Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2013, 12:05   #375
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- I zaraz ci wszystko opowiem, jak tylko obecny tu Rodrigo dzielnie niczym Cerber przestanie mi bronić drogi do powrotu w twoją bezpośrednią okolicę. Zaszczycając mnie lub obrażając kompletnym, bardzo profesjonalnym brakiem zaufania...

Malcolm przez chwilę zastanawiał się czy się cieszyć z głosu Antoni w słuchawce czy wręcz przeciwnie. To, że wróci było pewne ... w tej bądź innej formie. Czyli to czy byłby wkurwiony teraz czy zadowolony później przestawało mieć znaczenie. Minęła kolejna chwila gdy Malcolm wpisał koordynaty GPS do nawigacji.

- Kurwa to działa ... powiedział bardziej do siebie niż do słuchawki. - zadowolenie, które wymalowało się na jego twarzy przeniosło się także na ton wypowiedzi - Antonia, sweetie, dawno Cię nie słyszalem. Opalenizna powiadasz, niebezpieczni mężczyźni ... czyli wszystko w normie.

- Było cudownie! - wykrzyknęła Antonia na wydechu, z taką radością, jakby opisywała wyjazd na wymarzone wakacje, a nie dezercję w trybie pilnym z organizacji przestępczej. - Gdzie jesteś? - przeszła od razu do sedna. - Nie mogę się doczekać, aż ci wszystko opowiem!

- Kochana jesteś - najwyraźniej sposób gry Chemiczki Malcolmowi odpowiadał - właśnie jadę samochodem i podziwiam widoki. Wiesz niebawem przyjadę do studia, powtórz ode mnie Rodrigo, żeby się Tobą zajął. A swoją drogą super, że spędziłaś świetne wakacje, należało Ci się to.

- Ależ, powiem drogiemu Rodrigo, że powiedziałeś mi, abym się nim zajęła - oznajmiła Antonia z tą śmiertelną powagą, jaka jej się czasami zdarzała, gdy wewnętrznie dostawała skrętu kiszek ze śmiechu. - To kiedy będziesz, skarbie?

- Jak to kiedy? Zanim policzysz do trzech - dobry humor nie opuszczał Whitmana.

- Trzy! - wykrzyknęła Antonia, wybuchnęła perlistym śmiechem i rozłączyła się.

Nie były to trzy sekundy, nie były to trzy minuty, nie było to nawet trzydzieści minut kiedy czerwone ferrari Malcolma wjechało w Mulholland Drive a potem w uliczkę dojazdową do studia. Ktoś obserwujący podjeżdżający samochód mógłby pomyśleć, że albo kierowca chce nim rozpieprzyć bramę albo ma duże zaufanie do hamulców. Wyszło na to drugie, bo samochód gładko wyhamował pozostawiając kilka cali zapasu pomiędzy zderzakiem a bramą. Zamiast trąbić Whitman energicznie naciskał pedał gazu. Gdy brama odsunęła się Malcolm wjechał na teren studia. Opuścił szybę po czym krzyknął w kierunku dyżurki.

- Rodrigo co z tą kopertą?

Po krótkim czasie Rodrigo wybiegł z dyżurki, niemal nie zabijając się na schodkach. Zatrzymał się za oknem wozu i bez słowa podał kopertę Malcolmowi. Ten wziął ją do ręki. Szybkie oględziny okazały dwie rzeczy - napis "TOM" na kopercie w miejscu nadawcy oraz...Fakt, że koperta była nieudolnie zaklejona po tym jak ktoś niepowołany już ją otworzył...

Malcolm pokiwał z uśmiechem głową. Potem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągając portfel. 100 $ zaszeleściło w dłoni Whitmana.

- Spisałeś się Rodrigo – powiedział Extractor wyciągając dłoń z banknotem.

Gdy grube paluchy latynosa próbowały pochwycić banknot Malcolm cofnął rękę. Rodrigo spojrzał na szefa. Ten tylko uśmiechnął się, machając banknotem. Tym razem zdziwiona gęba Rodrigo pojawiła się w otwartym oknie. Extraktor tylko na to czekał. Szybkim ruchem złapał głowę delikwenta przyciskając ją do ranta drzwi. Drugą ręką wcisnął przycisk unoszący szybę do góry.

Bez żadnego słowa przycisnął pedał gazu … tym razem lekko. Wóz potoczył się po placu. Extractor zupełnie ignorował krzyki latynosa. Malcolm robił trzecie kółko, z każdym nabierając większej prędkości … w końcu zapytał:

- Dlaczego otworzyłeś kopertę?

- Ona mi kazała!

No tak, przecież to takie prosto. Dopiero wróciła i już rozrabia. Zastanawiając się co z tym faktem zrobić Malcolm robi kolejne kółka. W końcu krzyk Rodrigo i walenie otwartą dłonią o blachę samochodu wyrwało go z zamyślenia.

- Posłuchaj uważnie. Wygrałeś los na loterii a robisz wszystko, żeby to spieprzyć. Myślisz, że będę tolerował otwieranie kopert adresowanych do mnie? Chuj mnie obchodzi co ONA ci nagadała. Nie po to siedzisz na dyżurce aby szczerzyć zęby do byle laski, która zakręci tyłkiem. Weź się wreszcie do roboty, za którą ci płace … - najwyraźniej Whitman chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko zrezygnowany pokręcił głową. Złapał ręką nochal latynosa, mocno przekręcił, po czym wcisnął przycisk odsuwający szybę.

Podjeżdżając pod dyżurkę Malcolm we wstecznym lusterku widział podnoszącego się z betonu latynosa.

- Wsiadasz czy wolisz pogadać przez szybę!? – zapytał głośno Extractor.

Brazylijka zsunęła na czubek nosa okulary przeciwsłoneczne.

- I przepuścić przejażdżkę TAKĄ bryką? No chyba zapomniałeś, co mnie podnieca, skarbie. Ale zaraz ci wszystko przypomnę - Antonia otworzyła drzwi, nachyliła się zdecydowanie za nisko, dzięki czemu piersi prawie wyskoczyły jej zza dekoltu. Z rozmachem wrzuciła na tył... tylko jedną torbę, co było bardzo niezwykłe i dziwne.

- Pa paaaaa, Rodrigo!

Prócz tego jednego bagażu miała tylko torebkę na ramię oraz klatkę, w której w trocinach buzowały jakieś podejrzane i gniewne ruchy. Antonia nie dość że podejrzanie biedna i oszczędna w okolicach bagażu, to jeszcze ubrana była zdecydowanie zbyt mało wyzywająco jak na swój dotychczasowy styl. Ale gdy rozparła się w fotelu obok Malcolma, okazało się, że poza tym to nic się nie zmieniło.

Antonia zrzuciła buty. Długie nogi wystrzeliły w górę, duże, ciemne stopy o karminowych paznokciach oparły się o przednią szybę. Brazylijka przeciągnęła sobie pas pomiędzy piersiami i z lubością pogładziła skórę fotela, wbiła paznokcie w siedzisko i przygryzła usta, wciągając zapach samochodu w nozdrza z wyraźnie erotyczną przyjemnością.

Klatkę postawiła na podłodze przed swoim siedzeniem. Z trocin niczym Afrodyta z morskiej piany wyłonił się nagle biały łeb, opatrzony czerwonymi oczami i różowymi uszami.

- Poznaj Joshuę - przedstawiła szczura wiedźma. - Malcomie, to mój chowaniec. Joshuo, to mój szef. Tak naprawdę to każdy z was jest tylko kandydatem na swoje stanowisko, i, uwierzcie mi, chłopaki - na wasze miejsca pod bramą czeka stu innych... ale postanowiłam dać! wam! szansę! - wyskandowała radośnie Antonia i nachyliła się gwałtownie do Malcoma, z zamiarem obcałowywania i obmacywania. Tym, że prowadził, nie przejmowała się wcale. Nigdy nie przejmowała się takimi prozaicznymi szczegółami.

- Jakoś za bramą nikogo nie widać, przynajmniej ludzi, bo szczurów kręci się co nie miara. Jeden nawet został na placu ... – cierpko odparł Whitman zerkając na nachylającą się nad nim Brazylijkę. – Widzę, że wypoczęłaś. Wyśmienicie. O opalonych mężczyznach już słyszałem. Co poza tym? Opowiadaj.

Wiedźma nachyliła się jeszcze szczodrzej, jej upierścieniona ręka spoczęła na kierownicy i przytrzymała mocno, gigantyczna kopuła dredów przysłoniła Malcolmowi widok, a pociągnięte błyszczykiem usta spoczęły delikatnie i miękko pod kącikiem warg Ekstraktora, zostawiając tam niczym pieczątkę urzędową tłustawy ślad. Potem rozległ się klakson, Antonia odsunęła się, zapadła się w swój fotel i przemówiła głosem troskliwej cioteczki.

- Ty mi opowiedz - westchnęła z głębin piersi. - Miałam bardzo, bardzo złe sny i przeczucia, Malcolm. Naprawdę złe. I dlatego wróciłam.

Sny, przeczucia, powrót … gówno prawda – pomyślał Malcolm uśmiechając się do Brazylijki. Wróciłaś bo musiałaś, nie miałaś innego wyjścia. Albo przyjechałabyś sama, albo przyprowadziłbym cię tu za kudły. Malcolm z powrotem przeniósł wzrok na drogę, zerknął na stojący na drugim pasie radiowóz z napisem LAPD na drzwiach i włączonych niebiesko czerwonych kogutach na dachu. Jeden policjant obmacywał rozłożonego na masce Murzyna, drugi mundurowy z bronią w ręku ubezpieczał.

- Tutaj tak pięknie nie było. Mieliśmy nalot antyterrorystów, bomby nie znaleźli, ale twoje chemikalia plus laboratorium nasunęły im inne przypuszczenia. Produkcja albo narkotyków, albo bomby biologicznej. Tak czy siak było przesrane.

- E. Za maszyny, piguły i prochy, jakby ktoś zaczął grzebać, to poleciałabym ja - oznajmiła Antonia bez humoru. - Ty najwyżej za nieświadomy współudział. No przecież bym cię kryła - obiecała cierpko, jakby wcale nie miała na to ochoty. - Więc weź mi tu nie pierdol. Co z Willem? - zrobiła się nagle poważna. - Ach. Ktoś mi przyczepił ogon. Dwa ogony, właściwie. Ty albo Smithie, w ostatnim podrygu zdychającego śledzia. Albo i Mark, nasz Mark. Kilka rzeczy w moich snach bardzo mi się nie podobało, więc jego też podejrzewam. W każdym bądź razie, jeden ogon miał dużego pecha, a drugi trochę mniejszego...

- Poleciałabyś jakbyś była … więc mi tu nie pierdol … a tak zwinęli wszystkich obecnych. Ja zgłosiłem się sam, z papugą … najlepszym, ale i tak miał za krótkie ręce. Ogon, pech? – Malcolm zrobił zdziwioną minę - Jak na razie to Will miał pecha … że Cię poznał. Wciąż się ślini i gania własny ogon. Jak kuracja odniesie skutek, to może i zacznie aportować. Kto Ci doniósł o Smithcie? Amy?
 
Irmfryd jest offline