Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2013, 23:02   #5
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mosiężna tabliczka na drzwiach nie zostawiała wątpliwości co do tego, kto urzęduje w tym miejscu. Komisarz Kwieciński jeszcze przed świętami polecił by Eliza stawiła się u niego w biurze właśnie dziś by przedstawić jej to, co będzie ją dotyczyć przez najbliższy czas. Dobrze, że dziś było mało ludzi na komendzie. Przerwa między świętami a Nowym Rokiem nigdy nie była lubiana bo to czas na wolne, ale wiadomo, że ktoś musi pracować by odpoczywać musiał ktoś. CI, którzy odwalali dzisiaj pańszczyznę, przemykali się pod ścianami z kubkami herbaty w dłoniach i spuszczonym wzrokiem. Lepiej dziś nie wpadać na szefa, który zadziwiająco, właśnie w takich momentach miał zwykle przypływ weny. Dla Elizy nie było to jednak ważne. I tak nie znała tu nikogo a już tym bardziej komisarza Kwiecińskiego. Bardziej ją interesowało raczej to, czy on zna ją. I skąd? Jej policyjny nos, który jeszcze może nie jest taki jak trzeba, czuł, że pod tym może kryć się długa ręka jej ojca. A tego by nie chciała. Chiała to rozegrać sama, na własny rachunek i pod własne potrzeby. A ta robota...
Cóż, raz się żyje. Zapukała zdecydowanie w drzwi i nie czekając na pozwolenie wparowała do gabinetu. Nie był on specjalnie bogaty. Ot, biurko, szafa i niewielki kredensik. Do tego obowiązkowy fikus, okno z widokiem na ulicę oraz siedzący za biurkiem mężczyzna. Wyglądał na swoje lata i każda zmarszczka na twarzy była okupiona rokiem za biurkiem policyjnego wydziału śledczego. Drobny wąsik jeszcze sprzed dwóch dekad dopełniał całość Janusza Kwiecińskiego.

Popatrzył na wchodzącą Elizę i przerwał notowanie czegoś w dużej teczce. Odłożył czerwony długopis na biurko i poderwał się na nogi. Z uśmiechem wskazał na fotel, przygładził mundur i wyciągnął rękę na powitanie.
- Witamy, panno Popiołek. Komisarz Janusz Kwieciński. Proszę usiąść.
Eliza chciała ukryć zdenerwowanie pod maską łagodnej uprzejmości.
- Dzień dobry panie komendancie - przywitała się oficjalnie i zajęła miejsce na krzesełku naprzeciwko biurka. Nigdy nie była biegła w kwestiach mody ale tego dnia uznała, że wypada się ubrać bardziej elegancko aby pozostawić dobre pierwsze wrażenie. Miała na sobie dżinsy, białą bluzkę, która pamiętała jeszcze maturę i granatową marynarkę kupioną dzień wcześniej w przecenie. Pół godziny zastanawiała się czy rzeczywiście może sobie pozwolić na ten wydatek bo jej oszczędności kurczyły się nieuchronnie. Ostatecznie zdecydowała, że kilka razy zrezygnuje z obiadu ale za to będzie się elegancko prezentować na pierwszej rozmowie z nowym szefem.
Zaplotła dłonie i wbiła swoje wielkie i odrobinę wystraszone oczy w Kwiecińskiego.
- Cieszę się, że pani do nas przyszła. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna i obopólna. Nie jesteśmy może jakąś wiodącą jednostką w stolicy, ale mimo wszystko znajdujemy się wśród najlepszych. Podejrzewam, że i tak będzie to o niebo lepsze niż pani ostatnia praktyka w …. - komisarz wyciągnął z teczki jakieś papiery i zaczął je przeglądać. Postukał palcem w jakiś fragment i uśmiechnął się.
- Mam, Turośń Kościelna. Cóż... - zawiesił głos dla lepszego kontrastu. - Rozwojowe to nie było. Nie dla kogoś z pani wykształceniem. W nowej grupie, która właśnie powstaje, ma pani szansę na wiele więcej. To da i satysfakcję i pieniądze. A przecież o to chodzi, prawda?
- Tak panie komendancie - skinęła w odpowiedzi. Przez cały czas była spięta, jakby oczekiwała, że Kwieciński widząc jej dziecięcą aparycję jeszcze jej podziękuje i wyprosi za drzwi. - Bardzo chcę pracować w tym zawodzie. Mam duży zapał i chcę się wykazać... - tak bardzo chciała zapytać o ojca, czy jej nie rekomendował. Nie miała jednak śmiałości. Nie w tej chwili, może później...
- Świetnie - wąsy komendanta poruszyły się jak i chomika. Gdyby to była inna sytuacja to pewnie Eliza by się uśmiała, ale teraz nie wypadało. - Od początku stycznia zostaje powołany zespół do pracy nad szczególnymi śledztwami. Szczególność śledztwa jest tu pojęciem względnym i na chwilę obecną nie musi pani wiedzieć, jak to się odbywa. To, co jest ważne, to oczywiście zespół, w którym rozpocznie pani pracę już za parę dni. Formalnym szefem będzie bardzo doświadczony policjant przeniesiony z Krakowa. On będzie kierować śledztwem i to z nim będę utrzymywać kontakt. On też będzie odpowiedzialny za wyniki oraz za panią, ma się rozumieć. Dzięki temu będzie pani mieć szansę na pracę z profesjonalistami i podpatrzeć to, czego dobry glina uczy się zawsze od starszych. Wszelkie sprawy proszę od stycznia kierować do pana Roberta Ziętka. To znacznie ułatwi wszystkim organizację pracy bo przecież nie mogę z każdym na co dzień rozmawiać. Dnia by nie starczyło - odchylił się na fotelu ciągle się uśmiechając. Rzeczowy, niemal ojcowski ton, musiał chyba wynikać z wieku Elizy. Nic nie mogła poradzić na to, że wygląda jak nastolatka, ale przynajmniej dobrze, że ktoś traktuje ją trochę poważniej niż nastolatkę. Choć ojciec zawsze będzie ją traktować jak swoje ukochane dziecko - nawet jak będzie już stara i będzie kopcić jednego szluga za drugim.
- W takim razie... będę z niecierpliwością czekała na koniec roku - Eliza zdobyła się na nieśmiały uśmiech. - Jestem bardzo bardzo wdzięczna za tą szansę. Wiem, że moje kwalifikacje nie zapierają tchu w piersiach... Prawdę mówiąc, byłam pewna, że nie dostanę tej posady bo musiała być konkurencja i... - zamilkła nagle. Wjechała z ciężkim działem na kruchy lód i nie była pewna czy nie przedobrzyła. - Jeśli mogłabym wprost zapytać... - zaplotła lekko spotniałe dłonie - co kierowała pańskim wyborem...? Nie żebym uważała, że nie zasługuję na tą szansę, tylko... - no tak. Tylko chciałaś zapytać czy tatuś przypadkiem nie dzwonił... Eh, znów ją zatkało. Jakby była troglodytą z niewygodnie wąskim zasobem słów. Nastoletnia Miss elokwencji.
- Panno Popiołek - komisarz splótł dłonie i położył je na biurku. Nie był już uśmiechnięty, ale nadal życzliwie patrzył na siedzącą przed nim dziewczynę. - My w policji może i jesteśmy przywiązani do tradycji, do rodziny czy do wartości samego munduru. Nie oznacza to, że nie możemy zrobić czegoś, co jest nietypowe. Kobiety w naszych szeregach to nadal niecodzienny widok, choć przeciętny Polak już otrzaskał się z tym widokiem. Jednak nadal jesteśmy daleko w tyle za Europą, że o Stanach nie wspomnę. Jako policja dostaliśmy budżet na rozwój struktur, organizacji i wewnętrznej polityki. Tak się stało, że nasz komendant, Antoni Korycki, postanowił utworzyć grupę w naszej jednostce, która byłaby czymś nowym. Nie tylko u nas, ale i w całej Warszawie. Niektórzy prześcigają się w pomysłach - praca z psami, praca z ptakami, nocne patrole, patrole rowerowe czy drony szpiegowskie. To wszystko piękne i ładne, ale niestety wykraczające daleko poza tradycyjne pojmowanie pracy policjanta. A ten powinien być przede wszystkim człowiekiem i być blisko społeczności, której służy. Bo to w końcu służba.
Wstał z fotela i podszedł do okna. Szyba ,wymalowana przez mróz, nie przepuszczała niczego poza światłem. Kwieciński pochuchał na nią i przez mały otwór w lodzie było widać zarysy budynku po drugiej stronie ulicy.
- Służba to obowiązek. Za to nam płacą. A my, jako policja, mamy również swoje potrzeby. Do nas nie przychodzi byle kto. Mówi pani, że nie ma kwalifikacji. Zgadzam się. Nie są one imponujące. Ale przecież dopiero pani zaczyna, to o czym my tu mówimy? Jednak pochodzi pani z rodziny z tradycjami. To bagaż i doświadczenie, którego nie zaszczepi się w każdym. Bycie policjantem zaczyna się dużo wcześniej niż w Szczytnie i takich ludzi nam potrzeba. I takim kimś jest pani, Eliza Popiołek. Rozesłaliśmy do komendantów innych placówek list z prośbą o rekomendacje lub wskazanie ludzi, którzy mogliby zasilić szeregi naszej grupy. Chcieliśmy ludzi młodych, świeżych w policji, ale rokujących. Takich, z których będzie w przyszłości dobry glina. Pani zgłoszenie również się znalazło. Sprawdziliśmy je i zostało wylosowane. Ktoś je złożył i ktoś napisał “To jest dziewczyna, której szukacie”. I dlatego pani jest tutaj i ze mną rozmawia.
Kwieciński wrócił na miejsce. Usiadł wygodnie i spojrzał w twarz Elizy.
- Proszę się nie martwić. Jest pani na początku drogi i to teraz od pani zależy jak nią pokieruje. Naprawdę.

“Pochodzi pani z rodziny z tradycjami”...
Na te słowa Eliza wyprostowała się jak struna jakby sam Ryszard Popiołek pojawił się tuż obok w jakiś magiczny sposób. W takim razie Dawid mówił prawdę, ojciec rzeczywiście się za nią wstawił. Pozornie pomógł aby koniec końców pławić się we własnej racji.
Ktoś napisał “To jest dziewczyna, której szukacie”...
O ironio, napisał jedno, a myśli coś zupełnie innego.
Dłonie Elizy mimowolnie zacisnęły się na kolanach. Myśl, że nie do końca uczciwie dostała tą posadę z jednej strony napawała ją wstydem. Z drugiej - niewiele tak naprawdę zmieniała. I tak będzie musiała udowodnić, że na nią zasługuje. Że to jest jej powołanie i pasja.
- Obiecuję, że pana nie zawiodę. Dam z siebie wszystko - potwierdziła po raz kolejny swój zapał. W zasadzie nic ponad niego nie mogła komendantowi zaoferować
- Panno Elizo. Proszę się tak bardzo tym nie przejmować. Jestem przekonany, że da sobie pani radę i nie potrzebuje pani niczyjej pomocy by pokazać jaka jest naprawdę. Drugiego stycznia o godzinie 9.00 jest spotkanie zespołu, tutaj, na komendzie. Poznacie się wszyscy osobiście i zostanie przedstawione zadanie zespołowi. To będzie już prawdziwa i duża praca. Jej wynik może być bardzo znaczący jeśli chodzi o dalsze kroki w policyjnej karierze.
- Rozumiem. Wobec tego... - podniosła się z krzesła, wygładziła marynarkę - stawię się drugiego stycznia. Powinnam się jakoś przygotować? Coś zabrać? Rozumiem, że nie obowiązuje nas jakiś wyjątkowy dress code?
- Nie, jak najbardziej nie. Wszystko uzależnia śledztwo. Ganianie po lesie w szpilkach nie będzie mądre podobnie jak pójście w dresie na imprezę charytatywną miejscowego przedsiębiorcy. W pracy strój normalny. Pokój, telefon i laptop będą już na panią czekać. Do dyspozycji będzie również samochód - na cały wasz zespół. I, co najważniejsze, zakwaterowanie będzie również dostępne - w jednym z naszych resortowych mieszkań. Niedaleko. To wszystko już od stycznia. Mam nadzieję, że będzie to bardzo owocna współpraca.
Kwieciński wyciągnął dłoń na pożegnanie.
Eliza uścisnęła ją rzeczowo i dość silnie. Sama nie lubiła gdy ludzie mieli wątły uścisk a ich dłoń wyślizgiwała się z jej własnej niby mokra ryba zanim na dobre zdążyła ją wyczuć.
- Jeszcze raz dziękuję za daną mi szansę. I do widzenia panie komendancie.
Eliza miała wrażenie, że dopiero za drzwiami pozwoliła sobie na głębsze zaczerpnięcie powietrza.

* * *
Głos PJ Harvey sączący się z słuchawek zapewniał, że to będzie idealny dzień.
http://www.youtube.com/watch?v=D3tD9EPOEik

Na wsi biegało jej się lepiej. Czyste powietrze i wszechobecna zieleń upajały zmysły i psychicznie rozluźniały. Ale tutaj była spięta. Może to przez zagęszczenie zasłaniających niebo budynków, a może tę porę roku. Zbliżała się siódma rano ale słońce uporczywie nie chciało się podnieść jakby poprzedniego dnia odpadło z ringu przez wyjątkowo bezlitosny nokaut. Eliza minęła jakiegoś wymuskanego mężczyznę w tak obcisłych gaciach, że na metce powinni ostrzegać przed groźbą bezpłodności z powodu zaduszenia plemników na śmierć. Pomachała mu dłonią w wyrazie solidarności cierpiących na bezsenność miłośników słowa „fit”. Ten gest go spłoszył co odrobinę zbiło ją z tropu. Przypomniała sobie, że w mieście się nie biega. Tu się uprawia jogging. A już z całą pewnością nie pozdrawia się obcych przed siódmą rano bo gotowi ci odpowiedzieć chmurą gazu pieprzowego. Nie to co na jej grajdołku w podlaskiem... W ogóle coś tam musieli chyba dosypywać do ujęcia wody bo tutaj, w stolicy, pędząc po betonowej ścieżce czuła się jakby wytrzeźwiała po miesiącach narkotykowego cugu. Nachodziły ją nawet dziwaczne myśli czy całej służby w Turośń Kościelnej w ogóle sobie nie wymyśliła.
Sportowe buty zagłębiały się w płytkim śniegu, z ust wydobywały się miarowe obłoczki pary.
Dobiegła do klatki schodowej i z rozpędu na ostatnie piętro czynszówki, gdzie tydzień temu wynajęła najmizerniejsze lokum jakie w życiu miała okazję oglądać. Dwadzieścia metrów kwadratowych, prl-owska meblościanka, ślepa kuchnia o uroku grobowca i łazienka pamiętająca może i pierwszą wojnę światową. A w samym środku tego porażającego obrazu – ona. Eliza Popiołek, wyskakująca nieśmiało z bielizny termoaktywnej w drodze pod prysznic, a następnie szczękająca zębami tak gorliwie jakby trenowała swoją partię w kapeli beatboxowej. Piecyk znowu nawalił i teraz po spienionych włosach spływała lodowato zimna woda. Przez cały ostatni tydzień Eliza nie mogła wyjść z podziwu, jak odszukała w stolicy najgorszego sortu ruderę. Psi nos, ot co. Najtańsze i najbrzydsze mieszkanie po tej stronie Wisły. Niestety pierwszy z tych przymiotników jawił się jak zbawienie dla jej portfela w wersji light. Jedząc czerstwą bułkę z dżemem myślała o tej nowej posadzie. Była bez dwóch zdań najmłodsza, miała najmniejsze doświadczenie, wiedzę i zawodowy prestiż (tfu, zawodowe co?). Nie będzie miała czasu wykonywać swojej roboty – będzie zajęta chłodzeniem pąsów spalonych z powodu swojej pospolitości. Dookoła jakieś sławy a gdzieś w tle - policjantka z wygwizdowa o aparycji dziecka, która ma wprawę z rozbrajaniu pijaków z broni obuchowej typu sztacheta.
- Jestem ochłapem mięsa wrzuconym między hieny – powiedziała na głos i pociągnęła łyk kawy z aluminiowego turystycznego kubka.
Przejrzała, upchane nadal w walizce, ubrania. Zawieszoną na krześle marynarkę obrzuciła pełnym wątpliwości spojrzeniem. Żadnego dress code. Tak mówił komisarz.

* * *
Z domu wyszła punkt ósma żeby przypadkiem się nie spóźnić. Tyle, że do głowy jej nie przyszło, że autobus najpierw spóźni się kwadrans a później utknie w jakimś monstrualnym korku. Do sali odpraw wpadła chyba ostatnia, zziajana jak szkapa na mecie Wielkiej Pardubickiej.

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - powtarzała jak mantrę przepychając się do pierwszego rzędu gdzie wypatrzyła wolne krzesło Z rękami wbitymi w kieszenie i zabłąkanym, odrobinę nerwowym uśmiechem wyglądała jak uczennica szkoły średniej, która zgubiła swoją grupę wycieczkową. Eliza była drobną niziutką brunetką o dość infantylnej aparycji, której znoszone dżinsy i luźna zielona bluza stanowczo nie dodawały wieku.
Przez całą odprawę nie odezwała się ani słowem, jakby ten fakt miał uczynić ją conajmniej niewidzialną i odwrócić od niej uwagę. Kątem oka zerknęła na pozostałą trójkę. Niemłody jegomość w skórzanej kurtce woniał psem na kilometr. Eliza spotkała ich wystarczająco dużo aby rozpoznać jednego po samym wyrazie pyska. Ten drugi był trochę zbyt elegancki i wystudiowany na standardowego gliniarza. O kobiecie nie wspominając. Miała klasę, co mogło sugerować, że ich dwójka będzie intelektualną połową zespołu. Stary wyga był ćwiartką od wypluwania poleceń i jechania po nich jak po szmacie. Pozostawało nurtującym pytaniem jaka rola przypada na nią. Z całą pewnością nic chlubnego.

Gdy dostała do rąk opasłe akta zaczęła kartkować je studiując każdą stronę stanowczo zbyt długo. Wydawała się nieco wycofana i zawieszona gdzieś pomiędzy wykładem, protokołami a ekranem smarfona, z którego korzystała z wdziękiem ściągającego na klasówce ucznia.
Szczególnie zaciekawiły ją klucze. Jeden wyglądał jak od skrytki, drugi od kasy pancernej, trzeci – łudząco przypominał ten od jej kredensu w jej pokoju rodzinnego domu – identyczne otwierały barek i kilka szafek. Ostatni klucz, z uszkodzonym fragmentem plastiku – kojarzył się z samochodowym. Jeżeli denat nie miał swojego wozu to stawiało to pytanie – z czyjego samochodu korzystał?
Na google mapsach wstukała od razu adres Łyszkiewicza. Poczuła lekkie ciarki czytając, że ulica wzięła nazwę od Stefana Łyszkiewicza aka „Pechowiec”. Ulica „Pechowca” Jakubowi Wawrzekowi rzeczywiście szczęścia nie przyniosła. Prześlizgnęła się wzrokiem po życiorysie kaprala podchorążego AK a na koniec przyjrzała się budynkowi, o którym w ogóle była mowa. Wirtualnie „przejechała się” wzdłuż całej ulicy. Bez większego powodu, po prostu lubiła wizualizować sobie fakty.

Z klucza od skrytki samodzielnie wyczytała „city self” resztę podpowiedział wujek Google.
Podniosła rękę wysoko i pytanie zadała dopiero kiedy jej zezwolono.
- City Self Storage – hotel dla twoich rzeczy – czytała z wyświetlacza nieco speszonym głosem. - Sprawdzał już ktoś ten klucz?
 
liliel jest offline