tego samego dnia ze starym Hammerfistem wrócić. Okazało się jednak, że on również został przydzielony do eskorty. Widać było, że się chłopak przygotował do wyjazdu- gdy tylko wskoczył na wóz, wyciągnął antałek z pierwszorzędną gorzałką, czym zaskarbił sobie przychylność Bauera. Później co prawda okazało się, że Rudi uciekł ze służby, przymuszony do tego pewną, na swój pokrętny sposób romantyczną, historią, jednak to nie zmieniło podejścia łowcy do Millera- Eryk już dawno nauczył się nie osądzać tak prędko i surowo ,jak niegdyś miał w zwyczaju. Świat nie był czarnobiały, i mimo iż ograniczanie się do kategorii dobra i zła znacznie ułatwiało interesy w jego branży, to nie mógł się do tego zmusić. Szczególnie, że sam Imre wpajał mu ideę sprawiedliwości do głowy, powtarzając, jak bardzo bogowie nie lubią pomyłek. Poza tym, przylepienie komuś łatki „tego złego” może sprawić, że w swej gorliwości przestaniemy nad sobą panować, niczym inkwizytor palący całą wioskę, w której znalazł pojedynczego heretyka. Takie sytuacje się zdarzały, nie tylko w pijackich opowieściach, i Eryk dobrze o tym wiedział.

Podróż statkiem byłą swego rodzaju rozrywką, przynajmniej przez pierwszą godzinę. Rejs rzeką to nie wyprawa morska, a kajuty pod pokładem trudno porównać do przytulnej, pachnącej piwem, mięsiwem i tytoniem karczmy. Innymi słowy, najgorsze połączenie podróżowania i nicnierobienia, jakie mogło im się przydarzyć. Dodatkowo córka barona siedziała niemalże przez cały rejs w swojej kajucie, a żadne niebezpieczeństwo nie było nią nawet przelotnie zainteresowane. A kiedy już coś się stało, dotknęło to właśnie ich. Dwójkę z eskorty okradziono, a chociaż nikt nikogo za rękę nie złapał, jasnym było, kto jest sprawcą. Tym bardziej bolało, że nie mogli na to nic poradzić- złodzieje opuścili statek podczas gdy Biberhoffianie smacznie spali.
Wysiedli w Kemperbadzie, sami- córka barona, jak się okazało, płynęła dalej, co tylko potwierdziło obawy drużyny- zadanie było tylko wymówką, żeby ich z Biberhoff usunąć, przynajmniej tymczasowo. Czy miało to coś wspólnego z Angelą? Najprawdopodobniej. Z nowymi świątynnymi rozbudowami? Z komfortowym samopoczuciem nowej kapłanki? A może to tylko chęć pokazania, jaką ma teraz władzę? A może zemsta za dawne upokorzenie? A może szykuje coś specjalnego, w czym strażnicy z doświadczeniem mogliby jej przeszkodzić? A może...
Stop, koniec podejrzeń. Teraz i tak już nic nie zmienią. Musieli przeczekać jakiś czas poza wioską, niekoniecznie w Kemperbadzie, i niekoniecznie bezczynnie.
Poszukiwania pracy rozpoczęto oczywiście od karczm. Nie było to łatwe, trunki były dobre i w przystępnych cenach, co utrudniało skupienie się na celu. Koniec końców znaleźli jedno, dość ciekawe ogłoszenie, które jednak odnosiło się do obcej im wioski, a i zostało skrytykowane przez jednego z przechodniów. Jak słusznie zauważyli niektórzy, mógł on chcieć zmniejszyć konkurencję zniechęcając każdego, kto się w ogłoszenie wczytał, postanowili więc póki co tylko zasięgnąć języka i o samej wsi co nieco się dowiedzieć.

Może i zdecydowaliby się na wyprawę do odległego, jak się okazało, o dwa tygodnie marszu Franzenstein, gdyby nie propozycja współpracy otrzymana w karczmie od dość nietypowego, wręcz filigranowego jegomościa z Bretonii. Detektywa Alfonsa. Nakreślił im on sytuację dramatyczną i niecierpiącą zwłoki. Porwano dziecko dla okupu, którego wysokość przekracza możliwości finansowe rodziców. Oczywiście, musieli dowiedzieć się więcej przed podjęciem wiążącej decyzji.

- Co wiecie o porywaczach, panie detektyw? I, co ważniejsze, kim jest ów Ludwik Purcel, że jego syna dla okupu porwano?- Eryk przez moment był lekko zmieszany bezpośredniością gnoma, jednak, jeśli mówił on prawdę, sprawa byłą dość poważna.

Jost z zaciekawieniem wpatrywał się w ich potencjalnego zleceniodawcę. I rozmyślał o tym, czy pomoc przy wykonaniu zadania (jeśli oczywiście zdołają cokolwiek zdziałać) nadreperuje nieco stan jego sakiewki.

- A jaka, że tak spytam szczerze, nagroda jest przewidywana? - spytał.

- Toś sobie dyskretnych wybrał, pani Alfonsie - burknął Arno.

- O miejscu powiecie więcej może, co wiecie powiecie. I na siedząco bardziej proponowałbym.

Bert początkowo słuchał gnoma dyskretnie badając jego osobę. Wzbudzał on pewne zaufanie tym bardziej, że nie był stąd, gdzie tu można było o wiele łatwiej dostać w pysk niż porządną pracę załapać. Alfonso był chyba znanym detektywem, ale nawet jeśli tak było Biberhofianie - nawet Ci ostatnio wiele podróżujący - nie rozpoznawali go mimo usilnych prób. Winkela zaciekawiły zwroty z obcego języka. Ktoś kiedyś tak już do niego mówił. Nie pamiętał jednak kto.

- Witam, Panie Alfonso. Miło mi poznać. - powiedział Bert podając jegomościowi rękę. - Panowie, jeżeli już wzbudzamy zaufanie Pana detektywa może udamy się w ustronne miejsce aby rozmawiać o szczegółach tak ważnej misji?

- Zapłatą będzię, mes amis, pięćdziesiąt koron na osobę. Okrągła suma ‘ę? - dosiadł się do stołu zajmując miejsce na szczycie ławy i uścisnął dłoń Berta. -Porywacze w portowej przetrzymują enfant nie aż tak bogatego kupca, za jakiego go szkodnicy wzięli... Żeby w kilka dni taką fortunę w gotówce zebrał? Mam adres domu. Szczegóły opowiem kiedy się zakontraktujecie. Więc jak, ‘ymm?

- Ja bym pomógł - powiedział Jost. - Zacna to rzecz, pomóc komuś, kto w opałach nie z własnej winy się znalazł. No i o dziecko chodzi. Ile ma wiosen ten... Sigmund?

Zacna to rzecz by była, fakt, ale i o sumce pięknej Jost pomyślał, co to znacznie przekraczała złoto, co mu złodziej na barce ukradł.

Bert spojrzał na gnoma dziwnie, gdy ten wspomniał o pieniądzach. Zwykle - jako doradca i pomocnik łowcy - targował cenę i tym razem byłoby tak samo gdyby nie chodziło o życie dziecka. Mógłby osiągnąć o wiele wyższą propozycję, ale... Chciał pomóc nie zważając na korony. Tyle mniej/więcej stracił na barce więc nie powiedziane, że i te się długo mu w sakwie utrzymają.

- Również jestem za. Dziecku trzeba pomóc. - powiedział krótko Winkel.

- Niechaj będzie, Alfonsie panie. Opowiadajcie- zawtórował mu Arno.

Eryk przytaknął towarzyszom, uważnie czekając na dodatkową porcję informacji. Będzie musiał ocenić zagrożenie na podstawie swojego niewielkiego doświadczenia, więc każdy szczegół może okazać się przydatny.

I Gotte przytaknął, ale jemu głównie w oczach zwizualizowały się wspomniane monety. Kupa złota!

Gładko ulizany, mierzący niecałe cztery stopy wysokości Alfonso, spojrzał po wszystkich głęboką zielenią swych małych inteligentych oczek.

- Sigmund ma trzynaście wiosen. Wynająłem mieszkanie pod adresem 12. – gnom rozłożył na stole mapkę jednej z ulic dzielnicy portowej.


– Porywacze przesiadują pod 17-stką. O taki jest zasięg obserwacyjny mego teleskopu.
– Wskazał na linie rozchodzącego się od jego lokum do podejrzanego adresu. – Zaraz podpiszemy umowę. Dać zaliczkę mogę po 10 koron każdemu. Ale pamiętajcie mes amis – zrobił poważną minę. – Za trochę żywego enfant dostaniecie po 20 koron, a za martwego nic. Przyjdźcie w co najwyżej skórzanych zbrojach, żadnych ‘ełmów i wielkich broni, które porywacze mogą spostrzec na ulicy – dodał stanowczo. - Nie ‘cemy spłoszyć ptaszków i wylać dziecko z kąpieli razem z wodą, ‘ę? – mrugnął porozumiewawczo.

- Panie gnomie... Rozmawia Pan z zawodowcami. - powiedział Bert z lekkim uśmiechem. - Poza tym nie mam wielkiej broni, a hełmu się lękam od kiedy jeden zniszczył mi fryzurę. Zaliczka się przyda na nasze koszta. - Bert poczekał chwilę. - Co ma Pan na myśli mówiąc “trochę żywy”? Nie mam zamiaru odbijać chłopaka inaczej niż całego i zdrowego. Wolałbym nie brać w tym udziału niż skazywać dziecko na kalectwo czy śmierć...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 19-05-2013 o 00:12.
Baczy jest offline